sobota, 31 marca 2012

Stos marcowy

Tym razem stos prawie w całości pochodzący z wydawnictw. Zakupiłam jedynie "Lalki w ogniu" i dwie książki Marshy Mehran :-) Odwyk działa :D

1. Zofia Nasierowska, Janusz Majewski "Fotografia smaku"
2. Agata Ziemnicka, Olga Kwiecińska-Kaplińska "Rewolucja na talerzu"
3. Kuchnia włoska
4. Jasmin Darznik "Irańska córka"
5. Laurel Corona "Wenecja Vivaldiego"
6. Jennnie Dielemans "Witajcie w raju"
7. Marsha Mehran "Woda różana i chleb na sodzie"
8. Marsha Mehran "Zupa z granatów"
9. Bernhard Jauman "Żmije z Montesecco"
10.Lionel Shriver "Musimy porozmawiać o Kevinie"
11. Adam Daniel Rotfeld "Myśli o Rosji"
12. Norman Lebrecht "Pieśń imion"
13. Mariusz Zawadzki "Nowy wspaniały Irak"
14. Paulina Wilk "Lalki w ogniu"

czwartek, 29 marca 2012

Yoko Ogawa "Muzeum ciszy"


"Muzeum ciszy" to chyba jedna z bardziej niepokojących książek, jakie było mi dane czytać. Teoretycznie wszystko jest oczywiste, narrator opowiada nam historię w trochę leniwy i wydawać by się mogło nudnawy sposób. Jednak jest w tej opowieści pierwiastek tajemniczości i jakby magii, który wywołuje niepokój, a miejscami nawet strach. Niby wszystko jest oczywiste i łatwe do przewidzenia, ale każda kolejna strona po prostu zaskakuje...

W cichym i spokojnym miasteczku pojawia się młody muzealnik, który otrzymuje zlecenie od starszej pani, właścicielki wielkiego domu na wzgórzu. Jego zadaniem jest skatalogować i opisać eksponaty zebrane przez kobietę. A eksponaty te, są bardzo nietypowe. To pamiątki, zabrane mieszkańcom wioski tuż po ich śmierci. Przedmioty z reguły nie przejawiają żadnej wartości materialnej, są to np. sekator po ogrodniku, zużyte tubki farb po malarce, czy też krążek antykoncepcyjny pozostały po skremowaniu zamordowanej prostytutki. Oprócz tworzenia muzeum, zadaniem kustosza jest też pozyskiwanie nowych pamiątek. To co początkowo wydaje się być sprzeczne z zasadami muzealnika, szybko staje się codziennością i częścią pracy. Zaciera się granica między tym co dobre i złe.
Z kolei w miasteczku zaczynają się dziać dziwne rzeczy... Zamach bombowy, czy też pojawienie się seryjnego mordercy, niebezpiecznie łączą się z pracą w muzeum ciszy... A to wszystko obserwują nauczyciele ciszy, którzy mimo iż nic nie mówią, aktywnie uczestniczą w wydarzeniach i dodają mrocznej i pełnej śmierci opowieści tchnienie niezmąconej niczym czystości.

Yoko Ogawa wykreowała świat pełen niedomówień i ciszy, gdzie granica między rzeczywistością a wyobraźnią niebezpiecznie zanika. Bohaterowie nie mają imion, wioska nie ma nazwy. Liczą się pamiątki, które definiują postacie, tworzą historie i chronią przed zapomnieniem. Ogawa pisze pięknym i prostym językiem, który dociera do każdej czytelniczej komórki, wywołując różnorodne emocje, od obrzydzenia po nieskrywany zachwyt. Mroczny klimat, spokojna narracja, wgłębienie się w psychikę głównego bohatera i przemilczenie niektórych wątków, to cechy książki, które powodują, że jest ona niewątpliwie pozycją godną uwagi. Nie sposób ująć w słowach tego wszystkiego, czym raczy nas ta pozycja. Polecam więc, bo warto poznać, a sama z pewnością sięgnę po "Miłość na marginesie" licząc na kolejną "nietypową" lekturę.

poniedziałek, 26 marca 2012

Adam Chałupski "Rowerem do Afganistanu"

Jako wielbicielka rowerowych wypraw Robba Maciąga, z ciekawością sięgnęłam po podobną pozycję Adama Chałupskiego „Rowerem do Afganistanu”. Podziwiam taki rodzaj podróżowania, ponieważ trzeba mieć w sobie dużo samozaparcia, energii i zapału. Rowerzysta musi dbać w podróży nie tylko o siebie, ale również o swój sprzęt. Zmaga się z wieloma problemami, które omijają podróżujących autostopem czy w inny sposób. Adam Chałupski nie dość, że przemierzył niemal całą trasę od Kazachstanu do Pakistanu na jednośladzie, to jeszcze zrobił to w pojedynkę, samotnie zmagając się z trudami niełatwej wyprawy.

Nasza podróż wraz z autorem zaczyna się w Ałma Acie Trasa rowerowej wycieczki biec będzie przez kolejne państwa Azji środkowej – Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan, aż do Afganistanu. Państwa, którego sama nazwa pewnie w wielu budzi strach. Dziś jest to już względnie bezpieczne miejsce, a ludzi uwolnieni od reżimu Talibów, okazują się być przyjaźnie nastawioną i pomocną społecznością.

