wtorek, 16 kwietnia 2013

Bartek Sabela "Może (morze) wróci"



Natura zgadnie z definicją nie uwzględnia działania ludzkiego. Wszelkie jej twory pozbawione są ludzkiej ingerencji, od wieków radząc sobie w naturalny sposób. Ludzie jednak mają się za istoty wszechwiedzące i często zakłócają to, co od wieków idealnie funkcjonuje, nie zważając na możliwe konsekwencje swych działań. Taka właśnie ingerencja spotkała Jezioro Aralskie. Na skutek ludzkiej chciwości i chęci udowodnienia potęgi ZSRR, szóste co do wielkości jezioro na świecie zaczęło powoli znikać, doprowadzając do jednej z największych katastrof ekologicznych naszych czasów. Od lat 60tych poziom wody w Aralu zaczął systematycznie opadać, a jezioro znikać, aby w 2009 roku osiągnąć zaledwie 1/5 swojej pierwotnej wielkości. Wszystko za sprawą "białego złota" - bawełny i chęci stworzenia na terenie Uzbekistanu ogromnych pól uprawnych tego drogocennego surowca. Dwie rzeki zasilające Aral, czyli Amu-daria i Syr-daria zaczęły służyć jako główne źródło wody dla kanałów irygacyjnych, nawadniających pola uprawne. Kanały budowane naprędce okazały się w wielu miejscach nieszczelne, dlatego duży procent wody, zamiast rzeczywiście nawodnić, bądź też trafić do jeziora po prostu wyparowywał. W ten sposób człowiek bezpowrotnie zniszczył to, co natura stworzyła, pozbawiając życia tysiące stworzeń żyjących w wodach Aralu oraz skazując ogromną liczbę ludzi trudniących się rybołówstwem i żyjących z tego co morze przyniesie na biedę i żywot bez nadziei.
"Coś jest nie tak, coś dziwnego unosi sie w  powietrzu. To ten zapach. Morze Aralskie... śmierdzi. Stężenie soli w samej wodzie, powietrzu i błocie jest tak ogromne, że czuć je w nozdrzach. Dziwna, niepokojąca, martwa, trupia wręcz woń. Patrzę na ogromne cielsko umierającego organizmu rozłożone przede mną. Chyba nigdy w życiu nie widziałem niczego bardziej martwego i pozbawionego nadziei. To przerażające. Stoję po kolana w wodzie i jest mi głupio. Nas, ludzi, nie powinno tu być."
Historia Morza Aralskiego dla autora staje się pretekstem do podróży po Uzbekistanie, kraju z pozoru demokratycznym, jednak od lat rządzonym z dyktatorskim zapędem przez Isloma Karimova. Wraz z Bartkiem Sabelą zwiedzamy więc kolejne miasta. Stolicę Taszkent, gdzie piękne fasady stworzone aby cieszyć oczy potencjalnego turysty i prezydenta, zasłaniają biedę i ubóstwo przeciętnego mieszkańca. Samarkandę, czyli jedno z najważniejszych miast dawnego jedwabnego szlaku, z przepiękną zabudową sięgająca XIV wieku, jednak podobnie jak w przypadku Taszkentu, władze pozwalają turystom zobaczyć tylko to co w ich mniemaniu nadaje się do pokazania. Trochę inaczej jest w Bucharze, gdzie zabytki w naturalny sposób mieszają się z tradycyjnymi zabudowaniami. Bartek Sabela powoli przemieszcza się w kierunku umierającego morza, ukazując nam Uzbekistan o jakim pewnie wielu z nas nie miało pojęcia, gdzie zarówno miejsca jak i ludzie warci są odwiedzenia i poznania.
"Może (morze) wróci" to pozycja, która wciąga czytelnika od pierwszych stron. Genialna okładka, prosta kolorystycznie z powoli znikającymi literami, świetne jakościowo zdjęcia obrazujące trasę podróży autora i bardzo dobry tekst, to tylko niektóre czynniki powodujące, że książka Sabeli okraszona w wielu miejscach dużym poczuciem humoru nie pozwala nam się od siebie uwolnić. Jednocześnie budzi refleksję, nad tym jak ludzka bezmyślność i bawienie się w stwórcę może bezpowrotnie zniszczyć to, co od lat funkcjonowało zgodnie z zegarem natury.
Gorąco polecam!

niedziela, 7 kwietnia 2013

Swietłana Aleksijewicz "Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy"


