wtorek, 31 stycznia 2012

Stos :-)

Przedstawiam stos, który uzbierał się mniej więcej od Świąt Bożego Narodzenia. Jak widać, runęło moje postanowienie, żeby nie kupować, ale jak się nie skusić, kiedy takie atrakcyjne promocje się pojawiają. No i dodatkowo antykwariat mnie wodzi na pokuszenie...

1. Melchior Wańkowicz "W ślady Kolumba (**) Królik i oceany" - Tak trochę od środka, czyli drugiej części, ale za grosze kupiłam w Weltbildzie
2. Joanna Olczak-Ronikier "Korczak. Próba biografii" - od dawna chciałam, w końcu udało mi się wykorzystując gruppon kupić za połowę ceny.
3. Nadeem Aslam "Bezowocne czuwanie" - kolejny tani zakup w Weltbildzie (9 zł)
4. Jeffery Deaver "Hak" - prezent świąteczny
5. Karl-Markus Gaub "Europejski Alfabet" - kolejna z cyklu "znalezione pod choinką :)"
6. Nadżib Mahfuz "Hamida z zaułka Midakk" - antykwariat
7. Cormac McCarthy "Droga" - zakup na targu z książkami
8. Wojciech Kuczok "Gnój" - antykwariat
9. Wojciech Kuczok "Moje projekcje" - od księgarni Matras
10. "Mądre Polki" - wyprzedaż w Matrasie
11. Antonina Kozłowska "Czerwony rower" - odkupiona od Sabinki
12. Jonas Jonasson "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął"
13. Virginia C. Andrews "Kwiaty na poddaszu" - Obydwie od Świata Książki
14. Renata Radłowska "Nowohucka telenowela" - kolejna okazja na Weltbild.pl
15. Yoko Ogawa "Muzeum ciszy" - od wydawnictwa WAB



piątek, 27 stycznia 2012

Virginia C. Andrews "Kwiaty na poddaszu"


"Kwiaty na poddaszu" czytałam już raz, kilkanaście lat temu i książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Przez lata pamiętałam fabułę i poszczególne wątki, można więc powiedzieć że lektura zapadła mi w pamięć. Z pewną obawą sięgnęłam więc po nią po raz kolejny, w końcu miałam w pamięci jak historia się zakończy. Jednak obawy okazały się nieuzasadnione, ponieważ "Kwiaty..." po raz kolejny wciągnęły mnie niemal od pierwszej strony i nie pozwoliły od siebie oderwać aż do ostatniej.

Dollangangerowie wiodą szczęśliwe i spokojne życie. Głowa rodziny ma dobrą pracę, czwórka potomstwa ma pełne miłości dzieciństwo, matka nie pracuje i zajmuje się pociechami - Chrisem, Cathy, Carrie i Cory'm. Cały spokój burzy wypadek i śmierć ojca. Corrine zostaje sama i nijak nie potrafi sobie poradzić z codziennością, rachunkami i długami. Podejmuje decyzję o przeprowadzce do rodzinnego domu, gdzie będzie musiała wrócić do łask rodziców, którzy kilkanaście lat wcześniej ją wydziedziczyli. Kobieta liczy na szybką śmierć ojca i odzyskanie jego miłości, co równałoby się z odziedziczeniem całego majątku. Przeszkodą w tym planie okazują się dzieci, które matka wraz z babką postanawiają ukryć w pokoju połączonym z poddaszem. Początkowo wmawiają im, że to tylko jedna noc, jednak ta noc przechodzi w tygodnie, miesiące... i lata. W tym czasie między Cathy i Chrisem zaczyna się rodzić niezdrowa fascynacja seksualna...

Narratorką opowieści jest Cathy, która w momencie jej rozpoczęcia ma dwanaście lat, więc historia pisana z perspektywy dziecka jest prosta, nieskomplikowana, czasami naiwna i miejscami wręcz nierzeczywista. Relacje między rodziną Dollangangerów, szczególnie w okresie, kiedy żył ojciec, są tak idealne, że niestety trącą sztucznością i nieprawdziwością. Cała historia dzieci zamkniętych na poddaszu w wielkim domu przez lata również wydaje się nieprawdopodobna, jednak mimo to nie sposób się od niej oderwać i wyrzucić z pamięci. Za pierwszym razem czytałam ją z wypiekami na twarzy, teraz nawet widząc jej wady, również nie potrafiłam przejść obok niej obojętnie i odłożyć nim nie dotrę do końca. Jest coś dziwnego w powieści Virgini C. Andrews, bo po jej lekturze ciężko stwierdzić jednoznacznie czy się podobała czy nie. Z pewnością po spotkaniu z dziećmi Dollangangerów pozostaje wielki mętlik w głowie, i pojawia się ciekawość, jak też potoczyły się losy rodzeństwa. Na szczęście autorka stworzyła kolejne części opowieści, które również zaskakują, przerażają i przede wszystkim głęboko zapadają w pamięć.