Ale po kolei. Na trasie zawitamy do kolejnych państw, ich stolic i prowincji. Poznamy przypadkowo spotkanych ludzi, zarówno tych sympatycznych, oferujących bezinteresowną pomoc, jak i oszustów, zorientowanych na szybki zysk. I niby wszystko pięknie, ale właśnie spotkań z ludźmi w książce mi tak naprawdę brakuje. Chałupski na swej drodze napotyka niezwykłe indywidua, jednak mam wrażenie, że nie poświęca im czasu i należytej uwagi. A co tworzy klimat danego miejsca? Ludzie oczywiście. Wszystko płynie w szybkim tempie. Czytelnik zasiada u miejscowego, wsłuchuje się w historię… i nawet nie zauważa kiedy już pędzi na rowerze przez kolejne przełęcze. Chwilami mam nawet wrażenie, że autor stroni od innych, unika ich i zamyka się w swojej samotności. Podkreślę od razu, że jest to tylko moje subiektywne spostrzeżenie i być może inna osoba odbierze to zupełnie inaczej.

Druga sprawa, która nie daje mi spokoju, to ciekawe miejsca, którym autor nie poświęca zupełnie uwagi. Kilka wzmianek niemalże przewodnikowych i prawie w ogóle własnych refleksji i odczuć. Chyba, że zamysłem było to, aby klimat danych miejsc oddawały zdjęcia, które są po prostu przepiękne. Niemal na każdej stronie Adam Chałupski serwuje nam przyjazne twarze, urokliwe miejsca i ciekawostki z drogi. I to właśnie kolorowe obrazy w tej pozycji stanowią główny przekaz z trasy. Szkoda, że często brakuje im dokładniejszego poparcia w tekście.

Mimo moich powyższych uwag, niekoniecznie na plus, muszę przyznać że autor ma swój niepowtarzalny styl, dzięki któremu nie sposób się oderwać od lektury. Z pewnością sięgnę po inne jego książki. I gratuluję Adamowi Chałupskiemu odwagi, która powoduje że nie rezygnuje od z realizacji marzenia, jakim z pewnością jest podróżowanie.

„Obserwując swój rower oparty o suche drzewo, pozostawiony losowi na przyrzecznym pustkowiu doszedłem po raz kolejny do wniosku, że podróż zmienia człowieka. Mnogość sytuacji, przeplatających się zdarzeń i ludzi wyrabiają w efekcie dystans, bez którego umysł szybko by się zgubił. Przychodzi taki moment, w którym podróżujący zdaje sobie sprawę z tego, że ostatni krok, który postawił był krokiem milowym spośród tysięcy innych jakie postawił wcześniej. W jednej chwili czuć jak zmienia się wszystko wokół. Umysł przechodzi wtedy w stan innej percepcji, która pomaga mu przetrwać.”

„Rowerem do Afganistanu” gorąco polecam. Mimo, że nie wszystko mi się podobało, myślę że każdy ma swój ulubiony styl dzienników z podróży, a pióro Chałupskiego z pewnością wielu zachwyci i oczaruje. Ciekawa jestem bardzo opinii innych osób na temat książki, zachęcam więc do sięgnięcia.

piątek, 23 marca 2012

Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Serenada, czyli moje życie niecodzienne"


Wiosna nastraja mnie bardzo pozytywnie, postanowiłam sięgnąć więc po lekturę lekką i przyjemną... Padło na pierwszą powieść Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk dla dorosłych czytelników. "Serenada, czyli moje życie niecodzienne" to historia Kasi Zalewskiej, trzydziestoletniej niespełnionej aktorki Białostockiego Teatru Lalek. Jako ostatnia singielka w grupie, wybiera się na wesele koleżanki do Warszawy. W pociągu poznaje przystojnego Adama, w którym oczywiście zakochuje bez pamięci. Mężczyzna załatwia jej casting do najpopularniejszego serialu w kraju "Życia codziennego". Jak się okazuje, Kasia pada ofiarą małego podstępu Adama... Podczas przesłuchania proponuje się jej zastąpienie największej gwiazdy serialu - Sereny Lipiec, zarówno na ekranie jak i w prawdziwym życiu. Zdezorientowana bohaterka oczywiście odmawia, uważając sytuację za absurdalną. Jednak po namyśle i sporej dawce alkoholu decyduje się na "zastępstwo". Konsekwencje zamiany ról oczywiście zaskakują wszystkich, a najbardziej białostocką aktorkę.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, to pisarka która nie zawodzi czytelnika i nie inaczej jest tym razem. Serenada, zupełnie różni się od popularnej sagi, za to z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom komedii romantycznych. Autorka raczy nas sporą ilością zabawnych i żywych dialogów, które nadają odpowiednie tempo powieści. Ani na moment, bohaterka nie daje nam odetchnąć, wpadając co rusz w nowe, zabawne tarapaty. Oczywiście Kasia, zakochująca się średnio trzy razy na tydzień (z planowaniem wesela, dzieci i szczęśliwej starości włącznie), miejscami bardzo irytuje. Zachowuje się jak nastolatka, a nie dojrzała kobieta. Ale chyba na dłuższą metę, można jej to wybaczyć...

