środa, 29 czerwca 2011

Tomek Michniewicz "Samsara. Na drogach, których nie ma"


Ostatnio zaczytywałam się w książkach Kingi Choszcz dotyczących Nepalu i podróży dookoła świata. Zafascynował mnie świat jaki pokazała i postanowiłam się z nim na razie nie rozstawać, szczególnie z Nepalem i Indiami. Idealną kontynuacją wydaje mi się więc „Samsara” Tomka Michniewicza. Styl pisania i prezentowania świata zupełnie inny, ale równie hipnotyzujący. Co ciekawe, wiele miejsc, które poznałam dzięki Kindze, teraz mogłam podziwiać i na nowo "zobaczyć" oczami Tomka.
Troszkę musiało minąć czasu, zanim się przestawiłam na pisarstwo Michniewicza, ale kiedy odpowiedni trybik zaskoczył, po prostu dałam się porwać. Z wypiekami na twarzy przewracałam kolejne strony i sama musiałam się pilnować, żeby lekturę dawkować i za szybko nie skończyć.

Celem podróży jest zobaczenie dziadugara, czyli maga, który potrafi czarować i robić rzeczy niemożliwe. Autor wraz z przyjaciółmi, najpierw zafascynowanym wojskiem Adamem, następnie informatykiem Kaczorem i na koniec Marianną, przez drogi których nie ma, próbuje odnaleźć magię i czary. Indie, Nepal, Kambodża, Tajlandia, Malezja to tylko niektóre z państw, które przemierza. (kolejność przypadkowa), a owe miejsca poznajemy za sprawą historii jakie mu się przytrafiają oraz anegdot i opowieści z wcześniejszych wyjazdów.

Uczestniczymy więc w strasznym procederze, jakim jest bestialskie traktowanie słoni, a w którym z radością biorą udział żądni rozrywki turyści. Przyznam szczerze… płakałam nad losem zwierząt i do tej pory jak o tym pomyślę, nie potrafię opanować łez.
Bierzemy również udział w festiwalu wegetariańskim, gdzie ludzie chodzą w jakimś dziwnym transie, nie czują bólu i nie krwawią (nawet Ci, którzy przebili sobie policzki kilkoma ostrzami… na wylot!). Z jednej strony niesamowite i po prostu magiczne, z drugiej… po obejrzeniu zdjęć, nie miałam już ochoty na kolację, czegoś takiego moja psychika chyba nie pojmuje.
Jadąc dalej… odwiedzamy nawróconego hodowcę skorpionów. Suang Puangsri, kiedyś sprzedawał martwe skorpiony i zarabiał na nich masę pieniędzy. Pewnego dnia, doszedł jednak do wniosku, że jako buddysta nie może odbierać życia, postanowił więc odkupić winy, teraz z nimi… mieszka. Kilka tysięcy skorpionów, skupionych w jednym miejscu, niesamowity widok.

Opisałam Wam tylko trzy historie, a ta pozycja zawiera ich dużo, dużo więcej i są równie ciekawe, wciągające, magiczne i fascynujące.

Pisząc o „Samsarze”, nie sposób nie wspomnieć o świetnych zdjęciach, które wprowadzają nas w odpowiedni nastrój i wizualizują to, co Michniewicz stara się nam opisać. Niektóre ujęcia, są tak realne, że musiałam, czytając zasłaniać je kartką, bo budziły we mnie strach. A przykute do drzew słonie i malutkie słoniątka, z tak wielkim smutkiem w oczach, że nie da się tego opisać, to fotografie, które zrobiły na mnie największe wrażenie i które zapamiętam na bardzo długo.

„Samsara” to przede wszystkim świetny styl, humor, emocje, piękne i często niebezpieczne miejsca, genialne zdjęcia… i tak mogłabym wymieniać jeszcze długo, długo…

Polecam i czekam na kolejne… a w między czasie, warto zajrzeć, na stronę autora:

TOMEK MICHNIEWICZ

i polecam trailer do książki:

wtorek, 28 czerwca 2011

Carlos Ruiz Zafon "Pałac Północy"


"Pałac północy" to druga książka jaka wyszła spod pióra Carlosa Ruiza Zafona i przeznaczona jest dla czytelnika raczej młodszego. Ja się już do młodzieży nie zaliczam, ale spodobał mi się "Książę mgły", postanowiłam się więc dalej zagłębiać w twórczość autora. O ile pierwsza napisana przez niego książka bardzo mi się spodobała, o tyle każda kolejna mnie rozczarowuje. Mam wrażenie, że Zafon korzysta wiecznie z tych samych schematów, zmienia jedynie miejsca akcji.

Ben wraz z przyjaciółmi tworzy tajne zgromadzenie, którego członkowie przysięgali sobie pomoc w każdej sytuacji. W chwili, kiedy wychowankowie domu dziecka, skończą szesnaście lat, będą musieli opuścić sierociniec i zacząć radzić sobie w społeczeństwie Kalkuty. Ben nie wie jeszcze, że dzień urodzin to będzie ostatni dzień jego normalnego i beztroskiego życia. W noc poprzedzającą osiągnięcie tego wieku poznaje Sheere, którą postanawia wtajemniczyć w działanie bractwa. Dziewczyna opowiada im smutną historię swojej rodziny. Przyjaciele postanawiają pomóc Sheere odnaleźć tajemniczy dom ojca. Nie przypuszczają jednak, że historia okaże się śmiertelnie niebezpieczna, a losy dziewczyny i Bena splątane zostały nierozerwalnie szesnaście lat wcześniej, za sprawą niezwykle krwawych i płomiennych wydarzeń...

Jak pisałam już we wstępie, zawiodłam się. Nie spodziewałam się fajerwerków, ale przynajmniej dobrej, trzymającej w napięciu historii. Niestety, Zafon zawiódł, a opowieść jest dość przewidywalna i stanowi mieszankę znanych mi już wcześniej jego książek. Powieść, która z założenia powinna budzić grozę, w moim odczuciu nie wywołuje żadnych emocji. Czytając "Księcia mgły" czułam autentyczny strach, przy "Pałacu północy" co najwyżej zmęczenie i wyczekiwanie na ostatnią stronę. Wielkie nadzieje pokładałam w miejscu akcji - Kalkucie, ponieważ to miasto od jakiegoś czasu mnie fascynuje, ale również i tutaj nie wyczułam klimatu biedy i nieszczęścia, jakie towarzyszą temu miejscu. Kolejnym minusem jest język, pełen dziwnych porównań, czasami patetycznych, lub po prostu sztucznych. Kilka razy wpadło mi w oko "Żelazo topiące się, niczym kostka masła na patelni". A na koniec mojej litanii pozostawiłam sobie... podtekst kazirodczy. Nie wiem, po co autor pozostawił nas w sferze lekkich domysłów.

Nie chcę Was tak całkiem zniechęcać, bo prawdopodobnie będzie (jest?) gro osób, którym ta książka przypadnie do gustu (czytałam kilkanaście pozytywnych recenzji), ja się do nich niestety nie zaliczam i nie potrafię znaleźć w niej niczego, co mogłabym polecić. Dlatego wybór pozostawię Wam... Może ja po prostu nie czuję już młodzieżowych klimatów...?

niedziela, 26 czerwca 2011

Kinga & Chopin "Prowadził nas los"


"Prowadził nas los" to jedna z tych książek, które zapamiętam na bardzo, bardzo długo i do której na pewno jeszcze nie raz wrócę. Już dawno, żadna pozycja nie zrobiła na mnie takiego wrażenie, nie dała mi tyle do myślenia. Czytałam i nie potrafiłam jej odłożyć, z drugiej strony miałam świadomość, że im szybciej skończę, tym szybciej dobiegnie końca moja podróż wraz z Kingą i Chopinem. A to ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę.

Ta para, dwojga młodych ludzi, wyruszyła w swoją podróż dookoła świata w październiku 1998 roku. Wtedy nie wiedzieli jeszcze, że ta "wycieczka" zajmie im prawie 5 lat. Zaopatrzeni jedynie w plecaki i niecałe 600 dolarów ruszyli w stronę przygody. Odwiedzali miejsca, do których nie docierają turyści w klimatyzowanych autobusach, poznali wielu ludzi, dobrych ludzi, którzy niemal na każdym kroku udzielali im bezinteresownej pomocy. Zdarzały się tez nieprzyjemne przygody- Kinga dwa razy została okradziona, za pierwszym razem straciła cały sprzęt fotograficzny, za drugim wszystkie pieniądze.

