czwartek, 28 listopada 2013

Nowości na półce

Jestem ostatnio tak zmęczona, że nie mam siły na czytanie i pisanie. Próbuję skończyć "Sklep potrzeb kulturalnych", który mnie zachwyca, ale nie jestem w stanie czytać dłużej niż pół godziny... Po tym czasie "padam".
Uraczę Was za to stosem z ostatnich dwóch tygodni. Trzy pozycje (Havany w Camelocie, Historia filozofii po góralsku i Buszujący w zbożu) podkradłam chłopakowi, reszta recenzyjna :)

I jeszcze z serii "akcesoria moli książkowych"...




czwartek, 21 listopada 2013

Witold Vargas, Paweł Zych "Duchy polskich miast i zamków"

Tym razem o pozycji w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia i wyjść z zachwytu nie potrafię do teraz... Chociaż powinnam się chyba raczej przestraszyć? W końcu mowa o "Duchach polskich miast i zamków", często przerażających stworach, które można spotkać wszędzie i które budzą od wieków grozę nie do opisania! Autorzy leksykonu - Witold Vargas i Paweł Zych nie tylko skatalogowali wiele duchów, nawet takich o których powoli się zapomina, ale przede wszystkim w wielkim stylu je zobrazowali! Oj tak, ilustracje przepiękne i... Przerażające!
Autorzy w przystępny sposób próbują wytłumaczyć skąd się biorą legendy o duchach. Wyjaśnień jest kilka, przede wszystkim wiara w życie pozagrobowe czy nietypowe życiorysy, które robiły wrażenie na miejscowej ludności. Zdradzam tylko dwa główne źródła, żeby nie odbierać Wam przyjemności zapoznawania się z publikacją. 
Vargas i Zych stworzyli kilka podkategorii duchów, tak więc ze względu na miejsce występowania dzielą się na: zamkowe, miejskie, wiejskie, podziemi, podwodne, cmentarne, leśne, polne i drogowe. Podzielili je również według typu postaci i w tej kategorii znajdziemy np.: znakomitości, białe damy, rycerzy, nikczemników, istoty legendarne, grzeszników, itd.
Duchy i zjawy skatalogowane są według kryteriów geograficznych, w obrębie województw, a następnie poszczególnych miast w których występują. Podejrzewam, że mieszkańcy niektórych miejscowości mogą się zdziwić, że w ich miejscu zamieszkania grasuje duch, albo nawet kilka zjaw! Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że w moim rodzinnym mieście jest ich aż siedemnaście! Bytom zdecydowanie wiedzie prym jeśli idzie o liczbę straszących... No może wyprzedza nas trochę Kraków, ale Kraków to w końcu Kraków...
Każdy duch opisany jest w kilku zdaniach, jednak autorzy zadbali o to, abyśmy mogli pogłębić swoją wiedzę. Do każdego opisu przypisane jest więc źródło w bibliografii, która składa się aż z 219 pozycji. Na pierwszej stronie zamieszczona jest pięknie zilustrowana mapa Polski, z nazwami województw i numerami stron na których możemy je znaleźć. Po prostu nie ma się do czego w tej publikacji doczepić!
"Duch polskich miast i zamków" to jednak nie czytanie, a przede wszystkim oglądanie! Ilustracje Panów autorów, to nie tyle uzupełnienie publikacji, ale jej podstawa. Pobudzają wyobraźnie, budzą zachwyt i grozę. Mam nadzieję, że autorzy pokuszą się o kolejne książki. Chętnie poczytałabym o zbójnikach i czarownicach, o których wspominają we wstępie. Tematów do ilustrowania na pewno nie zabraknie.



Wydawnictwo Bosz zadbało o to, aby książka wydana została na najwyższym poziomie. Gruby papier, na każdej stronie ilustracje, twarda oprawa, a cena... 34,9 zł! Za taką jakość, po prostu śmieszna. Zresztą tyczy się to wszystkich pozycji tego wydawnictwa. Po prostu piękne książki za niską cenę. Poprzednią książkę Panów Vargasa i Zycha "Bestiariusz słowiański", który jest równie zachwycająco wydany, zakupiłam na targach za 25 zł! Cena okładkowa 29,9. Naprawdę warto!

Polecam! Wysoka jakość, za niską cenę. A ile wrażeń...



środa, 20 listopada 2013

Magda Gessler "Smaczna Polska. Regionalny przewodnik kulinarny"


Pani Magda Gessler nie budzi specjalnie mojej sympatii, jednak cenię bardzo jej zdolności kulinarne, podejście do biznesu i wizję. Zasadniczo, zna się kobieta na rzeczy. "Kuchenne rewolucje" lubię oglądać, pod warunkiem, że pani Magda gotuje, a nie "dziwnie" się zachowuje. W programie emitowanym na antenie TVN-u można zauważyć, że każda rewolucja, to sięganie po produkty regionalne, charakterystyczne dla danego miejsca. Podobnie jest ze "Smaczną Polską". Każdy zakątek kraju to przede wszystkim produkty tam występujące. W kuchni kresowej będzie to więc np.ser kozi wołoski, śląskiej - słonina marynowana z Niemczy a mazowieckiej - piwo Ciechan.
Bardzo pięknie, że w czasie kiedy królują pizze, kebaby, kuchnie chińskie czy meksykańskie, ktoś przypomina o pięknych polskich tradycjach kulinarnych!

Dla czytelników i użytkowników tej książki może to być plus i minus niestety. Bo coś co jest charakterystyczne dla kuchni warmińsko-mazurskiej niekoniecznie znajdziemy na Śląsku i na odwrót. A nawet dla mnie Ślązaczki zdobycie produktów wymienionych dla mojej kuchni przez Magdę Gessler jest mało prawdopodobne. Trzeba więc bazować na zamiennikach, kombinować i podmieniać. Jednak kiedy to przeskoczymy, czeka nas już tylko uczta kulinarna, bo potraw serwowanych przez Gessler  nie da się inaczej opisać.