Książka świetnie ukazuje medialny świat, w którym nie liczy się człowiek, a zyski. Fałsz i obłuda stanowią chleb powszedni, a przyjaźń istnieje zależnie od tego jakie panują układy na "górze". Smutny, ale chyba niestety prawdziwy obraz show biznesu...

I tak podsumowując stwierdzam, że to sympatyczna, odprężająca lektura na kilka godzin, która z pewnością jest w stanie poprawić humor. Czy polecam? Pewnie że tak, trochę pozytywnej literatury kobiecej z pewnością nie zaszkodzi. :-)


czwartek, 22 marca 2012

Norman Lebrecht "Pieśń imion"

Martin Simmonds, w momencie kiedy go poznajemy, ma sześćdziesiąt lat i jest właścicielem firmy zajmującej się drukiem i sprzedażą nut. Jego życie rodzinne jest ustabilizowane, nie brakuje mu pieniędzy, czuje jednak wielką pustkę. Pojawiła się ona w momencie tajemniczego zniknięcia przyjaciela z dzieciństwa. Dawidl, niezwykle uzdolniony skrzypek, trafił pod skrzydła ojca Martina w przededniu II Wojny Światowej. Chłopak, na prośbę ojca, który musiał pilnie wracać do Warszawy do chorej żony i dzieci, zostaje u rodziny Simmondsów, gdzie ma się dalej kształcić. Żydowska rodzina Dawidla Rapoporta w Warszawie czasów wojny nie miała większych szans na przetrwanie. Niemal wszyscy zostają zabici w obozach koncentracyjnych, a chłopak zostaje sam na świecie. Ma jednak wielkie i bezgraniczne oddanie Martina, rówieśnika z którym spędza większość czasu. Chłopcy żyją w niezwykłej symbiozie, jakby jeden bez drugiego nie mógł istnieć. Ta braterska, pozbawiona jakiegokolwiek seksualnego zabarwienia, więź zostaje przerwana w dniu wielkiego debiutu genialnego skrzypka. Dawidl znika bez śladu, a policyjne śledztwo nie jest w stanie ustalić co też się z nim stało…
"Najbardziej na świecie bałem się stracić Dawidla. W jego towarzystwie byłem pewny siebie, zdolny, atrakcyjny, wygadany. Bez niego znowu stawałem się grubą niedojdą z wadą wymowy. On był rabinem, a ja Golemem, on Klarą, a ja Schumannem, był włącznikiem mojego radia." (str. 131)
„Pieśń imion” to debiut literacki Normana Lebrechta, brytyjskiego dziennikarza muzycznego, który na szczęście postanowił zacząć pisać. Warsztat i język powieści zdradzają jego wielkie zdolności. Z wielką przyjemnością pochłaniało się kolejne zdania książki. Trochę inaczej odebrałam treść… Wspomnienia z dzieciństwa czytałam z wypiekami na twarzy, z kolei warstwa współczesna drażniła mnie i była jakby niespójna z resztą treści. Martin, nieśmiałe dziecko, wiecznie na końcu szeregu, jako sześćdziesięciolatek bryluje na salonach, romansuje z dużo młodszymi kobietami, często jego myśli są wręcz wulgarne i nie pasują do całokształtu osobowości tego bohatera. Również jego motywacje często są dla mnie niezrozumiałe. Mimo iż z uwagą czytałam każdą stronę, nie znajdowałam odpowiedzi na dręczące mnie pytanie "Co chcesz osiągnąć Martinie?".

W powieści brak punktu kulminacyjnego. W napięciu czekamy na „bombę”, czyli powód zniknięcia Dawidla, a dostajemy co najwyżej niewypał. Wytłumaczenie tej historii jest jak dla mnie zbyt proste.

Jest jeszcze kwestia muzyki… Lebrecht posiada ogromną wiedzę, co widać niemal na każdej stronie. Nazwiska mniej lub bardziej znanych kompozytorów, czy wykonawców pojawiają się co rusz. Tyle że to tylko nazwy. Brakuje tego niesamowitego klimatu jaki towarzyszy muzyce klasycznej, a który odnalazłam np. w powieści Andromedy Romano-Lax „Hiszpański smyczek”. Tam muzykę było niemal „słychać”, w „Pieśni imion” przebrzmiewa co najwyżej jakiś daleki pogłos.

Niemniej, mimo uwag wymienianych powyżej, autor stworzył świetną powieść, szczególnie w części opisującej dzieciństwo chłopców. Przybliżył nam również środowiska żydowskie żyjące w Anglii, zarówno te które odchodzą od tradycji, jak i bardzo ortodoksyjne. Warto więc sięgnąć, bo powieść z pewnością wartościowa i godna uwagi.