Kinga i Chopin przemierzyli całą Amerykę Północną, aż po Alaskę, barwną Amerykę Południową, Nową Zelandię, Australię, Azję i po części Europę. Odwiedzili łącznie 47 państw, a każde obdarowało ich niesamowitymi doświadczeniami, widokami i kulturą. Przeżyli więcej niż każdy normalny człowiek i udowodnili, że marzenia naprawdę się spełniają, jeśli tylko bardzo tego chcemy. W końcu kto by pomyślał, że można złapać stopa na statek, albo... samolot! Oni tego wszystkiego doświadczyli. Za tę podróż otrzymali w 2003 roku jedną z najbardziej prestiżowych nagród podróżniczych - Kolosa.

Wielu ludzi krytykuje książki Kingi, za styl w jakim są napisane - pojechałam, zobaczyłam, odwiedziłam... Ale musimy wziąć pod uwagę fakt, że jest to dziennik z podróży. A jak piszemy dziennik czy pamiętnik? Poza tym autorka, posługując się takim a nie innym stylem świetnie oddaje atmosferę miejsc w których się znajduje. A my czytelnicy, mamy wrażenie, jakbyśmy przemieszczali się wraz z nią.
Ta pozycja różni się od Nepalu, który czytałam niedawno. Tutaj, jak dowiadujemy się we wstępie, trzeba było zrobić wiele cięć w tekście, i odrzucić dużo, bardzo dobrych zdjęć, ponieważ oryginalny dziennik z 5 lat mógłby okazać się zbyt opasłym dla czytelnika wyzwaniem. Miejscami można odczuć te skracanie tekstu, czuje się lekki niedosyt, chciałoby się więcej. Kinga potrafiła jednak z każdego kraju pokazać to co dla jego kultury najbardziej charakterystyczne. Dlatego czytając np. o Japonii, odnajdywałam wszystkie charakterystyczne cechy tego miejsca, znane mi już z innych czytanych wcześniej pozycji. W "Prowadził nas los" dostajemy w pigułce, to co najistotniejsze dla danej kultury, jednocześnie poznając ludzi i zakątki niedostępne turystom i nieopisane w przewodnikach.

Dzięki Kindze i Chopinowi uwierzyłam w to, że można spełniać swoje marzenia, wystarczy tylko bardzo mocno chcieć i nie bać się realizacji. Nie ważne czego one dotyczą, po prostu trzeba dążyć do ich spełnienia.
Polecam Wam wszystkim gorąco, a sama biegnę po ostatnia już książkę Kingi "Moją Afrykę" i nieopisany smutek mnie ogarnia, kiedy myślę, że więcej już nie będzie, bo z autorką się najzwyczajniej w świecie "zaprzyjaźniłam".


zdjęcie pochodzi ze strony http://www.kingafreespirit.pl/

Strona Kingi i Chopina - (http://www.autostopemwswiat.pl/)


Za egzemplarz dziękuje portalowi Sztukater i wydawnictwu Bernardinum.

czwartek, 23 czerwca 2011

Agnieszka Podolecka "Żar Sahelu"

"Żar Sahelu" to kolejna po "Za głosem Sangomy" książka Agnieszki Podoleckiej, którą mam okazję czytać. W czasie poprzedniego spotkania z autorką, urzekła mnie plastyczność afrykańskich krajobrazów, a zirytował całkowicie naiwny i pozbawiony oryginalności wątek miłosny. Miałam nadzieję, że tym razem się nie zawiodę i rzeczywiście było lepiej, ale do ideału jeszcze daleka droga.

Tym razem otrzymujemy historię dwóch kobiet - matki i córki. Anna, pięćdziesięcioletnia żona dyplomaty, od 5 lat wraz z rodziną mieszka w Afryce. Jej życie jest nudne i monotonne, całkowicie podporządkowane apodyktycznemu Markowi. Anna i Bella prowadzą z pozoru szczęśliwą i spokojną egzystencję, ale wszystko zmienia się w momencie, kiedy Marek otrzymuje przeniesienie na placówkę w Mali, gdzie doszło do kilku morderstw rytualnych. W Mali w wynajętym domu, Bella odnajduje dziennik z 1905 roku, należący do wyzwolonej jak na tamte czasy Elizabeth. W szkole zaś poznaje chłopaka - Williama, który będzie jej towarzyszyć w czekających ją niebezpiecznych przygodach, a wszystko wiąże się nierozerwalnie z kobietą żyjącą prawie 100 lat wcześniej.

Rdzeń historii po raz kolejny jest oryginalny i ciekawy, ale jego realizacja w moim odczuciu pozostawia wiele do życzenia. Brakowało mi jakiegoś napięcia, większych emocji, zaskakujących elementów, bo opowieść była niestety bardzo przewidywalna. Bohaterowie wydawali mi się jacyś sztuczni... Bella w ogóle nie przypomina typowej nastolatki, miałam wrażenie, że czytam o bardzo dojrzałej kobiecie, a nie dziewczynie, która nie osiągnęła jeszcze pełnoletności. Anna z kolei mimo wieku zachowuje się chwilami jak nastolatka, czyli całkowicie nieracjonalnie. Która kochająca matka uprawia sex, kiedy jej dziecko jest w wielkim niebezpieczeństwie?

Po raz kolejny, autorka oczarowała mnie opisami Afryki, zwyczajów tam panujących, miejsc, ludzi. Świetnie potrafi oddać klimat inie jest to obraz z punktu widzenia ludzi mieszkających tam od zawsze, ale kogoś kto mimo wszystko jest tam obcy i potrafi docenić piękno tego gorącego lądu.

Mam mieszane uczucia... Z jednej strony uwiodła mnie Afryka, z drugiej zbyt duża dawka ckliwości i naiwności niektórych wątków, po prostu mnie rozeźliła. Stoję więc sobie gdzieś pośrodku i wybór, czy to jest książka na która macie ochotę, pozostawiam Wam.

środa, 22 czerwca 2011

Kinga Choszcz "Pierwsza wyprawa Nepal"

"Pierwsza wyprawa Nepal" to relacja z podróży, jaką Kinga rozpoczęła w 1995 roku. Książka została wydana w roku 2011, czyli już po śmierci autorki, za sprawą oddanych do redakcji, przez matkę dzienników i zdjęć. Zapiski, w niezmienionej formie, stały się treścią tej pozycji.

Kinga Choszcz z zawodu była nauczycielką angielskiego, a z zamiłowania podróżniczką. Pierwszą podróż, do Nepalu, odbyła w wieku 23 lat. Później od 1998 roku wraz z "Chopinem" w ciągu 5 lat objechała autostopem świat dookoła. Otrzymała za to jedną z najbardziej prestiżowych nagród podróżniczych - Kolosa. w 2006 roku wyruszyła do Afryki, niestety nie dane jej było wrócić... Zapadła na ciężka odmianę malarii mózgowej i zmarła. Książki "Pierwsza wyprawa Nepal" i "Moja Afryka" zostały wydane już po jej śmierci. W czasie każdej podróży prowadziła dzienniki i robiła dużo ciekawych zdjęć.

Założeniem podróży do Nepalu, było wydać jak najmniej pieniędzy i odwiedzać i zobaczyć miejsca których nie widuje się w czasie wycieczek z biurem podróży. Do Iranu, przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię i Turcję, Choszcz dotarła autostopem. Przewozili ją głównie kierowcy tirów i inni, z nimi zaprzyjaźnieni. Trzeba przyznać, że dziewczyna miała dużo szczęścia, zaledwie raz przytrafiła jej się dwuznaczna sytuacja, w pozostałych przypadkach trafiała na dobrych ludzi. W Iranie, gdzie kobieta nie ma żadnych praw i nie może podróżować samotnie, bez mężczyzny, a tym bardziej autostopem, z pomocą pewnej rodziny cudem zdobyła bilet na samolot do Pakistanu. Z Pakistanu, przez Indie, które ją zauroczyły do tego stopnia, że postanowiła do nich wrócić, już tylko krok dzielił ją od Nepalu. Do Katmandu przybyła po prawie trzech tygodniach podróży, a w Nepalu spędziła kilka owocnych miesięcy.