Książka podzielona jest na dziewięć kuchni: kresowa, kujawska, małopolska, mazowiecka, podlaska, pomorsko-kaszubska, śląska, warmińsko-mazurska, wielkopolska. Do każdej przypięte jest osiem przepisów, w tym dwa regionalne. Produkty których używa Pani Magda, nie licząc tych regionalnych, są łatwo dostępne, a trudność przygotowania potraw nie powinna nikogo przytłoczyć. Każdy przepis oczywiście jest zobrazowany za pomocą pięknego zdjęcia. Podane jest też na ile osób przyrządzona porcja wystarczy, o czym w innych tego typu pozycjach często się zapomina.

Książka jest naprawdę pięknie wydana. Twarda oprawa i wysokiej jakości zdjęcia, a wszystko ze smakiem! Przyjemnie się taką pozycję trzyma w ręku, chociaż z drugiej strony strach zabrać do kuchni, żeby przypadkiem nie zniszczyć. Kilka przepisów wpadło mi w oko, więc niebawem uraczę was nimi, a na razie gorąco polecam!



piątek, 15 listopada 2013

Monika Witkowska "Everest. Góra Gór"



Wstępem niech będzie krótki dialog...
- Dlaczego czytasz tę książkę?
-?
- Przecież już wszyscy byli na Evereście!
- Tak?
- No przecież nawet Martyna Wojciechowska była!
- Tak? A co to ma do rzeczy?
- No jak to co? Przecież na Everest mogą cię teraz nawet wnieść. Wszystko o nim już wiadomo.
- Tak? To powiedz mi w takim razie... Jak sikają kobiety na Evereście!?
- ?! Jak?
- A widzisz! Przeczytaj książkę, to się dowiesz!
- No powiedz mi jak sikają!
- Nie! Przeczytaj!

Tak mniej więcej wyglądał dialog z moją drugą połową. Jak widać jest on kolejną osobą, która uległa stereotypowemu myśleniu o górze gór. Wydaje mu się, że wie wszystko, a naszpikowany jest nie do końca prawdziwymi informacjami. Udało mi się je zweryfikować i okazało się, ze po lekturze książki Moniki Witkowskiej, dokształcił się też szanowny ważniak!
Autorka zdobyła w zasadzie dwa Everesty. Pierwszym było zgromadzenie środków na wyprawę, a to bagatela...trzydzieści tysięcy dolarów. A i tak korzystała z usług jednej z tańszych agencji, więc w czasie wyprawy luksusów nie było. Niełatwo zebrać takie pieniądze, jednak po wielu wysiłkach i ciężkiej pracy jakoś się udało.
Wracając na moment do autorki...Niedawno pisałam o książce ""Stary" młodzi i morze", gdzie opisane były dwie morskie wyprawy: na przylądek Horn i przez przejście Północno-Zachodnie. Monika była uczestniczką obydwu! Zresztą, czego kobieta nie uskutecznia... "Żeglarstwo morskie i oceaniczne, (...). Do tego dochodzą nurkowanie, windsurfing, narty i podróże (...). Ponadto były jeszcze inne pomysły: latanie na motolotniach, kurs paralotniowy i spadochronowy, bungee jumping (...)"
Autorka jest też przewodnikiem górskim i można by tak pewnie jeszcze długo wymieniać. Człowiek orkiestra!
Miłość do gór zaczęła się od Bieszczad, jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia, zdobywane szczyty były coraz to wyższe, aż w końcu zrodził się pomysł na... Everest!
Pomysł zrealizowała, górę zdobyła i przy okazji powstał świetny dziennik z wyprawy, w którym Witkowska przybliża nam jak wygląda krok po kroku wyprawa na najwyższy szczyt świata. Autorka wyjaśniła naprawdę wiele kwestii. Odczarowała niejako  Everest, o którym krąży już tyle legend, że nie wiadomo w zasadzie co jest prawdą, a co fałszem. Kim są Szerpowie? Jak przebiega aklimatyzacja? Czym jest okno pogodowe i kiedy występuje najczęściej? Ile czasu gotować jajko na poszczególnych wysokościach, żeby było miękkie? To tylko niektóre pytania, na które znajdziemy odpowiedzi. Monika spotyka też wiele sław, na czele z Reinholdem Messnerem, który przyjechał do bazy kręcić film. Oprócz zdobywcy Korony Ziemi jest Simone Moro (przy okazji autorka przybliża kulisy sytuacji jaka miała miejsce w bazie. Chodzi mianowicie o bójkę między himalaistami a Szerpami. Jak się okazuje wcale nie Ci drudzy jak to sugerowano w mediach są tymi "złymi"), Denisa Urubko czy Peter Hámora.

Bardzo dobry dziennik wyprawy, sympatyczna autorka i gros cennych informacji nie tylko o najwyższym szczycie świata. Naprawdę warto się zapoznać!

http://bezdroza.pl/ksiazki/everest-gora-gor-monika-witkowska,bevere.htm
http://bezdroza.pl/ksiazki/everest-gora-gor-monika-witkowska,bevere.htm

czwartek, 14 listopada 2013

Neil Gaiman "Na szczęście mleko..." + konkurs



Na szczęście mleko... Uratowało świat! A gwoli ścisłości jego właściciel, czyli tata. Wyobraźcie sobie sytuację, w której mama wyjeżdża na delegację, domem zajmuje się tata i nagle okazuje się, że nie ma mleka! Dzieci nie mają z czym zjeść płatków śniadaniowych, a ich rodziciel nie ma czego dolać do herbaty. Rozwiązanie sytuacji jest proste, wystarczy udać się do sklepu za rogiem... Tylko dlaczego tata znika na baaaardzo długo? Wytłumaczenie zjawia się wraz z ojcem, a jest naprawdę zadziwiające. W końcu niecodziennie człowiek ma okazję spotkać piratów, Wumpiry czy galaktyczną policję. A zaczęło się od mleka...