"Kwiaty na poddaszu" to kultowa, kontrowersyjna i skandalizująca pozycja, która gra na czytelniczych emocjach, bazując na nieszczęściu, śmierci i kazirodztwie. Virginia C. Andrews stworzyła niesamowity klimat, w którym zawarła grozę, miłość i tajemnicę. Taki zestaw poruszy chyba każdego...

Warto!

środa, 25 stycznia 2012

Jonas Jonasson "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął"


Czy wyobrażacie sobie stuletniego staruszka, wyskakującego przez okno domu opieki, w dniu okrągłej rocznicy swoich urodzin? A na tym nie koniec... Owy staruszek kradnie z dworca walizkę wypełnioną pięćdziesięcioma milionami, wsiada do pierwszego odjeżdżającego autobusu i w ten sposób trafia do Juliusa, starego złodziejaszka samotnika. Tak zaczyna się wielka przygoda, do której stopniowo dołączają kolejni bohaterowie, tworząc swoistą i niezwykle oryginalną szajkę, prawie przestępczą, która szybko staje się poszukiwana przez policję i miejscową grupę przestępczą.

Wracam więc do pytania zadanego na początku. Potraficie sobie wyobrazić takiego staruszka? Jeśli nie, to musicie poznać Allana Karlssona, który w czasie swojego stuletniego życia, przyjaźnił się z prezydentem Trumanem, jadł kolację ze Stalinem, leciał samolotem z Churchilem, uratował życie żonie Mao Zedonga, poznał Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila, ocalił generała Franco. A to tylko kropla w morzu przygód jakie spotykają Allana. Człowiek, który jest kompletnie apolityczny, co rusz spotyka możnych świata i wplątuje się w ich polityczne gierki. A trzeba dodać, że nasz bohater jest specjalistą od materiałów wybuchowych, a z czasem nawet i od broni atomowej... Jak więc się domyślacie, potrafi nieźle namieszać!

Jonas Jonasson stworzył zabawną, pełną nieprzewidzianych i zaskakujących sytuacji opowieść, tak nieprawdopodobną, że bez problemu jesteśmy w stanie w nią uwierzyć. Bohaterowie są świetnie wykreowani, więc przy minimalnych pokładach wyobraźni, jesteśmy w stanie stworzyć sobie ich obraz, co znacznie wpływa na odbiór powieści i dodaje jej kolorytów. Dialogi między bohaterami są lekkie i zabawne, dzięki czemu nie trącą sztucznością. Akcja toczy się nieprzerwanie w dwóch przedziałach czasowych. Śledzimy więc teraźniejszość, od momentu ucieczki przez okno, oraz życie Allana od chwili przyjścia na świat. Obie części są równie dynamiczne i wciągające i aż żal, że historia musi się w końcu skończyć.

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" już samym tytułem zachęca do przeczytania. Bo kto nie jest ciekawy, co też się z owym staruszkiem stało? Książka to swoista parada atrakcji, w której autor wyciąga kolejne króliki z kapelusza zaskakując czytelnika i nie pozwalając nawet na chwilę znudzenia lekturą.

Czy mi się podobało? Bez dwóch zdań! Świetna, lekka, urocza, zaskakująca, chwilami lekko przerażająca, zabawna... to tylko niektóre z określeń jakimi opisałabym tę pozycję.
Polecam gorąco! Spotkanie z Allanem Karlssonem i jego kompanami gwarantuje dobrą zabawę!