Zapiski powstawały w różnych miejscach i warunkach. Widać, że autorka wkładała w nie serce, dzięki czemu jako czytelnik byłam zafascynowana. Pochłaniałam każdą stronę, zachwycając się dźwiękami, kolorami, ludźmi. Czułam taką samą złość jak Kinga, kiedy próbowała załatwić wizę do Chin, i czułam też wielką radość z oglądania np. indyjskiego Złotego Pałacu. Udzielały mi się emocje autorki. Choszcz nie pojechała po to, żeby zwiedzać zabytki i udawać wielką turystkę, pojechała, aby doświadczać i przeżywać. W czasie podróży spała u zwykłych rodzin, często bardzo biednych i tutaj pojawia się ciekawa refleksja. Częściej mogła liczyć na pomoc ludzi na prawdę pozbawionych środków do życia, niż tych cieszących się dobrą sytuacją materialną. Chociaż trzeba napisać, że szczęście do ludzi miała wielkie.

Niemal na każdej stronie, spotykamy się z zupełni odmienną od naszej kulturą, w której dziewczyna bez trudu się odnajduje. Szybko nawiązuje kontakty, a kiedy trzeba pomaga ludziom spotykanym na swej drodze. Nie czuje strachu przed nieznanym, po prostu cieszy się tym, co przynosi dzień.

Zazdroszczę Kindze tej podróży, tych wrażeń i miejsc których doświadczyła i aż łza mi się w oku kręci, kiedy pomyślę, że nie ma jej już z nami. Czytając dziennik, zapałałam do niej wielką sympatią, którą pewnie pogłębię sięgając po kolejne książki.

Naprawdę polecam!



Za egzemplarz dziękuje portalowi Sztukater i wydawnictwu Bernardinum.

wtorek, 21 czerwca 2011

Stos

Bez zbędnych komentarzy...

Kupiłam wyjątkowo tylko jedną książkę (zgaduj zgadula którą :P), reszta od wydawnictwa Nasza Księgarnia, WAB, Portalu Sztukater, jedna wygrana w konkursie i jedna wymiana.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Maciej Grabski "Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy"


Jak napisałam wczoraj, tak zrobiła. Ksiądz Rafał pochłonął prawie cały mój dzisiejszy dzień w pracy. Z przyjemnością czytałam kontynuację jego przygód i mieszkańców malowniczej miejscowości.

Po śmierci starego biskupa w Gródku nastały niespokojne czasy. Na miejsce Jakuba mianowany został Kazimierz, który za cel obrał sobie zniszczenie Rafała Nowiny. Proboszcz pozbawiony zostaje swojej parafii i możliwości głoszenia kazań, jednak mieszkańcy Gródka stają murem za swoim pasterzem. Szczęśliwie, Rafał ma oparcie w wielu ludziach i mimo gierek prowadzonych na wysokich szczeblach kościelnej hierarchii, wychodzi z opresji obronną ręką.
W Gródku życie płynie własnym, niemal nieskalanym przez PRL, nurtem - od żniw do żniw. Dopiero pod koniec tej części, Rafał wyrwany z sielskiej wiejskiej rzeczywistości przekonuje się jak wygląda sytuacja w kraju i jak "niebezpieczna" jest służba bezpieczeństwa.

Z lekką obawą sięgałam po drugą część, bo jak wiadomo - sądź autora, po drugiej książce jego. Maciej Grabski spisał się jednak wyśmienicie, ba... z niecierpliwością będę wyczekiwać dalszych losów księdza Rafała. Chwilami z uśmiechem na twarzy, a miejscami ze łzami w oczach śledziłam życie małego miasteczka i jego mieszkańców. Płakałam, kiedy ktoś umarł, wzruszałam się, gdy Antonii opowiadał o swoim spełnionym marzeniu, śmiałam się w głos, czytając niektóre "klubowe" rozmowy mężczyzn (chyba one najbardziej kojarzą mi się z serialem "Ranczo"), po prostu zżyłam się z wiejską społecznością Gródka.

Ja, totalnie antyklerykalna osoba, pokochałam postać Rafała Nowiny, jego podejście do ludzi, zwierząt, skromność, uczciwość i wszystkie pozostałe cnoty, jakie nam prezentuje. Czy taka ludzka twarz kleru serwowana nam przez Grabskiego istnieje? Jestem przekonana, że tak i mam nadzieję, że dane mi będzie ujrzeć ją w rzeczywistości.

Po raz kolejny gorąco polecam!

A na koniec zagadka która krąży po Gródku:
"Czym różni się Bukówka od Gródka?
Tym, że w Bukówce w kościele głoszą Dobrą Nowinę, a w Gródku w kościele mają dobrą Nowinę"


niedziela, 19 czerwca 2011

Maciej Grabski "Ksiądz Rafał"


W 1977 roku umiera stary proboszcz w Gródku - Stanisław. Ludzie zdają sobie sprawę z tego, że czas na zmiany i wszystko będzie inne niż wcześniej. Stanisław był duszpasterzem surowym, nie bał się wskazać imiennie z ambony grzeszników, jednocześnie bardzo kochał ludzi. Nie rozmawiał z nimi za dużo, ale mieli świadomość, że zawsze mogą na niego liczyć.
Biskup, w miejsce starego księdza, postanawia wysłać młodego wikariusza - Rafała. Przystojny, prawie dwumetrowy ksiądz, wśród dewotek budzi zgorszenie - "bo to pewnie za pannami będzie się oglądał". Rafałowi jednak takie rzeczy nie w głowie, bo nowy proboszcz jest po prostu bardzo dobrym księdzem. Uwielbia ludzi i przebywanie z nimi, do tego rozmawia ze zwierzętami i potrafi je poskromić. Parafianie szybko przekonują się do nowego duszpasterza (dewotki oczywiście zawsze coś znajdą i piszą donosy do Biskupa), który bardzo umiejętnie prowadzi swoją trzódkę.

"Ksiądz Rafał" to książka o niesamowitym klimacie, przypominającym miejscami "Ranczo" lub "Ojca Mateusza". Nigdy nie przypuszczałam, że historia o księdzu, może być tak wciągająca i urocza. Książka to przede wszystkim opowieść o ludziach, ich codziennych problemach i troskach, wzajemnych relacjach i bezinteresownych uczynkach. Pokazuje też kościół o ludzkiej, normalnej twarzy - z wadami i zaletami. Rafał, jak i inni księża popełnia błędy, ale jednocześnie stara się je naprawiać, a za grzechy żałuje. Maciej Grabski, prezentuje kler i jego różne oblicza. Od tego niesympatycznego i złego w postaci dziekana Tomaszka, po dobry i pozytywny jak w przypadku Rafała Nowiny. Każdy człowiek grzeszy, ale każdy ma też szansę na odkupienie i poprawę.

"Ksiądz Rafał" kończy się w momencie, kiedy Karol Wojtyła zostaje wybrany nowym papieżem, a Biskup Jakub umiera. Do Gródka nadciągają zmiany, więc niemal natychmiast sięgnęłam po kolejną część opowieści. Nie potrafię się pożegnać z bohaterami, których polubiłam i którzy stali mi się bardzo bliscy.
Polecam gorąco - ciepła, zabawna, a czasami wzruszająca do łez historia!
Ps. Okładka piękna... podoba mi się o wiele bardziej niż ta z drugiej części. Sad jest bajeczny, jak z moich marzeń!

Przegląd prasy...



Wczoraj skończyłam czytać "Księdza Rafała", któgo recenzja już niebawem. Dziś postanowiłam oddać się innym rozrywkom - fryzjer, siłownia i przede wszystkim PRASA. A nazbierało mi się sporo zaległości.

LAMPA czeka od maja, aż spojrzę na nią łaskawym okiem i przynajmniej przejrzę. Może wieczorem w końcu się doczeka. Bardzo lubię recenzje książek w niej zamieszczone, często pomagają mi w doborze lektur.