Neil Gaiman był mi do tej pory znany z ekranizacji "Gwiezdnego pyłu". Filmu, który swoim klimatem mnie zauroczył i do którego często wracam. Stąd też pomysł, aby w końcu sięgnąć po Gaimana na papierze. Padło, na pozycję dla dzieci... Tyle że jak się okazało, książeczka skierowana do młodszych czytelników sprawiła mi tyle frajdy, że w zasadzie w dalszym ciągu uśmiecham się pod nosem. Mimowolnie parskałam śmiechem w czasie lektury, żałując że mojego ojca nigdy taka historia nie spotkała... :) 
Myślę, że każdy odnajdzie coś dla siebie w tej pięknie wydanej, świetnie zilustrowanej przez Chrisa Riddella, książce. Dzieci posiadające rodziców chodzących do sklepu po mleko, rodzice kupujący mleko dla dzieci i każdy zwykły śmiertelnik nie mieszczący się w powyższych kryteriach...
Polecam gorąco!

A na facebooku trwa konkurs, w którym wygrać można egzemplarz książki. Zapraszam -> KLIK

poniedziałek, 11 listopada 2013

Haruki Murakami "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa"



"Każdy człowiek ma swój kolor, który otacza zarys jego postaci i wydziela wątłe światło jak aureola"

Tsukuru Tazaki całe swoje życie czuł się postacią bezbarwną i nijaką. Wokół otaczały go kolory, on sam nie posiadał jednak żadnej barwy. W liceum największą wartość miała dla niego grupa czworga przyjaciół. W piątkę stanowili zgrany i harmonijny kolektyw. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków, których nazwiska brzmiały: Shirane, Kurono, Akamatsu i Omi, co dosłownie można przetłumaczyć: Białokorzeniowska, Czarnopolska, Czerwonososnowski i Niebieskomorski. Jedynie nazwisko Tsukuru nie zawierało w sobie żadnej barwy. I taka też rolę pełnił Tazaki w grupie. Nie wyróżniał się zainteresowaniami ani wyglądem. Paczka przyjaciół była jednak w tamtym czasie niezwykle ważna i nawet po rozpoczęciu studiów i przeprowadzce z Nagoi do Tokio, pozostawał w nią w stałym kontakcie, niecierpliwie wyczekując kolejnych przyjazdów do rodzinnego miasta. Aż nastąpił dzień, w którym przyjaciele postanowili go wykluczyć. Bohater nie otrzymał żadnych wyjaśnień, ani też się ich nie domagał. Wpadł w bezdenną otchłań i przez kilka miesięcy  "od lipca do stycznia drugiego roku studiów Tsukuru Tazaki myślał wyłącznie o śmierci"
Minęły lata, a w jego życiu pojawił się tylko jeden człowiek, którego mógł określić mianem przyjaciela. Fumiaki Haida, którego nazwisko można przetłumaczyć na Szaropolski, był kolejną "barwną" postacią w życiu Tsukuru, kolejną która w pewnym momencie zniknęła bez słowa wyjaśnienia.

Tsukuru ma trzydzieści sześć lat, buduje dworce i ma niezabliźnioną ranę w sercu. Uświadamia mu to kobieta, w której się zakochuje. Sara przekonuje go do podróży w głąb siebie, co też bohater czyni... Wraca do przeszłości, aby rozwikłać tajemnicę porzucenia przez przyjaciół...

Haruki Murakami to pisarz wyjątkowy, który w każdej kolejnej książce ewoluuje i zaskakuje. Również autorka polskiego przekładu, Anna Zielińska-Elliot, z każdym kolejnym dziełem autora, odnajduje w sobie więcej swobody i odwagi. Japońskiego pisarza można interpretować zarówno dosłownie jak i doszukiwać się głębszych, często filozoficznych znaczeń dla jego prozy.
Głównym motywem w "Bezbarwnym Tsukuru Tazaki i latach jego pielgrzymstwa" jest wędrówka i poszukiwanie własnej tożsamości. Autor balansuje na granicy jawy i snu, tworząc w naszych głowach odrealniony świat. Fakty, zastąpione filozoficzną wędrówką myśli, tracą często swój realny charakter, .
Po raz kolejny Murakami raczy nas niezwykłą mieszanką, zlepkiem fantastyki i realizmu. Faszeruje nas niedomówieniami, aż w końcu pozostawia w nas niedosyt i chęć otrzymania czegoś jeszcze. Trochę jakby przyrządził niezwykle pyszne danie, zaspokoił nasz apetyt, jednak pozostawił miejsce na deser, którego w menu nie ma... Po lekturze czujemy więc żal i złość na twórcę, a jednocześnie jakąś specyficzną sytość.

W ostatnich dziełach Murakami coraz częściej sięga po klasyczne motywy muzyczne. W "1Q84" były symfonie czeskiego kompozytora Janacka, tym razem Liszt i "Lata pielgrzymstwa - rok pierwszy". Jeżeli przy lekturze włączymy sugerowaną ścieżkę dźwiękową, odkryjemy, że idealnie współgra z tekstem. Przez większość czasu dźwięki płyną spokojnie, aż nagle przychodzą w gwałtowny, mocny fragment, który po chwili wraca na powrót do swojego pierwotnego, spokojnego brzmienia. Podobnie jest z powieścią. Płynie swoim spokojnym nurtem, by w pewnym momencie spiętrzyć się, tworząc w odbiorcy napięcie powodujące przyspieszone bicie serca, a następnie wrócić do spokojnego rytmu. Swoista sinusoida wrażeń czytelniczych.