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Moja biblioteczka

Wzięłam się ostatnio za porządki z książkami, a przy okazji zrobiłam zdjęcia, które już prezentowałam na facebooku. Teraz przyszła kolej na bloga... Trochę się zmieniło w moich zbiorach od ostatniego razu :)





A jak prezentują się Wasze zbiory?

sobota, 21 stycznia 2012

Jacek Hugo-Bader "Dzienniki kołymskie"

„Dzienniki Kołymskie” to relacja z podróży Jacka Hugo-Badera, która rozpoczyna się w Magadanie, ciągnie przez cały Trakt kołymski, aż do Jakucka. Razem jest to 2025 kilometrów, które reporter pokonuje głównie z pomocą przygodnie spotkanych kierowców i ich solidnych kamazów, Uralów czy Krazów.

„Starzy ludzie mówią, że ta droga to najdłuższy cmentarz świata. Policzyłem, że gdyby wszystkie ofiary kołymskich łagrów epoko Stalina położyć jedna za drugą, toby się na niej nie zmieściły” (str. 18)

Trakt kołymski również w sensie dosłownym jest cmentarzem, ponieważ więźniowie umierali licznie przy jego budowie, a ciała zakopywano pod powierzchnią. Łącznie w łagrach życie straciło grubo ponad 2 miliony ludzi, a ich liczba z racji niekompletnych archiwów to dziś nie jest znana. Hugo-Bader w planie miał unikania martyrologii, nieszczęścia i śmierci, ale czy w takim miejscu, gdzie historia naznaczyła wiele pokoleń do przodu jest to w ogóle możliwe?Jak się okazuje niemal każdy mieszkaniec Kołymy, którego spotyka autor, ma jakąś przeszłość związaną z łagrami i radzieckimi represjami.

Kołyma – Złote serce Rosji słynie głównie z rozlicznych żył złota i dużego wydobycia tego kruszcu. Dzięki autorowi możemy poznać kulisy życia poszukiwaczy złota, które wcale takie „złote” i piękne nie są. Praca ciężka, a po obliczeniach reportera okazuje się, że wcale nie da się zbić na niej kokosów. Poszukiwacze to oczywiście nie jedyni bohaterowie Hugo-Badera. Niedostępny i zimny obszar Rosji poznajemy przez pryzmat różnych ludzkich historii. A że autor ma dużo reporterskiego szczęścia, to możemy zjeść kolację z kołymskim oligarchą Aleksandrem Basanskim, poznać przyszłość dzięki sławnej szamance Edij Dorze, czy też wysłuchać historii najprawdziwszej rosyjskiej arystokratki. A to tylko kropla w morzu ludzkich historii jakie znajdziemy w „Dziennikach kołymskich”. Dzięki tym opowieściom, możemy sobie stworzyć w wyobraźni obraz współczesnej Kołymy, bez łagrów, za to ze złą polityką, wymierającymi miasteczkami i wsiami oraz dużym bezrobociem.

Książka podzielona jest jakby na dwie części, których poszczególne rozdziały przeplatają się wzajemnie. Każdy kolejny etap Trasy kołymskiej poprzedzony jest pamiętnikiem autora, który skupia się na sprawach całkiem zwyczajnych, takich jak choćby brak możliwości ogolenia się i umycia. Poznajemy też jego rozterki i wątpliwości związane z podróżą i poszczególnymi jej etapami. Po pamiętniku przychodzi czas na rozmowy z ludźmi i ich niezwykle życiowe historie czy zajęcia.

Jacek Hugo-Bader jest dla mnie mistrzem reportażu, ponieważ potrafi bez większego wysiłku oddać emocje bohaterów i zawładnąć przy tym umysłami i wyobraźnią czytelników. Ja po prostu czułam jakbym wraz z nim pokonała każdy kilometr Traktu kołymskiego. Poznałam życie w krainie naznaczonej śmiercią i ludzi ją zamieszkujących. Język jakiego używa Hugo-Bader jest może „prosty” i mało literacki, ale świetnie oddaje atmosferę reporterskiej podróży po Kołymie. Na każdej stronie czuć entuzjazm i wielką radość autora, jaką daje mu pokonanie kolejnych kilometrów Traktu i możliwość spotkania z ludźmi. I właśnie ten entuzjazm i radość i Hugo-Badera uwielbiam.

Po lekturze „Dzienników kołymskich” nabrałam też wielkiej ochoty na twórczość Warłama Szałamowa, którego niejako śladem wędrował reporter, a który był więźniem i autorem wielu opowieści o tematyce łagrowej, a także Aleksandra Sołżenicyna i Anne Appelbaum, na których autor często się powołuje w czasie swojej wędrówki.