środa, 21 marca 2012

Mariusz Zawadzki "Nowy wspaniały Irak"

Mariusz Zawadzki w latach 2003-2009 wielokrotnie odwiedzał ogarnięty wojną i wewnętrznymi konfliktami Irak. Dziennikarz Gazety Wyborczej w swojej książce „Nowy wspaniały Irak” próbuje przybliżyć nam kraj, wraz z jego trudną historią i niebezpieczną wojenną codziennością. A robi to w sposób fenomenalny, wciągający i tak naturalny, że czytelnik ani przez moment się nie nudzi przy lekturze książki.
„Na świecie nie ma chyba drugiego takiego kraju. Tylko tutaj panuje niesłychana, duszna atmosfera nieufności, niejasności i niedopowiedzeń. Nigdzie nie jesteś pewien z kim naprawdę rozmawiasz. Każdego mimowolnie podejrzewasz, że może być agentem tajnej milicji Asajisz. Albo irańskim szpiegiem. Albo tureckim. Albo irackim. Albo pracuje dla kilku wywiadów naraz? Tutaj naprawdę wszystko jest możliwe. Jednocześnie wyczuwasz, że wszyscy snują podobne domysły na twój temat” (str. 222)

Przygoda Zawadzkiego z Irakiem zaczyna się w momencie, kiedy Bagdad jest jeszcze tętniącą życiem i hałaśliwą metropolią, która jeszcze nie spodziewa się jak potoczą się jej losy. Autor, pierwszy raz widzi na oczy kałasznikowa, co jest biorąc pod uwagę miejsce w jakie trafił wręcz zabawne. Jeszcze niczym dziecko we mgle, ale z pomocą niezawodnego tłumacza Dżamala, powoli zapoznaje się z miejscem do którego będzie jeszcze nie raz wracać.

Już pierwsze dziennikarskie doświadczenie, jakie przeprowadza reporter bawi i przeraża jednocześnie. Otóż postanawia on sprawdzić jak łatwo można dostać broń, rozkradzioną wcześniej z baz wojskowych i zakupuje… rakietę ziemia-powietrze. Oczywiście jako niedoświadczony i nieobyty z bronią zostaje oszukany i zamiast rakiety otrzymuje przeciwczołgowy Milan.

Zawadzki w przeciwieństwie do swoich wielu zachodnich kolegów, z wielkimi budżetami nie siedział w hotelu i nie przetwarzał informacji dostarczonych przez ludzi opłaconych w tym celu. Poruszał się wśród zwykłych Irakijczyków, spotykał z ludźmi, którzy mieli wpływ na losy Iraku, rozmawiał z wieloma amerykańskimi żołnierzami, przedostał się nawet w góry do partyzantów w poszukiwaniu romantycznych bojowniczek o wolność. Początkowo uprawia dziennikarstwo jedynie z pomocą tłumacza, z czasem stawia na embedded journalism, czyli w kasku i kamizelce kuloodpornej przemieszcza się wraz z żołnierzami.

Co ciekawe, nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, jak bardzo różnią się działania Amerykanów i Brytyjczyków w Iraku, co świetnie widać na przykładzie Bagdadu i Basry. Pozostałością po czasach Winstona Churchilla jest oszczędność. Brytyjczycy nie wychodzą poza teren szczelnie zamkniętej bazy i nie sposób się też dostać do środka, nawet jeżeli jest się dziennikarzem z Polski w potrzebie. To samo tyczy się konsulatu i innych instytucji. Żołnierze są, ale ich nie widać, a na ulicach panuje Armia Mahdiego. Zupełnie inaczej niż w Bagdadzie, gdzie Amerykanie poświęcają masę energii i sił, chociaż z reguły nieskutecznie.

„Nagle zatęskniłem za Bagdadem. Wprawdzie tam codziennie wybuchały bomby a sunnici porywali i obcinali głowy, ale przynajmniej można było liczyć na Amerykanów. Ich naprawdę obchodziło, co dzieje się poza bazami.” (str. 134)

„Nowy wspaniały Irak” w żaden sposób nie gloryfikuje poczynań Amerykanów, wręcz przeciwnie, dziennikarz sceptycznie i z pewną dozą ironii udowadnia jak często niepraktyczne i nieskuteczne są działania armii, która na siłę próbuje wprowadzić demokrację „po swojemu”.

”Demokracja, która z reguły sprawdza się w Europie i Ameryce w Iraku doprowadziła do wojny domowej.” (str. 83)

Książka z pewnością przybliży każdemu Irak, relacje między Szyitami i Sunnitami. Wytłumaczy skąd wzięła się wielka miłość irackich Kurdów do Amerykanów. Dostarczy nam też wielu różnych emocji takich jak strach czy żal, ale również miejscami rozbawi. Tylko będzie to śmiech, który szybko przygasa, przyćmiony ogromem zniszczeń i ilością zabitych ludzi. Myślę, że warto zapoznać się ze świetną pozycją Mariusza Zawadzkiego, który Irak poznał od podszewki i właśnie od tej podszewki próbuje nam go pokazać. I chociaż czasami jego poczynania wydawały mi się wręcza samobójczymi misjami, jestem pełna podziwu dla sprytu i pomysłowości jakimi się wykazywał, na terenie bądź co bądź na początku mu nieznanym, a z pewnością bardzo niebezpiecznym, szczególnie dla obcokrajowców, których porwania były na porządku dziennym

„Nowy wspaniały Irak” mimo trudnej tematyki czyta się jak najlepszą powieść, tylko tutaj historię pisało życie. A historia ta pełna jest śmierci i codzienności wypełnionej strachem potęgowanym przez odgłosy wystrzałów i wybuchów.