BLUSZCZ, przeczytałam już w dniu zakupu, czyli 2 czerwca. Na pewno wywiad z Kubą Wojewódzkim zasługuje na dużą uwagę, ale również rozmowa z Wojciechem Góreckim, Mikołajem Łozińskim , czy laureatką nagrody Kapuścińskiego Swietłaną Aleksijewicz. No i oczywiście gro innych interesujących artykułów!

KSIĄŻKI - magazyn do czytania. Pierwszy numer, zakupiłam w dniu pojawienia się w kioskach, czytać zaczęłam dopiero dziś i zadowolona jestem bardzo. Szczególnie tekst Witolda Szabłowskiego o podróżowaniu zwrócił moją uwagę.

WYSOKIE OBCASY, wczorajszy zakup, jeszcze nie "rozdziewiczony" i nie skonsumowany. W spisie treści wpadł mi w oko artykuł "Kobiety na wojnie", zerknęłam na zdjęcia - niesamowite.

Pozostają mi jeszcze dwa zaległe Duże Formaty, na które w końcu muszę znaleźć czas!


Biegnę więc konsumować moje gazetki, a wszystkim życzę przyjemnej niedzieli :)

piątek, 17 czerwca 2011

Janusz Majewski "Mała matura"


Ominęła mnie jakoś zawierucha związana z filmem Janusza Majewskiego, o książce usłyszałam też stosunkowo niedawno, a zainteresowałam się nią, za sprawą szaty graficznej i okładki. Najzwyczajniej w świecie "wpadła mi w oko".

"Mała matura"to jedna z tych pozycji, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Podzielona jest na trzy części. Pierwsza - "Słodkie lata" opisuje dzieciństwo Ludwika Taschke, w pięknym przedwojennym Lwowie. Ta część pełna jest ciepła i pozytywnych emocji. Opisuje beztroskie lata wczesnego dzieciństwa i stanowi wstęp do późniejszych, tragicznych wydarzeń wojennych. Lwów widziany oczami małego chłopca, to piękne wielojęzyczne i wielonarodowe miasto. Ludwik pochodzi z dobrego domu, niczego mu nie brakuje, rodzice go kochają i jedynym jego problemem staje się młodsza, apodyktyczna siostra Hania.
Życie zmienia się wraz z nadejściem wojny. Na początku uderzyło mnie to, jak niewiele różniły się wspomnienia z czasów wojny od tych wcześniejszych. Owszem pojawiały się momenty kiedy był świadkiem zła, ale było tego niewiele i jako czytelnik nie odczułam grozy śmierci. Aż do momentu kiedy dotarło do mnie, że właśnie te, wydawać by się mogło, sporadyczne "przypadki" odzwierciedlają to co w wojnie najgorsze. Nie wiadomo czego i po kim się spodziewać. Ludwik jako mały chłopiec widział rzeczy, jakich widzieć nie powinien i które prawdopodobnie na zawsze zmieniły jego wizję rzeczywistości. Okupant, zabiera jemu i rodzinie nie tylko dobra doczesne, ale odziera z tego co najpiękniejsze - beztroskiego dzieciństwa, które już się nie powtórzy. I właśnie świadomość, że dzieci stają się świadkami wydarzeń, dla ich niewinnych oczu nieprzeznaczonych, budzi największy smutek.
Trzecia część książki stanowi wspomnienia z powojennego Krakowa, gdzie Ludwik wraz z rodziną się przeniósł. To właśnie w tym mieście Ludwik przezywa pierwsze miłostki, odkrywa swoją seksualność, dojrzewa. W gimnazjum spotyka go wiele zabawnych historii, przy których my czytelnicy nieraz się uśmiechniemy, ale uderza w niego również brutalna rzeczywistość komunistycznego państwa.

Siłą "Małej matury" jest język, jakim została napisana. Bez zbędnych ozdobników, ale bardzo celnie trafiający w odbiorcę. Kiedy trzeba wulgarny, z dużą ilością przekleństw, kiedy indziej zaopatrzony w odpowiedni lwowski akcent... Książka jest zrazem sagą rodzinną, opowieścią o dorastaniu i pozycją opisującą lata wojny i okupacji. Historię w niej opisaną, prawdopodobnie można by przyrównać do wielu podobnych, a Ludwik jest przykładem chłopca podobnego do innych, których najlepsze lata młodości przypadły w tym smutnym okresie dla kraju.

Chyba mam ostatnio szczęście w doborze lektur, ponieważ czego nie wezmę do rąk, po prostu mi się podoba. Pozycja Janusza Majewskiego pochłonęła mnie i niemal każdą wolną chwilę poświęciłam na jej lekturę. Jedyne, czego mogłabym się "uczepić", to duża ilość błędów i literówek, ale w żadnym stopniu nie umniejsza to wartości tekstu.

Nie sposób oddać w recenzji całego klimatu tej książki, dlatego polecam każdemu, kto ma ochotę na dobrą i wartościową lekturę!

czwartek, 16 czerwca 2011

Richard Harvell "Dzwony"

Powieść Richarda Harvella, to jedna z niewielu pozycji, jakie dostarczają nam całego wachlarza rozlicznych emocji. "Dzwony" to przede wszystkim dźwięki, które przebrzmiewają z każdej strony tej niezwykłej opowieści i działają na nasze zmysły. Dostosowujemy się do nastroju, do poszczególnych tonów historii, a dźwięk narasta, uspakaja się, wchodzi w decydującą fazę i prowadzi nas aż do upragnionego finału.

Mojżesz nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Urodził się w małej wiosce, jako syn głuchoniemej kobiety, na co dzień zajmującej się wprawianiem w ruch dzwonów kościelnych, które są niezwykle głośne i pozbawiły już słuchu kilkanaście osób. Jednak kobieta czuje je całą sobą, ma niezwykły dar i ten dar przekazała swojemu synowi. Chłopiec od najwcześniejszych lat, był niezwykle czuły na dźwięki, jednak zupełnie nie szkodziła mu bliska obecność dzwonów. Słuch miał wręcz genialny. Żył z matką w dzwonnicy, która stała się ich jedynym światem, aż do momentu, kiedy "Ojciec" postanowił się ich pozbyć. Pobił Mojżesza i wrzucił go do rwącej rzeki. Chłopiec, praktycznie skazany na śmierć cudem ocalał, dzięki dwóm mnichom Mikołajowi i Romusowi, którzy od tej chwili staną się jego najlepszymi przyjaciółmi. Wraz z nimi trafia do klasztoru, gdzie nauczyciel Ulrich odkrywa jego niezwykły głos, na punkcie którego wpada w obsesję. Poza murami klasztoru poznaje Amalię, której matce śpiewa przy łożu śmierci. Dziewczyna staje się jego przyjaciółka i powierniczką, a później największą miłością życia... Jego życie rujnują jednak wydarzenia pewnej nocy, kiedy Ulrich wraz z doktorem Rapucci zmieniają go w musico.

Akcja powieści toczy się w XIII wieku, kiedy kastraci uważani byli za Anioły o przepięknym głosie, a wśród tych Aniołów, Mojżesz zyskał sławę największą, czego dowiadujemy się już na pierwszych stronach powieści.
"Dzwony" to niezwykle udany debiut literacki Richarda Harvella, który za sprawą słów, potrafi wprowadzić czytelnika w odpowiedni nastrój...
"Dźwięk rozlał się po dolinie. Był drażniący niczym zardzewiałe zawiasy, dudniący niczym lawina, przenikliwy niczym wrzask i kojący niczym szept matki"
Życie bohatera jest trudne, pełne smutku, bólu, cierpienia, ale dosięga on zaszczytu poznania prawdziwej miłości, spotkania bratniej duszy, która nie zważa na jego ograniczenia cielesne. Autor zachował odpowiednie proporcje miedzy tymi uczuciowymi biegunami, nie przytłacza nas ogromem cierpienia, ani też nie drażni ckliwą opowieścią o miłości.
"Dzwony" intensywnością dźwięku przypominały mi "Hiszpański smyczek" Andromedy Romany-Lax. O ile tam przebrzmiewał dostojny pogłos wiolonczeli, o tyle tutaj słyszymy echo pieśni wykonywanej przez Mojżesza w klasztornych murach, czy też akty cudownego "Orfeusza i Eurydyki" na wiedeńskiej scenie.
Żałuję, że tak mało miejsca autor poświęcił na karierę genialnego musico, ponieważ historia kończy się zanim, młody już wtedy mężczyzna, ją rozpoczął. Niemniej może to i lepiej, że Harvell pozostawia nam miejsce, dla pobudzenia wyobraźni.
"Dzwony" czyta się jednym tchem, nie sposób się oderwać, a ze wszystkich stron atakowani jesteśmy całą gamą emocji. Oby trafiało się więcej takich debiutów, gdyż książką jest po prostu świetna.