Murakami nie zawodzi, podobnie jak tłumaczka, która jest w stanie tchnąć w powieści mistrza to coś, co powoduje, że każdy fragment czytamy nie mogąc się oderwać. Trudną sztukę tłumaczeń japońskiego pisarza, Anna Zielińska-Elliot opanowała do perfekcji. "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa" hipnotyzują z taką mocą, że nie sposób porzucić lektury na rzecz innych zajęć. Proza Murakamiego niezmiennie ma moc, która nie zawiedzie wiernych fanów. Naprawdę warto sięgnąć!



piątek, 8 listopada 2013

Nowości na półce

Przez jakiś czas straciłam serce do blogowania. Bardzo mało czytałam, jeszcze mniej pisałam. Ostatnio jednak czuję się jakby mi ktoś wstrzyknął jakąś niedozwoloną dawkę entuzjazmu. Czuję, że pisanie znowu sprawia mi radość! I nawet to co piszę wydaje mi się lepsze niż wcześniej. Oby ten stan trwał jak najdłużej :)

Tymczasem nowości z ostatnich tygodni (dwóch, o zgrozo!). Sporo tego, ale też październik i listopad to zawsze wysyp ciekawych tytułów. Zbieram więc, bo zima długo... A emerytura tuż tuż (jeszcze tylko 39 lat!) ;)

Źródło większości to oczywiście wydawnictwa.. I za to tez lubię to bycie blogerem. Nawet nie będę udawać, że jest inaczej (musiałabym kłamać). :)

Stos 1
Magda Gessler "Smaczna Polska" - od Znaku
Aleksander Lwow "Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później"
Monika Witkowska "Everest. Góra Gór" - dwie pozycje od Bezdroży
Bartłomiej Kuraś, Paweł Smoleński "Kruca Fuks. Alfabet góralski" - od Agory
Haruki Murakami "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa"
Lydia Cacho "Niewolnice władzy" - od Muzy
Antoni Kroch "Sklep potrzeb kulturalnych. Po remoncie" od MG
Katarzyna Surmiak-Domańska "Mokradełko" - zakup własny
Dorota Sumińska "Historie, które napisało życie"

Stos 2
Maxine Clark "Kuchnia włoska" - Biedronka ;)
Małgorzata I. Niemczyńska "Mrożek. Striptiz neurotyka" (recenzja) - od Agory
Jacek Wacławski, Marcin Jamkowski ""Stary", młodzi i morze" (recenzja) - od Bezdroży
Julia Child "Francuski szef kuchni" - od Wyd. Literackiego
Mariusz Zielke "Formacja trójkąta" (recenzja) - od Czarnej Owcy
Maciej Zaremba Bielawski "Polski Hydraulik"

Podobno stosy są passé i świadczą o nieprofesjonalnym podejściu do pisania.. (takie głupoty gdzieś ostatnio wyczytałam). Ale jakże miło oko nacieszyć! :)

Pozdrawiam!


czwartek, 7 listopada 2013

Małgorzata I. Niemczyńska "Mrożek. Striptiz neurotyka"




Na początku zadajmy sobie pytanie, kim właściwie jest neurotyk? 
"Podstawowym znakiem rozpoznawczym neurotyka jest przesadna emocjonalność. Z jednej strony mówi się o nadwrażliwości, z drugiej zaś – o chwiejności. Neurotyk wciąż się czymś zamartwia. Często pojawiają się u niego napady lęku, bez konkretnej przyczyny. Potrzebuje ciągłej akceptacji, która często wynika z deficytów w sferze miłości".*
 "Każdemu neurotykowi, który stale się trapi swoim nędznym losem, polecam napisanie sztuki i wystawienie jej w teatrze". (str. 88)
Małgorzata I. Niemczyńska zaczyna swoją opowieść  w 2002 roku, kiedy na skutek udaru mózgu następuje u autora afazja, czyli całkowita utrata zdolności mówienia. Już wcześniej krążyły legendy o jego nieprzystępności i małomówności.
"Zawsze był małomówny, jego milczenie uchodziło wręcz za legendarne. Z początku nie przychodzi mu nawet do głowy, że nie potrafi powiedzieć: "dziękuję"".(str. 11)
"(...) komunikacja werbalna zostaje naszym podstawowym narzędziem do codziennego życia. Bez niej czujemy się bezradni. A u wybitnego pisarza świadomość tego, co zostało utracone, musi być jeszcze dotkliwsza".(str. 11)
Z pomocą logopedy Beaty Mikołajko, w ciągu prawie pięciu lat terapii, autor wraca do formy. W czasie dochodzenia do sprawności powstaje autobiografia "Baltazar". Myli w niej wprawdzie daty i wątki, jednak jest ona świadectwem skuteczności terapii i walki o powrót do normalności. 
Po afazji Mrożek w zasadzie przestaje pisać, sięga za to po to, co powstało dużo wcześniej. Powoli zaczyna striptiz... Wydaje listy, dzienniki, rysunki. Ten zamknięty w sobie człowiek zaczyna zdejmować kolejne warstwy, a poprzez dziennik pokazuje swoją intymność i prywatność. Można mieć wrażenie, że mówi w końcu to wszystko, o czym milczał przez całe swoje życie... Ale czy to aby nie tylko wrażenie?
Niemczyńska w przystępny sposób prezentuje nam obraz autora "Tanga" przez pryzmat miejsc i osób. 
Borzęcin, gdzie autor przychodzi na świat, zaczyna naukę, poznaje czym jest słowo pisane. Tam też zastaje go wojna i zaczyna się okres życia pełen strachu, który wpłynie na jego późniejsze traumy. Kraków i Dom Literatów na Krupniczej, gdzie stawia pierwsze kroki jako twórca, gdzie rodzi się wiele zabawnych anegdot i poznaje śmietankę literacką ówczesnej Polski. Chiavari, o którym po latach Mrożek powie: "Pomyłka w której tkwiłem kilka lat za długo". Tu jednak powstaje jego najgłośniejszy dramat "Tango". Vence, gdzie spotykał swoją "obsesję" - Witolda Gombrowicza. Paryż, do którego trafia już jako pewny siebie artysta u szczytu sławy. Aż w końcu Meksyk, w którym osiedla się z żoną Susaną i Nowa Polska, do której wraca w wieku sześćdziesięciu sześciu lat.
Ludzi na swej drodze spotyka przeróżnych, autorka skupia się jednak na tych, którzy w jakimś stopniu wpływali na dramaturga. Jest więc Adam Włodek, który chyba jako pierwszy dostrzegł talent Mrożka i pomógł mu wejść w środowisko, gdzie ten mógł się rozwijać. Maria Obremba, pierwsza żona artysty, malarka, która niestety zmarła niespodziewanie po dziesięciu latach małżeństwa. Stanisław Lem, z którym przez lata autor korespondował. Witold Gombrowicz, na punkcie którego pisarz miał obsesję i wobec którego odczuwał kompleks niższości. Susana Osorio, druga żona, która dała mu szczęście i spokój. I w końcu krytyk Jan Błoński - człowiek owładnięty Mrożkiem, z którym ten także prowadził obszerną korespondencję. Dzięki Błońskiemu powstało wiele publikacji na temat dramaturga, a w końcu książka "Wszystkie sztuki Sławomira Mrożka".