Nie potrafię znaleźć żadnej wady „Dzienników kołymskich” i nie wynika to wcale z mojej czytelniczej miłości jaką obdarzyłam autora już dawno, dawno temu. Obiektywnie ten reportaż jest mistrzowski i polecam go wszystkim miłośnikom gatunku. Zresztą... Jacek Hugo-Bader to marka z najwyższej półki i myślę, że namawiać długo do lektury „Dzienników kołymskich” nie muszę. Dodam tylko, że jest to czytelnicza uczta...

Polecam więc gorąco!

środa, 18 stycznia 2012

Ireneusz Pawlik "Parada blagierów. Najsłynniejsze mistyfikacje"


Na pewno wielu z Was kojarzy film Stevena Spielberga "Złap mnie jeśli potrafisz" ze świetnymi rolami Leonardo DiCaprio i Toma Hanksa. Obraz opowiada historię Franka Abagnele, młodego chłopaka, który zasłynął z tego, że do perfekcji opanował fałszerstwo czeków i innych ważnych dokumentów. Pracował jako lekarz, chociaż nigdy nie skończył studiów medycznych, podawał się też za pracownika linii lotniczych czy prawnika. Jednak przede wszystkim oszukał banki na ogromne kwoty pieniędzy, realizując podrobione przez siebie czeki. Frank istniał naprawdę i przez wiele lat był nieuchwytny dla wymiaru sprawiedliwości. Jego życiorys otwiera "Paradę blagierów", pozycję która pełna jest takich właśnie kombinatorów, spryciarzy i cwaniaków jak Abagnele.

Ireneusz Pawlik, zebrał historie wielu mniej lub bardziej sławnych osób, które znane są za sprawą różnych wymyślnych mistyfikacji.
Mamy więc Polę Negri, która zasłynęła romansem z Rudolfem Valentino. Dodajmy romansem, którego nigdy nie było. Na tapetę autor bierze wielu znanych pisarzy, m.in Karola Maya, który pisał o Dzikim Zachodzie, nigdy go na oczy nie widząc, czy Agathę Christie, która wymyśliła swoje własne porwanie (aby zrzucić winę na wiarołomnego męża). Pojawia się też wiele fascynujących życiorysów fałszerzy dzieł sztuki, archeologów, naukowców i przedstawicieli różnych innych co ciekawszych zawodów.

"Paradę blagierów" czyta się jak dobrą kronikę kryminalną (miejscami kronikę plotkarską). Autor traktuje swoich bohaterów z lekkim przymrużeniem oka, często wybaczając im "winy", lub spoglądając z podziwem na ich niecne uczynki. W końcu są to "artyści w swym fachu"

Co jest niewątpliwym minusem tej pozycji? Brak jakiegokolwiek spisu, indeksu nazwisk. Żeby odnaleźć interesującą nas postać, trzeba przeglądać książkę strona po stronie i nie pomaga nawet ułatwienie jakim jest poukładanie bohaterów alfabetycznie. W książce, która stanowi swoistą encyklopedię blagierów, spis nazwisk jest po prostu obowiązkowy!
Na plus z pewnością zaliczę lekki i dowcipny język, który pasuje jak najbardziej do cwaniactwa bohaterów i sprawia, że lektura, mimo dużej ilości osób w niej zawartej, jest lekka, łatwa i naprawdę przyjemna. Niektóre mistyfikacje są tak misterne, że z wrażenia czasami opada nam szczęka i zadajemy sobie pytanie "Czy to w ogóle jest możliwe...?".

Polecam!

czwartek, 12 stycznia 2012

Joanna Żebrowska "Shit! Rok w brukowcu"


Często zastanawiam się, patrząc na krzyczące do mnie, z gazet wyeksponowanych w kiosku, nieprawdopodobne historie, skąd biorą się ludzie gotowi dzielić się aż tak „ciekawymi” opowieściami, typu „moja matka nie jest moją matką, a ojcem”. Jeszcze bardziej zastanawia mnie, dlaczego ludzie kupują i czytają gazety, które potrafią na jednej stronie zestawić ludzką tragedię z rozebraną pogodynką! Pojąc tego nie potrafię, dlatego z wielką ciekawością zabrałam się za lekturę książki Joanny Żebrowskiej, która opisuje kulisy pracy w brukowcu.