Jeżeli macie ochotę "usłyszeć" piękna historię, to polecam "Dzwony"!

wtorek, 14 czerwca 2011

10 prawd o mnie :)

Zostałam zaproszona do zabawy przez Kasię, więc nie pozostaje mi nic innego jak coś napisać ;)

Kolejność przypadkowa :)

1. Urodziłam się 13 w piątek, chyba pod szczęśliwą gwiazdą :)

2. W liceum (ekonomicznym), kiedy wszystkie dziewczyny w mojej klasie (a było ich 30) kupowały babskie gazety, ja obowiązkowo czytałam przegląd sportowy i inne czasopisma o podobnej tematyce. Teraz już mniej, ale kiedyś w czasie Mistrzostw świata, bądź Europy w łyżwiarstwie, lekkiej atletyce albo innej dyscyplinie, nie wychodziłam z domu. Nie było mocy, która by mnie odciągnęła od telewizora :)

3. Skończyłam Zarządzanie sportem na katowickim AWF-ie, dodatkowo zaopatrzono mnie w dyplom menadżera sportu (biorąc pod uwagę to co robię teraz, zupełnie nieprzydatny)

4. Jestem lumpeksoholiczką. Jedyna siła jaka potrafi mnie wyciągnąć z łóżka wcześnie rano (oprócz pracy) to nowa dostawa, albo wyprzedaż w moim ulubionym ciucholandzie. Uwielbiam walkę na łokcie z innymi kobietami :D Chociaż chyba się starzeję, bo coraz rzadziej wdaję się w walkę wręcz ;)

5. Stanowczo za dużo słodzę... Za niedługo znajomi przestaną mnie zapraszać na kawę bądź herbatę... w końcu cukier drogi.

6. Uwielbiam swojego psa


7. Kocham góry, a szczególną miłością obdarzyłam Tatry... Tutaj prawdopodobnie odezwaliby się moi znajomi stwierdzając że chyba nie ja to piszę... bo osobą która najbardziej się denerwuje i męczy wchodząc pod górkę jestem oczywiście ja, do tego zawsze idę ostatnia... ale to uczucie kiedy zdobywam szczyt... To niesamowite móc pokonać własne słabości.

8. Kiedyś, w wolnych chwilach robiłam biżuterię i bawiłam się decoupagem.

9. Przyznaję się bez bicia... w liceum przeczytałam na j. polskim tonę herlequinów, teraz nie mogę na nie patrzeć...

10. Przytrafiło mi się zatrucie tlenkiem węgla... skończyło się na dwóch komorach tlenowych (hiperbarycznych?) (co podobno odmładza!) Tak więc, chyba mam Anioła Stróża :)

To by było na tyle... A do zabawy chciałabym zaprosić (mam nadzieję, że będę pierwsza) Kingę, Kalę i Sabinkę

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Isabel Allende "Podmorska wyspa"

Allende zachwyciła mnie już wcześniej swoim "Domem duchów", dlatego z wielkim entuzjazmem przyjęłam pojawienie się w zapowiedziach "Podmorskiej wyspy". Urzekła mnie od pierwszego momentu okładka, przedstawiająca przepiękną Mulatkę, której to twarz, towarzyszyła mi przez całą lekturę w wyobraźni. Sama treść książki przeszła moje najśmielsze oczekiwania, zachwyciła bardziej, niż poprzednia pozycja autorki i przeniknęła na wskroś.

Zarite urodziła się jako niewolnica, która cudem uniknęła śmierci z rąk własnej matki. Jej ojcem najprawdopodobniej był marynarz, który podczas podróży statkiem zgwałcił jej zniewoloną rodzicielkę. Jako malutka dziewczynka trafiła do domu Madame Delphine, skąd po ośmiu latach zostaje wykupiona przez Violette Boiser, byłą kochankę Toulouse Valmoraina. Tete, bo tak Zarite jest przez wszystkich nazywana, po przeszkoleniu trafia do domu Valmoraina, aby służyć jego żonie Eugenie. Niewolnica jednak ponad wszystko pragnie wolności. Niestety, zanim jej doczeka, skazana jest na wieloletnie cierpienie i upokorzenia ze strony swojego pana. Zostaje odarta z godności, a w wieku jedenastu lat pierwszy raz zgwałcona przez swojego właściciela. Pan odbiera jej pierworodnego syna, który jest również jego dzieckiem i zmusza do całkowitej uległości. Jednak Zarite nie jest głupia i kiedy przychodzi odpowiedni moment, wykorzystuje go...

Historia Mulatki urzekła mnie nie mal od pierwszej strony. To jedna z niewielu książek, której nie jestem w stanie nic zarzucić. Pochłania się jednym tchem, a czytelnik nie ma chwili na wytchnienie, ponieważ nie sposób się oderwać. Książka hipnotyzuje i porywa... Autorka sprawnie połączyła historię Zarite z historią niewolnictwa. Allende pokazała nam myślenie białych, którzy Murzynów porównywali do zwierząt. Valmorain, który uważał się dobrego właściciela, był niewdzięcznym i tchórzliwym człowiekiem, który nie potrafił w żaden sposób przyjąć do wiadomości, że kolorowa kobieta uratowała mu życie.
Kiedy odebrał Zarite dziecko, stwierdził, że jak suka zapomina o małych które jej się odbiera, tak i ona zapomni. Czytanie o takich rzeczach sprawiało mi wręcz ból, a najgorsze jest to, że nietolerancja wśród ludzi obecna jest do dziś. Może wygląda inaczej niż ponad 200 lat temu, ale chciwość, władza i obsesja rasowa niektórych jednostek budzą grozę i smutek.

Autorka wplotła w powieść historię koloni francuskiej, gdzie uprawiano na plantacjach cukier i kawę wykorzystując w nieludzki i karygodny sposób pracę niewolników. Po buntach jakie zaczęły mieć miejsce od 1790 roku, w 1806 powstała pierwsza czarna Republika Haiti. Pokazuje nam również obraz Nowego Orleanu oraz stosunki między białymi, Mulatami i murzynami. Jednak historia w jej wykonaniu nie męczy, stanowi jedynie tło, dla fascynującej opowieści o niewolnicy i jej drodze do wyzwolenia.

Jest to jedna z lepszych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie, dlatego z całego serca polecam!

Stefania Jagielnicka "Z busolą w sercu"

Całkiem przypadkiem trafiła mi się książka, której akcja osadzona jest w moim mieście - Bytomiu. Zupełnie inaczej czyta się pozycję, w której pojawiają się miejsca znane nam z codziennych wędrówek. Mogę z czystym sumieniem napisać, że obraz Bytomia i Katowic jest przedstawiony bardzo dokładnie i zgodnie z rzeczywistością.

"Z busolą w sercu", to historia życia Ewy Podolskiej, którą poznajemy w momencie, gdy z rodzicami sprowadza się z Kresów na brudny i ponury Śląsk. Ewa to ładna i inteligentna dziewczyna, której rodzice chcą, aby została prawniczką. Ona sama woli aktorstwo... Wybiera więc studia w tym kierunku. Niestety, po roku zostaje wyrzucona z uczelni i wraca do rodzinnego miasta, a w między czasie przeżywa kilka erotycznych przygód. Jedna z nich kończy się pierwszym małżeństwem. Ewa powoli stabilizuje sobie życie, rozpoczyna studia dziennikarskie, zatrudnia się w "Dzienniku Zachodnim", poznaje drugiego męża (który niestety również nie okazuje się księciem z bajki), rodzi syna. Wszystko odbywa się na tle PRL-owskiego państwa, gdzie nie istnieje wolność słowa, a człowiek na każdym kroku jest ograniczany. Nie inaczej jest z Ewą, która za swoją pracę, głównie na rzecz „Solidarności”, cierpi wiele prześladowań ze strony SB.