Dzięki ludziom i miejscom wyłania nam się obraz autora "Emigrantów".
"Byli pesymistami, ale różnymi pesymistami (...) Pesymizm Mrożka wynikał z niego samego, był jego rachubą na własne życie. On nie spodziewa się niczego nadzwyczajnego, choć rzeczywiście zależy mu na przykład na karierze międzynarodowej. U Lema pesymizm wynikał z tego co myśli o człowieku. A źle myśli. Zresztą mizantropami byli chyba obydwaj" (str.124).
"Jak głosi legenda, przez lata wspólnego mieszkania Mrożek i Czycz widzą się ledwie kilka razy. Ten pierwszy się chowa, bo ma obsesję, że ten drugi chce od niego pożyczyć pieniądze. Gdy słyszy, że kolega się krząta po kuchni, na wszelki wypadek nie wychodzi z pokoju. Któregoś razu daje się zaskoczyć w piwnicy przy węglu. Nie wiedząc, kto nadchodzi, na wszelki wypadek gasi świecę i pada. W opowieściach Czycza pełne nazwisko współlokatora brzmi:"Ten Skąpy Skurwysyn Mrożek"" (str. 66).
"Mrożek jest trochę jak Chudy, bohater jego minipowieści Ucieczka na południe: "Widuje się go zawsze po przeciwnej stronie ulicy, po drugiej stronie rzeki, za zakrętem, obok, nigdy tuż""(str. 18).

Książkę uzupełnia wywiad autorki z Mrożkiem. Pierwszy raz dziennikarka rozmawiała z dramaturgiem w 2007 roku, ostatni na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Nie boi się poruszać trudnych tematów, takich jak alkohol, Gombrowicz, dzieci czy afazja. Warto sięgnąć po publikację również dla tego wywiadu .

Niemczyńska stworzyła książkę, która pokazuje nam w przystępny sposób człowieka bardzo nieprzystępnego.

Polecam!



środa, 6 listopada 2013

Książki do zgarnięcia...

Po pierwsze

Do niedzieli na facebboku można zgłaszać swoją chęć otrzymania dwóch książek:

1. "Małgorzata Gutowska-Adamczyk w rozmowie z czytelnikami Cukierni pod Amorem"
2. "Widok z mojego okna. Przepisy nie tylko na życie"

LINK DO KONKURSU -. KLIK

Po drugie...

Dawno, dawno temu założyłyśmy "wyzwanie" Haruki Murakami. W zasadzie nazwałabym to blogiem skupiającym recenzje książek Haruki Murakamiego. Jednak z biegiem czasu wpisów zaczęło się pojawiać coraz mniej, a strona jest w tej chwili w fazie wręcz agonalnej. Wraz z panem zajmującym się promocją najnowszej książki "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa" postanowiliśmy nieco ją ożywić, stąd też propozycja dla Was... Dołączajcie jako współtwórcy strony, piszcie recenzje (chyba, że macie już na swoich blogach napisane wcześniej, których nie zamieszczaliście na blogu wyzwania) i zamieszczajcie je wraz z linkami do opinii na swoim blogu, a dla trzech najlepszych, które się pojawią od dzisiaj do 25 listopada zostaną przeznaczone egzemplarze najnowszej powieści. Jeżeli więc czytaliście ostatnio coś, opisywaliście, wrzucajcie to na bloga Haruki Murakami!




Jeżeli chcecie współtworzyć bloga Haruki Murakami, zgłoszenia wysyłajcie na mój adres:
iza.bela19@wp.pl

wtorek, 5 listopada 2013

Spotkanie z Wiesławem Myśliwskim w Rzeszowie

 
„Wiersze wolno pisać rzadko i niechętnie, pod nieznośnym przymusem”. Prozę też, jak przekonywał Wiesław Myśliwski, obalając przy okazji mit, że „Traktat o łuskaniu fasoli” powstawał przez 10 lat. Nie jest bowiem tak, że książka spod jego pióra wyjść musi, nie jest też pewne, że nową napisze. I chociaż warsztat pisarski to żmudna, codzienna praca to jednak ważne by mieć coś do powiedzenia.

" Nie ma gorszej rzeczy, niż to, że pisarzowi się wydaje, że ma bardzo dużo rzeczy do opowiedzenia - to jest nieprawda! Jeśli mu się tak wydaje, to niech opowiada te rzeczy w towarzystwie, a nie zaraz pisze, bo większość zdarzeń, czy anegdot nadaje się do życia towarzyskiego, a nie do pisania." 

Wielu ważnych słów nie zanotowałem, gdzieś to podobno nagrano, chyba w Polskim Radiu Rzeszów, możecie poszukać, posłuchać. Strzępki tego, co mi pamięć, krótka relacja na jednym z portali i kartka podpowiadają zamieszczam poniżej, ale lepiej sami poszperajcie i posłuchajcie, wszak pamięć…

Mówił więc o pamięci, że jest niejedna w odniesieniu do tych samych zdarzeń, nie faktograficzna, ale wieloraka, fascynująca. Przetwarza czas przeszły, a ten jedynie mamy do dyspozycji, historie opowiadane po latach mają inną barwę, inne detale wysuwają się na plan pierwszy, pamięć pracuje, jest ruchoma. "Pamięć nie jest organem do zapamiętywania, tylko organem kreatywnym... Pamięć poszukuje i interpretuje zdarzenia w taki sposób, żeby one były nas w stanie pocieszyć" Słuchając Myśliwskiego przypominałem sobie, co pisała o pamięci Swietłana Aleksijewicz w książce „Wojna nie ma sobie nic z kobiety”, że doświadczenia dziecka są w istocie doświadczeniami starej kobiety. Słuchając myślałem, że jeśli coś pozostaje to emocje, tak, te mogą być z czasu przeszłego, szczególnie raniące, ale o nich już przecież ten sam a jednak kto inny mówi.