Główna bohaterka Edyta Pióro, to ambitna absolwentka studiów dziennikarskich, której marzy się praca reporterki dla jakiegoś renomowanego dziennika. Niestety, życie nie układa się po jej myśli, a finanse zmuszają do podjęcia pracy w redakcji „Hitu”, czyli popularnego brukowca. Szybko przekonuje się, że praca mało wspólnego ma z ambitnym dziennikarstwem, a etyka i sumienie muszą zostać odsunięte na boczny tor.

Praca Edyty polega głównie na preparowaniu co ciekawszych tematów typu: „Psa uśmiercają trujące buty”, „Pies osiwiał po stracie właściciela” itp.. Psy i koty staną się jej chlebem powszednim, ponieważ szef zarządza, że dziennikarka obejmie właśnie działkę zwierzęcą. Codzienność w "Hicie" to głównie wymyślanie coraz to mniej prawdopodobnych historii, które swoją sensacyjnością będą w stanie wzbudzić zainteresowanie czytelnika.

Śledzimy również wątek osobisty Edyty i jej relacje z chłopakiem. Niestety w moim odczuciu ta część książki jest irytująca. Stosunek kobiety do Rafała, który do niej nie pasuje i który widzi to, czego ta uparcie zobaczyć nie chce, jest po prostu denerwujący.

„Shit! Rok w brukowcu” to świetna satyra na świat brukowców, które żywią się ludzką naiwnością i nieświadomością. Autorka pokazała mechanizmy według których funkcjonują tego typu „gazety”, sposoby pozyskiwania czytelników, które najczęściej nie opierają się na prawdzie, ale wyobraźni i kreatywności pismaków zorientowanych na tanią sensację. Joanna Żebrowska świetnie ukazała też, jak wielki wpływ spreparowana historia może mieć na życie niewinnych ludzi.

"Shit!..." to zabawna, ale też często gorzka opowieść o pracy w gazecie, która robi ludziom "wodę z mózgu" i zbija na tym kokosy. Warto poznać kulisy, które być może u osób które jeszcze niechęci do brukowców nie czują, wzbudzą odrazę i spowodują zaprzestanie nabijania sakwy właścicielom pseudo-dzienników.

Polecam!

środa, 11 stycznia 2012

Maria Nurowska "Innego życia nie będzie"


Każdy człowiek posiada jedno życie i to jak ono wygląda zależy od decyzji podejmowanych w czasie jego trwania. Nie ma szansy cofnięcia raz przedsięwziętych kroków i poprawienia błędów pojawiających się podczas naszej życiowej drogi. Dlatego powinniśmy w sposób przemyślany podchodzić do wszystkiego co nas spotyka, ponieważ drugiej szansy nikt nam nie da.

Bohater Marii Nurowskiej, Stefan Gnadecki, to surowy i bezkompromisowy człowiek, który w dość młodym wieku został wojewodą miasta S.. Wraz ze stanowiskiem otrzymał sekretarkę – Wandę, która w dość szybkim czasie stała się również jego żoną. Jednak sielanki młoda para nie miała szans uświadczyć. Za sprawą intryg matki Stefana i wysoko postawionych dygnitarzy zmuszeni są rozstać się na zawsze. Wanda zapatrzona w Stefana jak w obrazek, do końca życia spędzonego na emigracji w Ameryce, pozostaje wierna tej beznadziejnej miłości. Wraz z nią za granicę wyjeżdża młodszy syn – Stefan, zakochany w matce bez pamięci, w Polsce i przy ojcu zostaje z kolei starszy syn – Michał.

Stefan czytając pamiętniki Wandy i czekając na przyjazd syna z jej ciałem przypomina sobie historię ich znajomości. Początkowo jest na byłą żonę wściekły, często ją obraża i poniża, jednak wraz z lekturą kolejnych stron mięknie i uświadamia sobie jak wiele Wanda znaczyła, jaki wpływ miała na jego życie i jak bardzo bez niej było puste.

Maria Nurowska za sprawą swoich bohaterów pokazuje jak łatwo człowiekowi może umknąć to co najważniejsze. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że druga osoba jest nam bliska i dopiero odejście czy śmierć nam to uświadamiają. Z reguły jest już jednak za późno…

Ciekawa jest też historia synów Stefana i Wandy. Michał z wyglądu podobny bardzo do matki, jednak wychowany przy ojcu i charakterem go przypominający, życiowy nieudacznik i alkoholik. Stefan z kolei z wyglądu kopia swojego rodziciela, wykształcony na najlepszych uczelniach charakterem przypomina swoją babkę a matkę Stefana. Tak jak ta zapatrzona była w syna, tak chłopak od dziecka zapatrzył się w matkę. Obaj chłopcy wychowani zostali w skrajnie różnych warunkach i aż ciekawe jest, jak wyglądałoby ich życie i ukształtowałyby się charaktery, gdyby zamienić ich miejscami.