Jest to jeden z lepszych reportaży jakie ostatnimi czasy czytałam, polecam więc gorąco!

piątek, 16 marca 2012

Dr Pierre Dukan "Mężczyźni wolą krągłości"


Czy mężczyźni wolą krągłości? Zdecydowanie, od zarania dziejów odpowiedź jest taka sama... Tak! Kobiece kształty przyciągają wzrok, a zaokrąglone biodra i ładny pełny biust to jest to co stymuluje płeć przeciwną i odróżnia nas kobiety od mężczyzn. Dr Pierre Dukan, autor znanej prawdopodobnie niemal wszystkim diety proteinowej i miłośnik kobiecych krągłości z pomocą swej najnowszej książki występuje w obronie tych niewątpliwych symboli kobiecości, które współczesna cywilizacja skutecznie próbuje unicestwić.
"Książce tej przyświeca jeden jedyny cel: zrehabilitować krągłości, przywrócić im centralne miejsce w kobiecym wizerunku. One przemawiają do każdego mężczyzny, więc pogódźmy się z tym i nie kpijmy już z Natury, która stara się jak najsilniej związać dwoje ludzi."

Autor udowadnia w książce coś co wydaje się oczywiste... Dlaczego więc kobieta dąży do unicestwienia tego co od wieków jest jej naturalnym atutem? Dlaczego szerokie, krągłe biodra są passe, skoro powinny być kwintesencją kobiecości? Dlaczego lansuje się modę na szczupłe, chłopięce, prostokątne sylwetki z wystającymi kośćmi? To tylko niektóre z pytań, na które w przystępny sposób odpowiada światowej sławy lekarz.

I niech Was nie zmyli nazwisko dietetyka. Nie o diecie jest ta książka. Nie dowiecie się z niej jak osiągnąć idealną sylwetkę, ale jedynie jak na powrót uczynić atutem to, czym obdarzyła nas natura i czym odróżnia nas od naszych partnerów.
"Krągłość i kształtność , dyskredytowane we współczesnej cywilizacji, są moim zdaniem najbardziej wyrazistymi i najlepiej definiującymi różnice płciowe cechami kobiety."
Sięgnęłam po lekturę, ponieważ przyciągnęło mnie nazwisko autora i tytuł. I ze zdziwieniem, po kilkunastu stronach, stwierdziłam, że nie potrafię się od niej oderwać. Od dawna znam wartość swoich krągłości i nie trzeba mnie przekonywać do tego, że są niewątpliwym atutem, a nie powodem do wstydu, czy kompleksów. Czytając więc kolejne strony, na których autor przytacza liczne przykłady z życia seksualnego zwierząt, czy też popiera swoje wywody latami doświadczeń lekarza mającego kontakt z pacjentkami niezadowolonymi ze swoich kształtów, zastanawiam się do czego dążymy i czy wizja unicestwienia kobiecości serwowana przez Dukana urzeczywistni się? Smutny jest więc wniosek po lekturze... Próbujemy oszukać naturę, która od zawsze obdarza nas atutami, które w dzisiejszym konsumpcyjnym i sfeminizowanym świecie wpędzają kobiety w kompleksy, a mężczyzn w nerwicę...

"Mężczyźni wolą krągłości" to ciekawa lektura, która z pewnością poprawi humor i doda wiary wielu kobietom niezadowolonym ze swoich krągłości.
Oby zdrowy rozsądek, wygrał ze stadnym pędem za aktualnymi (niezdrowymi) trendami!
Polecam i wielkie brawa dla Pierra Dukana!


czwartek, 15 marca 2012

Bernhard Jauman "Żmije z Montesecco"


Zupełnie przez przypadek wpadł w moje ręce kryminał, który stanowi pierwszą z trzech powieści z tzw. "serii toskańskiej". Ten piękny włoski region umiłowało sobie wielu pisarzy i stanowi on często tło dla historii miłosnych, czy też "rewolucji" sercowo-kulinarnych. W kryminale ostatnimi czasy króluje Skandynawia, dlatego bardzo przyjemnie jest się przenieść do małej toskańskiej wioski, zamieszkałej przez garstkę mieszkańców. Barnard Jaumann zauroczony miejscem w którym spędza sporą część roku, postanowił uczynić Montesecco głównym bohaterem swojej powieści i jak mało komu udało mu się oddać niesamowity klimat włoskiej prowincji i pokazać relacje łączące zamieszkującą ją społeczność. Dosłownie poczułam skwar lejący się z nieba i usłyszałam syk wszechobecnych z powodu upału, jadowitych żmij...