Zapytany o szczęście odpowiedział pytaniem: Co to właściwie znaczy być szczęśliwym? Szczęście to nie to samo co radość, nie można przylepić do siebie etykiety „szczęśliwy”, to nie jest stan ciągły, a gdy się nam przytrafia zawsze towarzyszy mu lęk przed utratą.

Było o uczuciach bohaterów „Ostatniego rozdania” Do mnie dotarły słowa niedotyczące książki. Gdy autor „Nagiego Sadu” przekonywał, że współcześnie o miłości mamy dość zadziwiające mniemanie. Raz jest, po kilku latach małżeństwa się rozchodzimy i już jest inna, nowa, to czy tamto to była miłość? Gdzie jest odpowiedzialność, która jest wpisana w miłość? Tak, było poważnie momentami.

Ale było i zabawnie, gdy pisarz opowiadał, że ciągle jest pytany o gumkę i ołówek – swoje narzędzia pracy. Zadeklarował, że zacznie tworzyć gęsim piórem, żeby wzbudzić sensację. Z komputera nie korzysta, żona gra jedynie na nim w kulki. Wyobraziłem sobie tę starszą Panią jak łupie godzinami przed ekranem komputera. Inspirujące;)

O adaptacjach filmowych jego powieści. Że raczej nieudane, dosłowne, literalnie przeniesione, a przenieść powieści dokładnie się nie da. Wyjątkiem jest „Przez dziewięć mostów”, surowy, ziarnisty film, który broni się po latach. Opowiadał, że cieszy się, gdy ktoś próbuje mówić własnym głosem, bazując na pierwotnym tekście, gdy odkrywa przed nim coś, czego sam się nie spodziewał. Ciekaw jestem jak zatem odebrał spektakl „Święto” Teatru Przedmieście. Trzeba będzie dopytać aktorów, bo nie było mi dane zostać, musiałem się szybko ewakuować.

Zapytany o muzykę w swojej twórczości Mistrz przyznał, że towarzyszy mu ona stale, choć sam nigdy na żadnym instrumencie nie grał. Słucha klasyki, jazzu i…Deep Purpule. Z purpurowymi może i przesada, ale jak sam przyznał polubił ich, gdy syn katował mu uszy godzinami w podróży.  Choć wykształcenia kierunkowego Pan Wiesław nie ma to słyszy chyba jednak dobrze, skoro wybitny polski muzyk jazzowy po lekturze „Ostatniego rozdania” zapytał redaktorów Znaku, czy autor nie gra na saksofonie. Rozmowa toczyła się też wokół rytmu i melodii zdań, rzeczy dla Myśliwskiego zdaje się fundamentalnych.

Słowa o słowieNie wszystko pamiętam.  Szkoda, bo ten fragment wypowiedzi wywarł na mnie wrażenie szczególne. "Ja mam na temat słowa bardzo radykalne poglądy. Dla mnie słowo jest podstawową sprawą w literaturze. Przecież to słowo ustanawia świat każdej książki. Słowo jest pierwszym aktem sztuki w dziejach ludzkości. Dla mnie to nie myśl jest pierwsza, lecz słowo" I jeszcze: lubię słuchać ludzi – mówił Wiesław Myśliwski – jak snują swoje narracje. Wszyscy jesteśmy przecież pisarzami, choć nie wszyscy piszemy.

Źródło


P.s. Szczególne podziękowania należą się Anecie Adamskiej i Teatrowi Przedmieście w Rzeszowie za kulturalną orkę na ugorze. To oni są pomysłodawcami cyklu spotkań „Literatura i teatr. Wieczory literackie z mistrzami słowa”. Dzięki ich staraniom mogliśmy posłuchać Jacka Dehnela i  Diti Ronen.  Kolejnymi gośćmi będą Joanna Bator i Andrzej Stasiuk.


Autor relacji: Alen Sierżęga

poniedziałek, 4 listopada 2013

Mariusz Zielke "Formacja trójkąta"

Nie czytałam pierwszej powieści Mariusza Zielke, która odbiła się szerokim echem w naszym blogowym światku i zebrała bardzo pozytywne recenzje. Autor, niegdyś dziennikarz śledczy "Pulsu Biznesu", przez lata tropił afery gospodarcze, które opisywał na łamach gazety, za co w 2005 roku zdobył nagrodę "Grand Press". Po zwolnieniu z gazety założył Niezależną Gazetę Internetową (www.ngi24.pl), a następnie napisał książkę - "Wyrok". Z fikcyjnymi bohaterami, ale prawdziwymi aferami. Żadne wydawnictwo nie miało odwagi jej wydać, autor zrobił to więc nakładem własnych środków. Dopiero po jakimś czasie znalazł się wydawca - Czarna Owca, którego nakładem pojawił się najpierw "Wyrok", a teraz najnowszy twór autora "Formacja trójkąta"

Na pierwszych stronach powieści jesteśmy świadkami zbrodni. Z rąk nieznanej kobiety ginie prezes warszawskiej giełdy Witold Sworowski. Zbrodnia upozorowana jest na samobójstwo, jednak szybko wśród śledczych zajmujących się śmiercią prezesa pojawiają się wątpliwości. Równie szybko próbuje się jednak sprawę zatuszować.
Bartosz Malik to dziennikarz "Expressu", którego poznajemy w momencie kiedy traci swoją "jedynkę" na rzecz materiału znienawidzonego kolegi z redakcji. Sfrustrowany pracownik gazety raczej nie budzi w pierwszych chwilach sympatii czytelnika. Malik postanawia zając się sprawą prezesa. Z pomocą przyjaciela policjanta - Grega, jego ścieżki łączą się z tymi, którymi podąża niepokorna agentka ABW - Marta. Pojawiają się kolejne poszlaki, które prowadzają parę do najwyższych władz i w ministerialne kręgi. Na Martę i Bartka czyha też płatny bezwzględny zabójca. Zaczynają ginąć kolejne osoby z ich otoczenia, a gra na życie i śmierć zaczyna się na dobre...