Dzieciństwo to czas, kiedy kształtuje się charakter i osobowość młodego człowieka, czas beztroskiej zabawy i radości. Jakże więc ma się odnaleźć dziecko w czasie wojennej zawieruchy? Jak dorastać widząc rzeczy nieprzeznaczone dla oczu małoletniej istoty? Wojna to "zabawa" dorosłych, w której największą traumę i najwięcej cierpienia spotyka dzieci.
Białoruska pisarka i dziennikarka po raz kolejny oddaje głos ludziom. Odnajduje, pozwala mówić, słucha i spisuje. Tym razem jej bohaterami stają się kobiety i mężczyźni, których dzieciństwo przypadło na ciężki i okrutny czas wojny. Osoby, z którymi rozmawia Aleksijewicz, dorastały w czasie zbrojnego konfliktu, często przeżyły głód, widziały śmierć swoich bliskich, czy też doznały uszczerbku na zdrowiu. Mimo, że niektóre, miały zaledwie kilka lat, pamiętają wydarzenia, których dziecko nie powinno być świadkiem. Ich obraz towarzyszy im przez całe życie.
"Nieprędko skończyła się wojna... Ludzie myślą: cztery lata. Przez cztery lata to ludzie strzelali... A przez ile o niej zapominali?"
Pamięć dziecka zaskakuje. Po raz kolejny zadziwiło mnie to, że człowiek, nawet kilkuletni, w ekstremalnych sytuacjach zapamiętuje szczegóły takie jak zapach, pogoda, czy inne drobnostki. I mimo, że często staje się świadkiem brutalnych zdarzeń, widzi rzeczy dla dziecięcych oczu nieprzeznaczone, przeżywa wydarzenia, które wydawać by się mogło powinny załamać końca życia, zapamiętuje właśnie takie szczegóły.
Aleksijewicz, poprzez indywidualne obrazy, tworzy przerażający obraz wojny, widziany oczami milionów dzieci. Wszystkie opowieści mają wspólny mianownik... Ból, cierpienie, stratę, głód. 
W czasie wojny, nie ma miejsca na dzieciństwo. Chłopcy i dziewczynki musieli dojrzeć, często chwycić za broń i robić rzeczy, o których dziecko nie powinno mieć pojęcia.
"Czytać umiełem, ale pisać nie. Wezwano mnie do tablicy, trzeba było napisać słowo z literą "u". Stałem i z przerażeniem uświadomiłem sobie, że nie wiem jak się pisze "u". A już umiałem strzelać... Dobrze strzelałem..."
"Przed wojną lubiłam, jak tato opowiadał bajki, znał ich wiele i umiał opowiadać. Po wojnie już nie chciałam czytać bajek..."
"Wojna to był mój podręcznik historii. Moja samotność... Zgubiłem porę dzieciństwa, wypadło z mojego życia. Jestem człowiekiem bez dzieciństwa, zamiast niego miałem wojnę."
"Czy my naprawdę byliśmy dziećmi? Nie, byliśmy mężczyznami i kobietami..."
 "Ostatni świadkowie" nie mają siły rażenia poprzedniego zbioru autorki "Czarnobylskiej modlitwy", są jednak świetnym świadectwem okrucieństwa i doskonałym obrazem cierpienia ogromnej liczby radzieckich dzieci pozbawionych szansy na normalne dorastanie. Zginęło ich miliony, a miliony które przeżyły, jeszcze przez wiele lat zmagało się z pamięcią o wojnie... Dzieci widzą świat zupełnie inaczej niż człowiek dorosły i jeszcze bardziej uderza w ich opowieściach niezrozumienie dla zbrojnych działań i zabijania. I mimo iż opowiadają jako dorośli ludzie w ich głosach słychać dziecięcą niewinność.

Zostało coraz mniej uczestników niebywałego okrucieństwa tamtych czasów, a Ci którzy jeszcze żyją, byli wtedy dziećmi. Są więc ostatnimi świadkami... Czytajmy więc ich spowiedź...

"Potem zabrakło... Najpierw naszej niesamowitej mamy, a po niej taty. Zrozumiałyśmy, od razu to poczułyśmy, że jesteśmy ostatnie. Z tamtej linii... Z tamtego brzegu... Jesteśmy ostatnimi świadkami. Nasz czas się kończy. Powinnyśmy mówić.
Pomyślałyśmy, że nasze słowa będą ostatnie.."
Sięgając po reportaże Swietłany Aleksijewicz mam pewność, że otrzymam lekturę z najwyższej półki. I tym razem białoruska pisarka nie zawodzi, a "Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy" dowodzą, że jest jedną z najlepszych reporterek naszych czasów... Warto sięgnąć po ten, jak i poprzednie tytuły autorki.

Baner