Pozycję mogłabym podzielić na dwie części. Pierwsza, to opis burzliwego życia uczuciowego Ewy i jej poszukiwania odpowiedniej drogi życiowej. Druga, to początek działalności „Solidarności”, inwigilacja Służb Bezpieczeństwa i obraz komunistycznego państwa. Całość sprawnie połączona, tworzy realny obraz kraju, gdzie nie można było ufać nikomu, ponieważ każdy mógł się okazać donosicielem. Bohaterka zostaje wyprowadzona w nocy z własnego mieszkania, bez możliwości powiadomienia rodziny i internowana w brudnym, nie nadającym się do funkcjonowania więzieniu. Mimo, iż losy Ewy to fikcja literacka, pojawia się w tej pozycji wiele autentycznych wydarzeń i postaci, m. in. Jerzy Buzek.
Warto zapoznać się z książką autorstwa Stefanii Jagielnickiej, która stworzyła smutny, ale zarazem niezwykle prawdziwy obraz.

Książkę czyta się szybko i płynnie. Miejscami, może trochę irytują niektóre decyzje bohaterki, a i część „polityczna” nie jest lekka, łatwa i przyjemna. Niemniej, całość jest naprawdę dobrym portretem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i kobiety żyjącej w tym kraju.

niedziela, 12 czerwca 2011

piosenka na niedzielę - Zakopower

Zakopower lubię od dawna, ich płyta leciała na okrągło w drodze do Zakopanego i z Zakopanego, słuchając wprawialiśmy się w odpowiedni nastrój. Moją ulubioną piosenkę "Poziom adrenaliny" prezentuję poniżej:



I najnowsza kompozycja, traktująca o przemijaniu. Słucham prawie non stop :)



Czy jest tu jeszcze jakiś miłośnik Zakopower? :)

sobota, 11 czerwca 2011

Zadie Smith "O pięknie"


W swojej powieści "O pięknie" Zadie Smith przedstawia nam losy dwóch rodzin - Howarda Belsey, liberalnego profesora na uczelni w Weelinton i Monty'ego Kipssa - konserwatywnego przedstawiciela również tej uczelni. Panów łączy zamiłowanie do piękna i Rembranta i dzieli stosunek do tego piękna i Rembranta. Konflikt trwa między nimi od wielu lat i odciska piętno na obydwu rodzinach. Wszystko zmienia się w momencie kiedy Najstarszy syn Howarda - Jerome, zakochuje się w córce Monty'ego Victorii. Historia między tym dwojgiem nie kończy się najlepiej, ale wprowadza w ruch pewne mechanizmy... Rok później Kiki, żona Howarda zaprzyjaźnia się z Carlene - żoną Kipssa. Kiki znajduje oparcie w nowej przyjaciółce w momencie kiedy przeżywa traumę po zdradzie męża z wieloletnią przyjaciółką. W książce pojawia się również wiele innych wątków, jakich? Mam nadzieję, że sprawdzicie sami.
Autorka, w tej opasłej pozycji, poruszyła wiele problemów współczesnego świata, takich jak odkrywanie własnej tożsamości, zdrada, religia, nierówność rasowa.

Nie od razu doceniłam dzieło Zadie Smith... a to bardzo piękna książka. Traktuje o ludziach, o ich charakterach, o relacjach między nimi. Autorka pokazuje nam swoich bohaterów bez masek, z ich słabościami, nienawiścią, złością, ale też miłością i radością. Każda postać, jest świetnie wykreowana, pobudza naszą wyobraźnię, czujemy sympatię, bodź też przeciwnie - antypatię. Obie rodziny stają się nam bliskie, wkraczamy w ich świat, w ich codzienność.
Smith pokazuje, jak decyzje które podejmujemy wpływają na całokształt naszego życia. Jak łatwo zatracić własną tożsamość i przejąc myślenie, zachowania innych i jednocześnie jak trudno własne "JA" odzyskać.

Czym jest piękno? Czy to obrazy, którymi fascynują się profesorowie, czy może charakter i uczuciowość Kiki? Piękno każdy interpretuje inaczej, jest wartością subiektywną, a czytelnik sam może zdecydować, czym jest dla niego.
Polecam!

piątek, 10 czerwca 2011

Nowe książki, czyli - STOS :)

Była wypłata... :)

1. Asne Seierstad "Księgarz z Kabulu"
2. Krystyna Kurczab-Redlich "Pandrioszka"
3. Wojciech Tochman "Dzisiaj narysujemy śmierć" i "Bóg zapłać"
4. Drotkiewicz i Dziewit "Głośniej! Rozmowy z pisarkami"
5. Witold Szabłowski "Zabójca z miasta Moreli"
6. Mikołaj Łoziński "Książka"
7. Harosław Jaszek "Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu"
8. Isabel Allende "Ines, Pani mej duszy"
9. pod redakcją Petera Singera "W obronie zwierząt"
10. Wielkie biografie: "Mozart", "Diego i Frida", Leonardo da Vinci"
11. Hanna Krall "Żal"

Śmiało mogę powiedzieć, że Matras się na mnie wzbogacił... aż 5 pozycji pochodzi właśnie z chorzowskiej księgarni, 2 z allegro, jedna z empiku, jedna od autora i dwie pożyczki :)

Mam pytanie do osób, które również prenumerują Wielkie biografie, czy tylko w moim przypadku tak długo zwleka się z wysyłką, czy to spotyka wszystkich? :)


środa, 8 czerwca 2011

Harosław Jaszek "Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu"

"- Proszę pana, jest pan siódmą osobą, do której mnie przełączono. Proszę mnie już dalej nie przełączać..."
Czy zdarzyło Wam się kiedyś dzwonić do jakiejś firmy, gdzie po kolei przełączano Was do kolejnych osób, a żadna nie potrafiła udzielić odpowiedniej informacji? A zastanawialiście się kiedyś, czym taka dezinformacja w dużych instytucjach jest spowodowana? Jeżeli chociaż raz, przeszło Wam takie pytanie przez myśl, to koniecznie musicie sięgnąć po książkę "Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu", najnowszą pozycje Harosława Jaszka, autora znanego z książki "Jak niczego nie rozpętałem"

Pierwsze co w tej pozycji rzuca się w oczy, to zdjęcie na okładce. Wzięłam książkę do ręki... najpierw wielkie zdziwienie - co to jest? Potem długotrwały atak śmiechu, którym postanowiłam zarazić resztę rodziny (nie było to trudne), a następnie kolejne zastanowienie - co też to zdjęcie ma do wielkiego koncernu? Jak się okazało bardzo wiele, a wyjaśnienie pojawia się na kartach książki.

Bohater, niemłody już mężczyzna, zostaje zatrudniony w światowym koncernie - Netholu - producencie otwieraczy do puszek. Wszystko w firmie budzi zachwyt, szczególnie plakaty z których krzyczą hasła takie jak: "Poprawmy świat", "Chcemy zmieniać świat na lepsze poprzez oferowanie coraz nowszych produktów", "Chcemy być liderem wśród dostawców produktów, które produkujemy", "Zawsze widzimy cel", "Najważniejszy jest sprawny proces", itd... Oczywiście bohater w 100% identyfikuje się z misją i wizją firmy i w całej swej niemal dziecięcej naiwności, wierzy, że Nethol to miejsce gdzie najważniejszy jest pracownik. Ale hasła na plakatach i rzeczywistość, to dwa zupełnie różne światy.
Koncern sterowany jest przez... normy i procedury, poprawiane niemal każdego dnia. Oczywiście większość nieżyciowa i niewykonalna (że już nie wspomnę o tym, że niezapamiętywalna). Ale, jak wiadomo człowiek potrafi dostosować się do każdych warunków... W końcu zawsze można wdrożyć procedurę awaryjną... (patrz -> okładka)

"Jak niechcący...", to satyryczny obraz wielkiego koncernu, pełny z pozoru absurdalnych sytuacji, które jak wiem z zasłyszenia, mają miejsce w rzeczywistości. Chociaż autor na końcu książki, jak zwykle dodał informację, że wszelkie sytuacje i osoby są fikcyjne, myślę, że każdy zatrudniony w dużym przedsiębiorstwie znajdzie coś, co będzie mu się kojarzyć z jego własnymi absurdami firmowymi.
Nie lada gratka dla studentów ekonomii i zarządzania (sama skończyłam zarządzanie, więc miałam powody do tym większej radości), bo wszystkie hasła które pojawiają się na salach wykładowych, tutaj znajdują swoje nietypowe zastosowanie. Do tego skróty typu PSAMI (Badanie zadowolenia i motywacji personelu), KASA (badanie zadowolenia kluczowych klientów), PAPKA (doroczna ocena pracowników w kluczowych obszarach) i mój faworyt - IAIA (nie będę rozwijać, sami sprawdzicie), powodowały u mnie niekontrolowane ataki wesołości. Prawda, że są niezwykle... wymowne?