"Formacja trójkąta" wciąga niemal od pierwszej strony. Mariusz Zielke, mimo iż pisze o trudnych gospodarczych tematach, robi to w sposób bardzo przystępny. Nawet osoby nie ogarniające w żaden sposób giełdy i rynku kapitałowego, odnajdą w książce przede wszystkim zrozumiały dla siebie, dobry kryminał, a przy okazji w przystępny sposób dowiedzą się czegoś nowego. Wątek kryminalny jest bardzo dobrze skonstruowany i poprowadzony, chociaż żałowałam trochę, że już na pierwszych stronach autor zdradza, że mordercą jest kobieta. W jakiś sposób ułatwiło to domyślenie się ciut za wcześnie rozwiązania sprawy.
Wydawca na okładce zapewnia nas, że "Autor "Wyroku" powraca z wybuchowym ładunkiem rozgrywek politycznych, szokujących afer i pokaźną dawką erotyki". O ile z rozgrywkami politycznymi i aferami się zgodzę, to z tą erotyką nie bardzo... Dużo w książce brutalności i gwałtu, które niekoniecznie stawiam na równi z erotyką. Niemniej może lepiej, że nie otrzymałam thrillera erotycznego, z opisami spółkowania na kilka stron. W tej sferze jednak coś mi nie zagrało, niektóre sceny napawały wręcz obrzydzeniem... Jestem za delikatna?

Smutny jest obraz korupcji i sprzedajności mediów, władz, policji, w zasadzie wszystkich... Czytając miałam skojarzenie z filmem "Drogówka" Wojtka Smarzowskiego. W obu przypadkach - kinowego obrazu i "Formacji trójkąta" wmawiam sobie, że może to przesadzone, że świat nie może być taki brudny i szary... Po czym przychodzi refleksja... Przecież przekręty widać już na najniższych szczeblach... A jeżeli gra toczy się o większe pieniądze, to i pokusa większa... 

Książka bardzo dobra... Jeśli weźmiemy ją na poważnie, to wnioski po lekturze niestety przykre.

Wygrzebałam ciekawy wywiad z autorem, a propos wydania pierwszej książki, pracy w "Pulsie Binesu" i kondycji dziennikarstwa śledczego -> KLIK
I trochę świeższy -> KLIK


sobota, 2 listopada 2013

Marcin Jamkowski, Jacek Wacławski ""Stary", młodzi i morze"


"Od Antarktydy do Alaski. Wyprawa wokół obu Ameryk."
 
"Zwiedzałam" już świat w różny sposób: rowerem z Anią i Robbem Maciągiem, stopem z Kingą Choszcz, Jeepem z Tony Halikiem, a oprócz tego często motorem, środkami komunikacji publicznej i długo by tak wymieniać... Nigdy jednak nie płynęłam! W zasadzie jak pies do jeża podchodziłam do pozycji Marcina Jamkowskiego i Jacka Wacławskiego, bo a nuż dostanę choroby morskiej? Okazało się jednak, że jest we mnie coś z czytelniczego wilka morskiego, bo wręcz przepływałam przez kolejne strony!
Bohaterów jest trzech:
"Stary", to jacht wyczarterowany od Klubu AZS Szczecin, którego opiekun Tadeusz Podkalicki zaproponował niegdyś Jackowi Wacławskiemu "Nie chciałbyś wziąć tego jachtu na dłużej, na rok na przykład?". "Stary" nie zawiódł zarówno przy pierwszej - południowej, jak i drugiej - północnej wyprawie. Ale o tym za moment... Czas przedstawić kolejnych bohaterów.
Młodzi - to grupa lekko szalonych, pełnych pasji i marzeń dwudziestoletnich chłopaków. W pierwszej wyprawie udział brali:
Jacek Wacławski jako kapitan (jeden z najmłodszych w historii), Grzegorz Jendroszczyk (Jendroszcz), Grzegorz Dolnik (Siwy), Andrzej Nowakowski (Wesoły), Andrzej Kolon, Sławomir Skalmierski (Skalma), Dominik Bac (Dodzik), Mateusz Sznir, do drugiej wyprawy dołączyli: Agnieszka Strużyk, Tomek Szewczyk, filmowcy Konstanty Kulik i Tomek Kozik, oraz Marcin Jamkowski.
Morze - szeroko rozumiane wody Oceanu Atlantyckiego, Oceanu Spokojnego, Oceanu Południowego,  Morza Baffina, Morza Beauforta czy też Morza Karaibskiego.

Pierwsza wyprawa to realizacja młodzieńczych fantazji i marzeń. Wydawać by się mogło, że grupa młodych ludzi nie posiada wystarczająco dużo doświadczenia i nie poradzi sobie w starciu z dwoma oceanami. Jednak chłopacy udowodnili, że ciężką pracą, sukcesywnie gromadzoną wiedzą i entuzjazmem da się zdobyć przylądek Horn i dotrzeć do Antarktydy. Jako najmłodsi Polacy w historii!
"Na pokładzie ośmiu dwudziestolatków o całkowicie różnych charakterach i osobowościach, przed nimi długa droga i żadnych gwarancji powodzenia"*
Po powrocie z wyprawy, obsypani nagrodami nie osiadają jednak na laurach, tylko planują kolejną wyprawę. Kilka lat później opływają Amerykę Północną i zdobywają jedno z najtrudniejszych przejść z Atlantyku na Pacyfik przez północną Kanadę, a robią to w rekordowo krótkim czasie. "Stary" i jego załoga przechodzą do historii!
"Z przejściem Północno-Zachodnim postanowiliśmy zmierzyć się w 2006 roku, w stulecie osiągnięcia Amundsena. Jako pierwsza wyprawa pod polską banderą i jako... najmłodsza w historii!"**
Książka powstała dzięki dziennikom z podróży, głównie Jacka. Okraszona jest, szczególnie w przypadku wyprawy południowej, pieknymi zdjęciami. Pełna jest humoru i entuzjazmu, który udziela się czytelnikowi. Z zapartym tchem śledzimy kolejne etapy podróży "Starego" a przy finale dopada rozczarowanie, że to już koniec. 
Nie należy się też obawiać, że nie zrozumiemy skomplikowanego żeglarskiego żargonu. Wszystko jest podane w tak przystępny sposób, że nawet laikowi wydaje się, że rozumie w czym rzecz. Książka adresowana do miłośników  podróży, do wielbicieli żeglugi, zarówno po mniejszych jak i większych akwenach wodnych, ale przede wszystkim do każdego, kto ma ochotę przeżyć z bohaterami  książki ""Stary", młodzi i morze" prawdziwą morską przygodę.