Historia zaczyna się w momencie, kiedy do miasteczka wraca po piętnastu latach spędzonych w więzieniu za zastrzelenie niewiernej żony, Matteo Vannoni. Oczywiście w tak małej społeczności nie da się zapomnieć takich wydarzeń jak zabójstwo, Mateo skazany jest więc na życie na marginesie. Do tego okazuje się, że jego nastoletnia córka, wychowywana do tej pory przez siostrę i szwagra, jest w ciąży. Jednak to dopiero początek kłopotów... Po kilku dniach od powrotu, z powodu ukąszenia żmii ginie kochanek zamordowanej żony - Giorgio Lucarelii. Śmierć z pozoru wydaję się być wypadkiem, jednak kolejne dowody jakie odnajdują mieszkańcy wskazują na to, że ktoś mężczyźnie pomógł w odejściu ze świata żywych. W dniu pogrzebu, w tragicznym wypadku ginie ojciec zmarłego, a jego ostatnią wolą jest, aby nie pochować syna, zanim zagadka jego zgonu nie zostanie rozwiązana. Tak więc, mamy niemiłosierny upał, dwa ciała, policję która nie chce współpracować z mieszkańcami i ukrytego wśród ludzi w wiosce mordercę. Mało? Pozostaje jeszcze zagadka, kim jest ojciec dziecka Catii?

Bernard Jaumann odbiegł znacznie od typowej konwencji kryminału. Nie ma tu bystrego komisarza, silnego niczym Bond, o aparycji Brada Pitt, czy też inteligencji detektywa Monka. Autor całą społeczność uczynił komisarzem śledczym, a ci z konsekwencją drążyli, szukali i korzystając z metod często bardzo oryginalnych dążyli do rozwiązania nietypowej zagadki.

Bardzo spodobał mi się humor i klimat serwowany w powieści z serii toskańskiej. Z pewnością nie poprzestanę więc na lekturze "Żmij z Montesecco" i sięgnę po kolejne dwie pozycje, jakie mają się ukazać już wkrótce.

Polecam, świeży i oryginalny pomysł na kryminał, który z pewnością zasługuje na uwagę.

środa, 14 marca 2012

Agata Ziemnicka, Olga Kwiecińska-Kaplińska "Rewolucja na talerzu"


Czy można jeść to, na co ma się ochotę, będąc jednocześnie na diecie i marząc o szczupłej sylwetce? Okazuje się, że tak! Dzięki kolejnym odcinkom "Rewolucji na talerzu" emitowanym na TVN Style, poznajemy małe sekreciki, powodujące, że np. nasz kebab nie ma 1200 kcal, a jedynie połowę. Teraz, wiele przepisów otrzymujemy w świetnie wydanej książce o tytule takim samym jak program telewizyjny.

Po pierwszym przejrzeniu pozycji moje wrażenie nie było pozytywne. Przepisy wydawały mi się skomplikowane, a produkty do nich użyte trudno dostępne. Jednak po dokładniejszym przeanalizowaniu receptur, doszłam do prostego wniosku... To nie przepisy są wymyślne, tylko ja przyzwyczajona jestem do szybkiego gotowania z tego co akurat mam pod ręką. A wystarczy rozejrzeć się dokładnie po sklepowych półkach, aby odkryć bogactwo nowych, o wiele zdrowszych smaków. Autorki pokazują nie tylko jak stworzyć pełnowartościowe i smakowite potrawy, ale raczą nas również wieloma cennymi informacjami. Jak rozpoznać świeżą rybę, które mięso jest najzdrowsze, jak poszczególne zioła wpływają na nasz organizm? To tylko niektóre z pytań, na jakie znajdziemy odpowiedź na kartach książki.

Jako że lubię łasuchować, postanowiłam wypróbować któryś z przepisów. Padło oczywiście na wspomniany wyżej kebab. Przyznaję niestety, że jestem wielką miłośniczką fast foodów. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo są niezdrowe i kaloryczne. A świadoma tego, muszę sobie odmawiać. Ale nie tym razem! Przepis prosty, mimo to z powodu braku jednego z istotnych elementów wyposażenia kuchni, musiałam go nieco zmodyfikować. Tak więc, zamiast kebaba w cieście, był kebab na talerzu. Danie szybkie, pożywne, nie zapycha i nie powoduje uczucia ciężkości, jakiego doświadcza się często po zjedzeniu kebaba barowego. A smak... o niebo lepszy!
Wyglądał mniej więcej tak... Za jakość przepraszam, niestety pod ręką miałam tylko komórkę. Sos oczywiście również był, niestety nie załapał się do zdjęcia.

Rozochocona upatrzyłam już kilka kolejnych przepisów... Krokiety z grillowanymi warzywami, pizza, faszerowana pierś z kurczaka, kurczak z woka... mmm... Oczywiście duża część potraw zaprezentowana jest na zdjęciach, co ułatwia niejako ich przyrządzenie.

Wracając na ziemię... "Rewolucję na talerzu" gorąco wszystkim polecam! Ja z pewnością jeszcze nie raz skorzystam z porad i upichcę pyszności, które będę mogła zjeść bez wyrzutów sumienia.

piątek, 9 marca 2012

Hanan Asz-Szajch "Szarańcza i ptak"


Długi czas minął, zanim Hanan Asz-Szajch przełamała się i spisała historię swojej matki Kamili. Autorka czuła żal do kobiety, która postanowiła niemalże zrezygnować z dzieci, tylko po to, aby walczyć o miłość. Hanan długo nie potrafiła zrozumieć postępowania matki, wczuć się w jej życie i zaakceptować decyzji jakie ta podejmowała. Historia "Szarańczy i ptaka" pomogła obu kobietom we wzajemnym zrozumieniu, a jednocześnie pokazała jak trudne jest życie w świecie zdominowanym przez mężczyzn, gdzie płeć piękna nie ma nic do powiedzenia.