Dużym atutem powieści jest też świetnie oddany klimat lat, w jakich toczy się akcja, czyli głębokiego i chwilami mrocznego PRL-u. Okres niesprzyjający miłości i szczęściu ma duży wpływ na codzienność bohaterów. Pokazany jest też moment przejścia z ustroju totalitarnego do demokracji i wszystkie problemy ludzi nieprzygotowanych do zmian systemu, którzy myślami pozostali jeszcze długo przy starych porządkach.

Miejscami historia może irytować, za sprawą ślepej miłości Wandy, którą po prostu chciałoby się potrząsnąć i wyciągnąć z letargu spowodowanego wiecznym czekaniem na Stefana. Rozczarowuje też zakończenie, które w moim odczucie jest aż nazbyt oczywiste. Jednak mimo tych mankamentów całość czyta się wręcz jednym tchem, a historia stworzona przez Nurowską wzbudza wiele emocji tych pozytywnych i negatywnych zarazem.


Ps. Jest to już kolejne wydanie książki, która wcześniej ukazała się pod tytułem "Gorzki romans"


Wydawnictwo: WAB

Premiera: 15 luty 2012

wtorek, 10 stycznia 2012

Joanna Molewska, Marta Pawelec "Wanda Błeńska. Spełnione życie"


Ona leczyła nie "trąd", ale "ludzi chorych na trąd". Często powtarzała, że chorzy powinni otrzymywać witaminy, wśród których najważniejsza jest witamina M. Jeden ze studentów zapytał kiedyś: "przepraszam, ja znam witaminę C, B12, A, PP, ale nie spotkałem się z witaminą M". Doktór Błeńska odpowiedziała: "M to jest miłość - najskuteczniejsza witamina" Dr Norbert Rehlis"
Wanda Błeńska obchodziła niedawno setną rocznicę swoich urodzin. Niezwykła kobieta, która swoim życiem dała świadectwo wielkiej wiary i dobroci. Przez 43 lata zajmowała się w Ugandzie ludźmi chorymi na trąd. "Matka trędowatych", jak często była nazywana, leczyła swoich pacjentów przede wszystkim miłością. Do każdego pacjenta podchodziła indywidualnie, z czułością i zrozumieniem.

Dokta od dziecka wiedziała, że chce zostać lekarką. Wybór studiów medycznych był tylko formalnością, mającą na celu realizację marzeń. Doktor Błeńska zawsze powtarzała, że marzenia, nieważne jak nieprawdopodobne, należy realizować:
"Zawsze mówię młodzieży: jeśli macie jakieś dobre, świetlane pomysły, to je pielęgnujcie. nie dajcie im zasnąć, nie odrzucajcie ich tylko dlatego, że wydają się niemożliwe czy trudne do zrealizowania. Swoje marzenia trzeba pielęgnować! Praca na misjach jest ciężka, ale piękna."
Dokta po powrocie z Ugandy stała się ambasadorką dzieła misyjnego. Opowiadała na wielu wykładach o Afryce i trądzie, przybliżając słuchaczom odległy kontynent i obalając mity o zakaźnej chorobie. Kalendarz Błeńskiej, mimo jej podeszłego wieku, wypełniony jest różnymi spotkaniami, ponieważ Dokta nikomu nie potrafi odmówić.