Do publikacji dołączona jest płyta z filmem, który powstał w czasie wyprawy. Niestety nie udało mi się go odtworzyć, mam jednak nadzieję, że w najbliższym czasie dane mi będzie obejrzeć Młodych na ekranie"

Polecam, przy szklance herbaty z rumem...

* str. 26
** str.154

""Stary", młodzi i morze" na stronie wydawcy -> KLIK

piątek, 1 listopada 2013

Hugh Thomson "Tequila Oil"

 
Hugh Thomson. Nie sposób człowieka nie lubić, dwojakie z nim powinowactwo czuję. Należy dodać, z tym Thomsonem sprzed 30 lat. Ta opowieść jest bowiem relacją pisaną z perspektywy zęba czasu, opisem szalonej podróży, którą autor odbył w roku 79, tuż przed rozpoczęciem swoich studiów. Co do sympatii, najpierw o papierosach: "Od dawna chodził za mną ten pomysł. Przecież dla osób zbyt skąpych, spłukanych albo skłonnych do wypalenia naraz całej paczki, jeśli tylko wpadnie im w ręce (a to był akurat mój przypadek), najlepszym rozwiązaniem byłaby powszechna dostępność pojedynczych papierosów"*. Kto palił spazmatycznie, kto nie potrafił sobie odmówić tej przyjemności i jednocześnie nigdy nie pogodził się z nałogiem, ten wie o czym mowa. Druga bliska mi rzecz - miód na serce - to towarzysząca autorowi w podróży punkowa muzyka i liczne muzyczne cytaty. Tyle prywaty, teraz o książce. 

Zaczyna się niepozornie. Młodziutki, nieźle mówiący po hiszpańsku Hugh leci samolotem do Mexico City, cały bagaż znajduje się w siatkach, ma na sobie dwukolorową koszulę, czarne rurki i mundur polowy z demobilu i raczej nie wzbudza zaufania. Jakimś zaskakującym zrządzeniem losu (a nie ma prawdziwych przygód bez zaskakujących zwrotów losu) stewardessa proponuje mu przesiadkę do pierwszej klasy. Tam z kolei pewien Meksykanin częstuje go szampanem i daje radę jak łatwo zarobić kupę kasy. Należy kupić wielki amerykański samochód, przejechać nim przez Meksyk do Belize i tam spróbować go opchnąć z wielkim zyskiem... Interes życia :)

Chłopak wraca do Stanów po samochód. W przygranicznym El Paso Thomson, nieposiadający prawa jazdy, kupuje wielki używany oldsmobil 98 i rusza przez Meksyk. Przygód będzie co nie miara, ale mocną stroną tej książki są nie tylko nieoczekiwane zwroty akcji, beztroska i wspaniała bezmyślność bohatera. To świetnie napisana i gruntownie "wyczytana" relacja. Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że na każdą napisaną książkę (reportaż) przeczytać trzeba 100 innych. Co się tyczy lektury i podróży to strategie można przyjąć zasadniczo dwie: gryźć temat przed lub po. Thomson, niezamierzający chyba 30 lat temu w ogóle opisywać tej podróży, świadomie czytał niewiele, choć wiedział wystarczająco dużo, by nie poruszać się zupełnie po omacku. Wiedzę o Meksyku uzupełniał jednak przez lata, książka ta jest więc kopalnią informacji o historii prekolumbijskiej, konkwistadorskiej, rewolucyjnej ( patrz m.in.: zawadiacki Pancho Villa) o Meksyku i  Belize lat 70-tych.

Czyta się to z zapartym tchem. Zaskakują styl i erudycja autora, dużo jest wszak książek podróżniczych sprowadzający się do "widziałem i przeżyłem coś ciekawego, do tego zrobiłem kilka niezłych zdjęć". Choć i tego w podróży nie brakuje, może poza zdjęciami, ale sugestywność opisu wystarcza. Raz jesteśmy na rancho i towarzyszymy autorowi w nauce jazdy konnej, innym razem przyglądamy się popijawie w  górskich cantinas. Alkohol...aż by się chciało skosztować tych wszystkich rodzajów tequili i mezcalu. Dalej jest jeszcze bardziej zaskakująco; jesteśmy w ekskluzywnym hotelu w Cuernavace, potem w świątyniach Azteków i Majów, by wylądować ostatecznie w knajpce-burdelu w Belize. Wymieniam jednak tylko niektóre punkty przeładunkowe, to pomiędzy dzieje się historia. Dużo tego jak na jedną podróż, dużo by mieć co wspominać przez całe życie.

Koniec książki to aneks ze współczesności. 50-telni, świeżo rozwiedziony Thomson wraca po 30 latach do Belize, do miejsca gdzie skończyła się jego podróż, by szukać odpowiedzi na (te same?) nurtujące go pytania. Nie ma tu już tego dreszczyku emocji, ale jest niemniej ciekawie. Wśród ruin Majów, na małych pirackich wysepkach...Zresztą sami przeczytajcie...



* Hugh Thomson, Tequila Oil, Wyd. Czarne, Wołowiec s. 98

Autor recenzji: Alen Sierżęga

Baner