Kamila szybko odkryła, że życie jest okrutne. Już jako dziecko zaznała głodu, po tym jak rodzinę opuścił ojciec, po to aby zamieszkać z nową żonę. Mężczyzna zostawił żonę bez środków do życia, co zmusiło ją do powrotu do Bejrutu i zamieszkania u dzieci z pierwszego małżeństwa. Kamila kiepsko czuła się wśród przyrodniego rodzeństwa, które nie traktowało nowo przybyłych członków rodziny jak równych sobie. Dziewczynka zamiast się uczyć zmuszona została do pracy. Świat Kamili zmienia się, kiedy poznaje Muhammada, w którym zakochuje się ze wzajemnością pierwszą niewinną młodzieńczą miłością. Jednak nie dane jest jej zaznać szczęścia z wybrankiem serca. Rodzina zmusza ją do poślubienia dużo od niej starszego szwagra (męża zmarłej siostry) Abu Husajna. Dziewczynka, wówczas czternastoletnia, nie przestaje jednak marzyć. Rodzi dwie córki Hanan i Fatimę i dalej spotyka się z kochankiem. W końcu naciskana przez ukochanego i otoczenie decyduje się na rozwód, co jest wielką odwagą i ślub z Muhammadem. Jak potoczyło się jej życie i czy zaznała w końcu szczęścia? Warto sprawdzić.

Hanan Asz-Szajch stworzyła barwną i wciągająca historię opartą na życiu własnej matki, z którą nigdy nie łączyła jej dobra relacja. Problemem Kamili było nie tylko trudne i usłane nieszczęściami życie, ale przede wszystkim charakter. Czytając książkę, miałam wrażenie że kobiecie nie pozwolono dorosnąć i już na zawsze pozostała gdzieś na etapie nastoletnim. Wiele jej zachowań i decyzji już jako dorosłej kobiety trąciło dziecinnością i chęcią "dobrej zabawy". I nie jest to w żadnym wypadku zarzut wobec bohaterki "Szarańczy i ptaka". To jak się zachowywała było przede wszystkim winą otoczenia, które nie potrafiło odpowiednio zając się dzieckiem i skazało je na życie, na które psychicznie jeszcze nie było gotowe.
Historia Kamili jest smutna i poruszająca, ale daje też nadzieję na to, że mimo przeciwności losu można przestać płynąć z nurtem narzuconym przez świat w jakim się żyje i wybrać własną drogę, nawet jeśli okupiona jest trudnymi i kontrowersyjnymi decyzjami.

Polecam, warto poznać życie libańskiej dziewczynki!

czwartek, 8 marca 2012

O trzech filmach, które warto zobaczyć...

Jak pewnie niektórzy zauważyli, blog ostatnio zaniedbałam bardzo. Urlopowanie w Bieszczadach skończyło się zapaleniem oskrzeli i dopiero teraz jakoś dochodzę do siebie. Czytać nie mam siły, pisać tym bardziej, ale mam nadzieję, że w końcu jakoś zbiorę się w sobie i wrócę na dawne tory.

Za to w czasie tych kilku tygodni nieczytania obejrzałam trzy bardzo dobre filmy, o których postanowiłam naskrobać kilka słów i które chcę polecić Wam gorąco. Podkreślę od razu, że pisać o filmach nie potrafię, musicie mi więc wybaczyć niedociągnięcia, mam nadzieję że uda mi się mimo to przekonać Was do prezentowanych obrazów :)

Zacznę od "Róży" Wojtka Smarzowskiego, którą uznaję za dzieło niemalże wybitne. Nie oglądam może zbyt wielu filmów i nie mam za bardzo z czym porównywać, ale ten zrobił na mnie niesamowite wrażenie i mimo, że od seansu minęło już kilka tygodni, ciągle siedzi mi w głowie. Nie jestem w stanie przestać o nim myśleć. Powraca do mnie nawet w snach! Ta brutalna, ale przede wszystkim niezwykle prawdziwa historia wwierca się w mózg i zmusza do refleksji. Wszystko co w "Róży" zostało przedstawione, czyli radziecka "szarańcza", która niszczyła i gwałciła wszystko co napotkała na swej drodze, czy problemy mniejszości (w tym przypadku Mazurów), znane mi było wcześniej, ale dopiero film Smarzowskiego "otworzył mi oczy", pozwolił zrozumieć... Przy całej brutalności, nienawiści przebrzmiewa przez poszczególne sceny jakaś poetyckość, i mimo brudu i powojennej pożogi udało się twórcom uchwycić piękno mazurskiego krajobrazu. Nie sposób, nie wspomnieć też o wybitnych kreacjach aktorskich. Marcin Dorociński i Agata Kulesza zagrali po prostu koncertowo. Jacek Braciak i Kinga Preis z kolei tchnęli w film odrobinę humoru.
Jedyne, co nie do końca do mnie przemówiło to samo zakończenie, trochę inaczej "widzę" finał historii Tadeusza.