Cała pozycja, to ukazanie w krzywym zwierciadle nowoczesnego zarządzania, które często nijak się da zastosować w praktyce. Nie ma w "Jak niechcący..." momentu słabszego, książka jest niezwykle równa, pełna ironii i świetnego humoru. I moim skromnym zdaniem, lepsza niż poprzedniczka.

Jeżeli chcecie wiedzieć, jak doprowadzić do upadku światowego koncernu, to koniecznie sięgnijcie! Z czystym sumieniem polecam, a autorowi z całego serca dziękuję za długotrwałą poprawę humoru. Do tej pozycji na pewno wrócę jeszcze nie raz i czekam na kolejne!

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Agnieszka Wójcińska "Reporterzy bez fikcji"

Dziennikarka Agnieszka Wójcińska, przeprowadziła wywiady z siedemnastoma polskimi reporterami. W książce znajdziemy rozmowy z Małgorzatą Szejnert, Jackiem Hugo-Baderem, Marcinem Szczygłem, Wojciechem Tochmanem, Witoldem Szabłowskim, Anną Bikont, Magdaleną Grochowską, Angeliką Kuźniak, Wojciechem Jagielskim, Krystyną Kurczab-Redlich, Barbarą Pietkiewicz, Włodzimierzem Nowakiem, Joanną Szczęsną, Ireną Morawską, Lidią Ostałowską, Katarzyną Surmiak-Domańską oraz Pawłem Smoleńskm. Wójcińskiej udało się zebrać w jednej pozycji, plejadę "gwiazd" polskiego reportażu.

Autorka przeprowadziła świetne, skondensowane wywiady zawierające treści dla czytelnika niezwykle istotne. Osoby, które z reguły zadają pytania i obcują z ludźmi, tym razem na nie odpowiadają, abyśmy my mogli bliżej zapoznać się z ich pracą. To tak trochę spotkanie autorskie, tyle że w wersji papierowej...
Wbrew pozorom każda rozmowa jest inna, chociaż niektóre informacje się powielają, a pytania są podobne. Każdy reporter do swojej pracy podchodzi, bez narzuconych reguł, chociaż widać poszczególne szkoły reportażu. W "Reporterach bez fikcji" odpowiadają np na pytania: Jak rodzi się temat, jak wybiera się historię i bohatera, jaki jest stosunek do bohaterów, jakie są emocje w czasie pisania, jak nakłaniają do rozmowy... Chociaż rdzeń każdej rozmowy wydaje się być podobny, widać że w trakcie każda popłynęła po swojemu, zgodnie z naturalnym nurtem.
"Pisząc kieruję się ciekawością. Coś może wydawać się czasami bardzo ważne dla książki, ale jeżeli mnie nie zainteresuje, pomijam to. Czasami jednak rzecz mało ważna wydaje mi się niesamowicie interesująca. Jestem strasznie ciekawa tego, czego nie wiem, a co podejrzewam" (Małgorzata Szejnert)

"Reporterzy bez fikcji", to przede wszystkim zbiór cennych rozmów, w których każdy oddał coś z siebie, a które w całości stanowią skrypt idealny dla osób zainteresowanych zawodem. Poza tym, zwykły szary człowiek i miłośnik reportażu może poznać kulisy jego powstawania. Coś, co nam czytelnikom, wydaje się oczywiste, jest zawsze efektem ciężkiej i często długotrwałej pracy i obcowania z tematem.
"Reporter zbiera fakty, całym sobą chłonie kolory, wrażenia, smak, zapachy, ale przede wszystkim emocje: ludzki lęk, niepokój, żal, wściekłość, obrzydzenie. I ludzkie wątpliwości. Tym wszystkim wypełnia tę pustą przestrzeń, która ma w sobie właśnie dla sprawy, o której chce pisać. To wszystko jest przez niego pielęgnowane, dojrzewa, czasem trwa to sporo czasu. I dopiero kiedy dojrzeje, jest oddawane czytelnikowi. Przeżyte, przemyślane." (Wojciech Tochman)

niedziela, 5 czerwca 2011

Frances Hodgson Burnett "Tajemniczy ogród"

Kolejna moja ukochana opowieść z młodszych lat to "Tajemniczy ogród" Frances Hodgson Burnett. Postanowiłam co jakiś czas sięgać po książki "dla dzieci", które często okazują się bardziej wartościowe i niosą za sobą więcej treści, niż niejedna pozycja serwowana nam, z przeznaczeniem "dla dorosłych".

Mary Lennox zostaje osierocona przez rodziców i musi przenieść się do domu wuja Archibalda Cravena. Początkowo zbuntowanej i krnąbrnej dziewczynce jest ciężko przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Jednak za sprawą służącej Marty i jej brata Dickona, życie Mary powoli nabiera barw. Całkiem przypadkiem odkrywa w ponurym domostwie jeszcze jednego lokatora - Colina Cravena, syna Archibalda. Chłopiec myśli, że jest śmiertelnie chory, cały czas leży i tyranizuje otoczenie. Matka jego zmarła przy porodzie, a ojciec obwinił za to chłopca, któremu nie potrafi okazać pozytywnych uczuć. Przyjaźń z Mary i Dickonem całkowicie zmieni tego egoistycznego i nieszczęśliwego człowieka i pozwoli mu inaczej spojrzeć na otaczający go świat.
Jest jeszcze ogród, zamknięty na cztery spusty, do którego Mary odnajduje klucz i któremu wraz z Dickonem, a później również Colinem poświęca wiele czasu i energii. Jak się okazuje, miejsce to ma swoją bardzo smutną historię...

Dostałam do swoich rąk przepiękne, nowe wydanie "Tajemniczego ogrodu" okraszone nie tylko ilustracjami odnoszącymi się do treści książki, ale również, pięknymi, kolorowymi obrazkami przedstawiającymi kwiaty i pełniącymi funkcję edukacyjną (wszystkie są dziełem Pani Alicji Rybickiej).
Tej książki chyba nie muszę nikomu polecać, bo to klasyka literatury dziecięcej i podejrzewam, że większość, jak nie wszyscy, mieli już do czynienia z Mary, Dickonem i Colinem. Jeśli nie, to koniecznie musicie nadrobić zaległości!