Joanna Molewska i Marta Pawelec stworzyły książkę stanowiącą zapis wielu rozmów z panią doktor. Obydwie autorki nie posiadają przygotowania dziennikarskiego, co w wielu miejscach da się odczuć. Wiele pytań mogłoby być zadanych inaczej, często miałam ochotę o coś dopytać, chwilami brakowało mi tak zwanej "kropki nad i". Udało im się jednak oddać ciepło osoby doktor Błeńskiej, jej charakter. Czuć w tych rozmowach wzajemną sympatię. Wiele jest wspomnień przy których możemy się uśmiechnąć, jak choćby opowieść o wrednej małpce Wandy Błeńskiej. Poznajemy kulisy życia misyjnego, pracy na gorącym afrykańskim kontynencie z ludźmi chorymi na trąd. Dokta wspomina dzieciństwo, lata studenckie i pierwsze spotkania z kołem misyjnym. Opowiada o czterdziestu trzech latach pracy na misji, o trudach i radościach życia jakie sobie wybrała. Dużo jest też o niezachwianej wierze doktor Błeńskiej. O odnajdywaniu spokoju w modlitwie i zawierzeniu Bogu. W publikacji znajdziemy również kalendarium, informacje o ważniejszych odznaczeniach, kilka wpisów z pamiętnika Dokty, archiwalne wypowiedzi Wandy Błeńskiej, czy też podstawowe informacje o Ugandzie i trądzie.

Wanda Błeńska to piękna wewnętrznie kobieta, która niemal całe swoje życie poświęciła innym. Ciężką pracą i bezinteresowną pomocą dała świadectwo miłości bliźniego. Aż mi wstyd, że dopiero poprzez lekturę tej książki poznałam osobę pani doktor.

Gorąco polecam!
Źródło zdjęcia: http://poznan.naszemiasto.pl

Wydawnictwo: Święty Wojciech Stron: 238

sobota, 7 stycznia 2012

Lisa Genova "Motyl"


Choroba Alzheimera to postępujący zanik kory mózgowej, powodujący otępienie, zaburzenia pamięci, zmiany nastroju, problemy z procesami poznawczymi. Choroby nie można leczyć, co najwyżej można ją odrobinę spowolnić. Występuje głównie u osób powyżej 65 roku życia. Zdarza się jednak u niewielkiej ilości pacjentów, że choroba atakuje ludzi dużo młodszych i to właśnie spotkało bohaterkę Lisy Genovy - Alice Howland.

Alice ma 50 lat i pracuje na etacie wykładowcy psychologii na Harwardzie. Jest znana i poważana w swoim środowisku, prowadzi wiele konferencji, a studenci uwielbiają jej wykłady. Życie rodzinne Alice, to trójka dorosłych już dzieci i mąż realizujący się w pracy naukowej. Kobieta ma ustabilizowaną i dobrze zorganizowaną codzieność i jak jej się wydaje, wiele lat przed sobą.

Spokój życia profesor Howland burzą dziwne sytuacje, jakie zaczynają jej się przytrafiać. W trakcie wykładu zapomina słowa, w czasie joggingu nie potrafi sobie przypomnieć jak wrócić do domu, mimo zapisanych na karteczkach przypomnień nie realizuje swojego planu dnia. Wszystkie te symptomy przypisuje menopauzie, jednak mimo upływu czasu jej stan nie poprawia się, wręcz przeciwnie...
Diagnoza lekarska jest zaskoczeniem. W wieku 50 lat Alice Howland dowiaduje się, że jest chora na Alzheimera. Od tego momentu stajemy się świadkami postępu choroby, która wyniszcza mózg kobiety. Lisa Genova świetnie pokazała nie tylko wewnętrzne przeżycia pacjentki świadomej swojego stanu i nie potrafiącej się z nim pogodzić, ale również zmagania rodziny, czyli męża i dzieci, którzy muszą dostosować swoje życie do postępującej choroby bliskiej osoby. Demencja Alice rujnuje jej codzienność, jednak mimo to kobieta stara się znaleźć zrozumienie i wsparcie wśród innych podobnych jej osób i żyć normalnie.

"Motyl" to pozycja, która zapada w pamięć na długo. Autorka krok po kroku pokazuje postęp choroby i to co czyni ona z człowiekiem. Na przykładzie Alice widzimy, jak szanowana profesor Harwardu w ciągu kilku miesięcy nie jest w stanie sama wyjść z domu, czy napisać maila. Genova, doktor nauk medycznych w dziedzinie neurobiologii, posiada ogromną wiedzę na temat wyniszczającej choroby Alzheimera, a "Motyl" to idealna propozycja dla osób chcących pogłębić wiedzę na jej temat.

Lisa Genova stworzyła bardzo prawdziwą i wstrząsającą książkę, która pokazuje świat osoby cierpiącej na chorobę, z którą jeszcze nikt nie wygrał i na którą nie wymyślono lekarstwa. Naprawę warto zapoznać się z "Motylem"!

Baner