Podsumowując... "Różę" trzeba po prostu zobaczyć!
"Lato 1945 roku, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej. Tadeusz, polski żołnierz, któremu wojna zabrała wszystko i niczego nie oszczędziła, dociera na Mazury, na ziemie, które przed wojną należały do Niemiec, a po wojnie zostały przyznane Polsce. Odnajduje wdowę po niemieckim żołnierzu, którego śmierci był świadkiem. Mieszkająca sama w dużym gospodarstwie Róża przyjmuje Tadeusza chłodno, pozwala przenocować. Tadeusz odwdzięcza się za gościnę pomocą w obejściu. Róża, choć się do tego nie przyznaje, potrzebuje czegoś więcej - przede wszystkim ochrony przed szabrownikami, którzy nachodzą jej gospodarstwo. Stopniowo Tadeusz poznaje przyczyny jej samotności... Na tle krajobrazu wyniszczonego przez wojnę, gdzie nadzieja stała się narzędziem propagandy, między dwojgiem ludzi z odległych światów rodzi się miłość... niemożliwa"*


Drugi film opiszę na "świeżo", ponieważ kino odwiedziłam wczoraj (mam to szczęście, że w moim Bytomskim Centrum Kultury, bilet kosztuje 11 zł, a filmy puszczane są niemal te same co w dużych multipleksach, może jedynie z lekkim poślizgiem)

"Rzeź" Romana Polańskiego to taka tragikomedia, przy której z pewnością wielokrotnie się uśmiechniemy, ale która zmusi nas też do głębszej refleksji. Dwa małżeństwa zamknięte w jednym mieszkaniu, rozwiązują problem jakim jest bójka między dziećmi. Jednak kilka niepotrzebnych słów i alkohol szybko odsłaniają maski jakie bohaterowie nałożyli sobie przed spotkaniem. Wychodzą prawdziwe charaktery, a mistrzowska gra aktorska, może w sposób lekko przerysowany, ale tym bardziej prawdziwy, pokazuje jak często zmuszeni jesteśmy do udawania kogoś innego, trwania w ramach narzuconych przez otoczenie i bliskie nam osoby.
Film został nakręcony na postawie sztuki teatralnej Yasminy Reza "Bóg mordu". Akcja toczy się w jednym pomieszczeniu i opiera się głównie na dialogach, z którymi świetnie poradzili sobie Christoph Waltz (Uwielbiany przeze mnie od czasów "Bękartów wojny"), Kate Winslet, Jadie Foster i John C. Reilly.
Gorąco polecam!

"Dwie nowojorskie pary: Alan (Christoph Waltz) i Nancy (Kate Winslet) oraz Michael (John C. Reilly) i Penelope (Jodie Foster). Zdawałoby się, że wszystko je łączy. Nienaganne maniery, wysoki standard życia i satysfakcja z uczących się w najlepszych szkołach dzieci. Wszyscy czworo mogą uważać się za elitę amerykańskiej socjety. Kiedy ich dzieci wszczynają bójkę, na pozór niewinne spotkanie rodziców, zorganizowane celem wyjaśnienia sprawy, przerodzi się w lawinę potyczek i wzajemnych złośliwości. W tym piekielnie zabawnym pojedynku stawką będzie dobre imię i status każdego z uczestników. Nic zatem dziwnego, że wytrawni przeciwnicy dopuszczą się ciosów poniżej pasa. Wkrótce wyjdą na jaw głęboko skrywane tajemnice, a gdy więzy małżeńskie ulegną zaskakującemu rozluźnieniu, okaże się, że w nowoczesnym związku wszystkie chwyty są dozwolone..."*


Film numer trzy, czyli "Dziewczyna z tatuażem" Davida Finchera z genialną Rooney Marą w roli Lisbeth Salander (dokładnie tak ją sobie wyobrażałam czytając książkę Stiega Larssona). Wydaje mi się, że film przypadnie do gustu osobom, które zaczytywały się w trylogii Larssona. Jest skondensowanym obrazem dzieła szwedzkiego pisarza, pomijającym przydługie opisy, które w książce mogły męczyć. Świetnie zrealizowany, bez "bondowskich" nierealnych scen. Jedyne co mi się nie podobało, to Daniel Craig. I nie chodzi o to, że grał źle, czy sobie z czymś nie radził, po prostu inaczej wyobrażałam sobie Mikaela Blomkvista i nie potrafiłam się przestawić. Nie mam niestety porównania ze skandynawską produkcją... Powinnam nadrabiać zaległości?

Mikael Blomkvist, znany dziennikarz oskarżony o zniesławienie, otrzymuje nietypowe zlecenie od właściciela koncernu przemysłowego, Henrika Vangera. Ma zbadać sprawę tajemniczego zaginięcia 16-letniej Harriet Vanger, które miało miejsce w latach 60-tych. Blomkvist nie wie, że każdy jego krok jest śledzony przez niezwykle inteligentną hakerkę, Lisbeth Salander, która wykonuje to na prośbę Vangera. Śledztwo z czasem zaczyna odkrywać krwawą i niebezpieczną historię rodziny Vanger.*




* Opisy pochodzą ze strony http://www.filmweb.pl/

Baner