Zrobiłam kilka zdjęć, żeby zobrazować to, o czym pisałam wyżej, czyli jakość tego wydania...






sobota, 4 czerwca 2011

Bytomski Jarmark Staroci

Bytomski Jarmark Staroci to jedna z największych (po Wrocławiu i Warszawie) tego typu imprez w Polsce. Odbywa się zawsze w pierwszą sobotę miesiąca (ale z reguły już w piątek można przyjechać i oglądać). Jarmark od kilkudziesięciu lat cieszy się niezmiennie wielką popularnością. Wcześniej odbywał się w samym centrum mojego miasta. Niesamowity klimat się tworzył, kiedy główny plac i wszystkie okoliczne uliczki zajęte były przez rozłożonych wystawców. Teraz odbywa się w Szombierkach, dzielnicy Bytomia, na terenie byłego stadionu GKS-u i niezmiennie ściągają tłumy wystawców i oglądających, o czym przekonałam się dziś na własnej skórze. Oczywiście, jako miłośniczka książek, zwracałam szczególną uwagę właśnie na nie, ale nie sposób przejść obojętnie obok pięknych mebli, starych kas, czy też innych antyków... Oczywiście wybrałam się z aparatem i mogę się teraz z Wami podzielić tą atmosferą targową :)

(Zdjęcia po kliknięciu powiększają się)














A oto co zakupiłam:


Zdjęciu w ramce nie mogłam się oprzeć, strasznie jestem ciekawa, jaka też może być jego historia i kobiety na nim uwiecznionej. Coś w sobie ma... kim była, co robiła, co się z nią stało?


piątek, 3 czerwca 2011

Charlaine Harris "Czyste szaleństwo"

Prawie natychmiast po przeczytaniu "Czystej jak łza" zamówiłam kolejny tom z cyklu o Lily Bard. Z Charlaine Harris mam tak, że jak raz zacznę, to później skończyć nie mogę i dany cykl pochłaniam jak najszybciej. Nie inaczej jest tym razem...

Lily Bard znajduje ciało Dela, który został przygnieciony przez sztangę. To, co początkowo wydaje się być tylko wypadkiem, okazuje się czyimś celowym działaniem. Lily chcąc, czy nie chcąc, wplątuje się w kolejną sprawę kryminalną. Szybko okazuje się, że sprawa ta powiązana jest z innymi morderstwami i zagraża życiu bohaterki. Oprócz wątku kryminalnego oczywiście autorka raczy nas życiem uczuciowym Lily. Romans z Marshallem, znajomość z komisarzem policji Claudem, a może przyciąganie do tajemniczego, "pana kucyka" - co wybierze Lily?

Tym razem niestety nie jestem tak zadowolona jak ostatnio, ponieważ ta książka to swoista sinusoida. Były momenty, kiedy najzwyczajniej w świecie miałam ochotę ją odłożyć, ale były też takie, kiedy nie mogłam się oderwać i wygrywała ciekawość - co będzie dalej? Autorka, w tej z pozoru błahej pozycji, poruszyła bardzo ważny problem: tolerancja. Duża część książki jest właśnie temu poświęcona. Lily, jako bohaterka pozytywna, nie przechodzi obojętnie obok krzywdy ludzkiej, nie odwraca się i nie udaje że nie widzi problemu, a kiedy trzeba interweniuje, co w rzeczywistym świecie jest niestety rzadkością. Dlatego duży plus dla autorki, że oprócz zwykłej rozrywki, przemyca w treści pozytywne wzorce.
Irytowały mnie bardzo tzw. sceny łóżkowe, a właściwie po łóżkowe, kiedy bohaterowie opowiadali sobie jak to się czuli kiedy pierwszy raz się zobaczyli, itp, itd. Jak w pospolitym harlequinie... trochę zbyt ckliwie.

Nie polecam zaczynania cyklu bez znajomości tomu pierwszego, bo w drugiej części nie ma za dużo o przeszłości głównej bohaterki, która ma zasadniczy wpływ na jej teraźniejszość.
Mimo, że nie do końca jestem zadowolona, polecam cykl o Lily Bard. Czyta się szybko, można się odprężyć, ot książka na jeden wieczór.
Ja czekam na kolejne części... Obym się nie zawiodła.

czwartek, 2 czerwca 2011

Julia Child "Gotuj z Julią"

Dawno, dawno temu, przyjaciółka poleciła mi film "Julie & Julia" z genialną Meryl Streep i Amy Adams w rolach głównych. Bardzo przypadł mi do gustu, więc zainteresowałam się osobą Julii Child. W celu poszerzenia wiedzy na jej temat przeczytałam książkę "Moje życie we Francji" i przepadłam... Podziwiam, że tak szybko nauczyła się języka francuskiego, podziwiam jej fascynację kuchnią francuską i przede wszystkim, darzę ją wielkim szacunkiem za to, że potrafiła zarazić entuzjazmem i tą miłością do gotowania Amerykanów!

Uwielbiam Julię, więc strasznie się ucieszyłam, kiedy Wydawnictwo Literackie postanowiło wydać jej książkę kucharską. Pierwsze co mnie totalnie zauroczyło, to okładka w stylu retro. Bardzo stylowa! Jako, że nie zawsze jestem miłośniczką nowoczesnych form, lubię książki kucharskie... bez zdjęć. Mogę wtedy pobudzić wyobraźnię i nadać potrawie własny styl i wygląd, a nie usilnie starać się, aby stworzyć coś identycznego ze zdjęciem. "Gotuj z Julią" zawiera jedynie kilka ilustracji, co mi bardzo odpowiada.

Książka stanowi zbiór wielu przepisów i cennych porad. Szczególnie te wskazówki, często proste i wydawać by się mogło oczywiste, zachwycają niezwykła skutecznością. A Julia cennych rad daje nam w tej pozycji sporo!
Przepisy są zróżnicowane, od prostych np. sałatka z tartych buraków, po skomplikowane takie jak np. Boeuf bourguignon (wołowina w sosie z czerwonego wina). Książką oczywiście podzielona jest na rozdziały tematyczne, zupy, sałatki i dressingi, dania z jaj, mięso, drób i ryby itd.

Myślę, że każda miłośniczka gotowania znajdzie w tej książce coś dla siebie, dlatego zachęcam do zapoznania się z tym niezbędnikiem każdej gospodyni domowej :)

Bon Appétit!


JAK ROZŁOŻYĆ TUSZKĘ DROBIOWĄ
Położyć kurczaka na brzuchu i nożycami wyciąć kręgosłup. Rozłożyć, usunąć kość z mostka i obrócić kurczaka skórą do góry, a następnie uderzyć pięścią parę razy. Założyć skrzydełka, przeciąć skórę w dolnej części brzucha z obydwu stron tuszki i włożyć nogi w nacięcia. Włączyć funkcję pieczenia od góry w wysokiej temperaturze. Posmarować tuszkę z kurczaka dokładnie masłem i olejem, a następnie rozłożyć ją płasko skórą do dołu na płytkiej brytfance. Ustawić go tuż pod spiralą grzejną, tak aby kurczak znajdował się ok. 15 cm od źródła ciepła. Opiekać przez około 5 minut; podlać szybko masłem i olejem i piec następne 5 minut. Kurczak powinien z wierzchu ładnie się zrumienić. Jeśli tak się nie dzieje, zwiększyć temperaturę albo przybliżyć kurczaka jeszcze bardziej do źródła ciepła. Ponownie podlać, tym razem sokami, które zebrały się na brytfance, i opiekać przez kolejnych 5 minut. Doprawić solą i pieprzem, obrócić skórką do góry i znowu doprawić z drugiej strony. Co pięć minut podlewać sokami z brytfanki. Opiekać jeszcze przez 10–15 minut. Przełożyć kurczaka na deskę do krojenia i odstawić na 5 minut. W tym czasie przygotować sos: najpierw usunąć łyżeczką tłuszcz z brytfanki, następnie wrzucić na nią szalotkę i dusić na przez ok. minutę, aż soki uzyskają konsystencję gęstego syropu. Dodać odrobinę masła, polać tak przygotowanym sosem kurczaka i podawać.



A na koniec fragment programu Julii, odcinek o omlecie




Julia Child (1912-2004) – autorka pierwszego w Stanach Zjednoczonych telewizyjnego programu kulinarnego Francuski Szef Kuchni oraz słynnej książki kucharskiej Francuska sztuka gotowania. Jedzenie i gotowanie pokochała podczas pobytu nad Loarą. Pierwszy posiłek w Paryżu (ostrygi, solę meuniere ze zrumienionym masłem, dobre wino) zjadła w słynnej restauracji La Cauronne i właśnie wtedy postanowiła poznać tajniki sztuki kulinarnej. W legendarnej paryskiej szkole Le Cordon Bleu wzbudziła nie lada poruszenie – swoim temperamentem, wzrostem (188 cm!) oraz niesłychanie wysokim, piskliwym głosem, który kilkanaście lat później pokochały tysiące Amerykanów. Za swoje show w 1966 roku Julia Child otrzymała nagrodę Emmy. Zmarła na dwa dni przed swoimi 92 urodzinami.

Baner