sobota, 22 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

Moja tegoroczna choinka prezentuje się niezwykle okazale... Postanowiłam zrezygnować z wersji zielonej i w końcu ułożyć książkową ;)


Życzę wszystkim rodzinnych i radosnych Świąt. A książkoholikom masy książek pod choinką ;)

wtorek, 18 grudnia 2012

Z cyklu wycieczkowego... ZG Piekary, zjazd na 438 m.

Moi Drodzy... Jako, że nie tylko o książkami człowiek żyje, a za sprawą ojca miałam okazję zjechać na dół i poznać mikroskopijną część kopalnianego życia, postanowiłam się z Wami podzielić swoimi wrażeniami.

ZG Piekary, to twór, który powstał z połączenia trzech kopalń: KWK Rozbark (W tej przez lata pracował mój tata), KWK "Andaluzja" i KWK Piekary Śląskie. Po likwidacji Rozbarku, Piekary przejęły Szyb Barbara i poziomy i pokłady kopalni. 
Roboty eksploatacyjne prowadzone są na różnych pokładach, ja miałam okazję zobaczyć fragment na głębokości 438 m.
Od urodzenia mieszkam na Śląsku, a mój ojciec pracuje na kopalni, jednak chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, jakie warunki panują na dole i jak ciężka jest praca. Oczywiście, każdy ma swoje zadania, jedni cięższe inni lżejsze, niemniej codzienne przebywanie pod ziemią w różnych warunkach (w jednych miejscach wieje, w innych jest duża wilgotność, wysoka temperatura), dla każdego stanowić musi chleb powszedni. Ciężka praca, w niełatwych warunkach. Dzięki tej wycieczce nabrałam większego szacunku dla tego co robi mój rodziciel ;)

Samo zwiedzanie zajęło około godziny. Zaczynało się od Cechowni, czyli miejsca charakterystycznego dla każdej kopalni, gdzie znajduje się ołtarz Św. Barbary, patronki górników, oraz wszelkie biura. Następnie trafiliśmy do punku poboru, gdzie otrzymaliśmy tlenowy aparat ucieczkowy, który swoją waga troszkę mnie przytłoczył. Punkt następny to lampownia, gdzie poczułam się jak na wielkiej choince. Mnóstwo migoczących, ładujących się lampek, niesamowity widok! Następnie wycieczka udała się do łaźni, gdzie otrzymaliśmy kaski i śmieszne zielone fartuchy. I tak wyposażeni trafiliśmy pod windę, która miała nas zwieźć ponad 400 m w dół. Dodam od razu, że taka winda nie ma nic wspólnego z tą w bloku. Szybkość z jaką się porusza, naprawdę robi wrażenie ;)
I jesteśmy na dole! Główny korytarz jest wysoki i szeroki, jednak widać, że boczne korytarzyki zwężają się i panować tam muszą już zgoła inne warunki. Wzdłuż naszej trasy ciągną się wagoniki wypełnione różnymi rzeczami (niekoniecznie węglem;)). Mijamy stację kolejki osobowej (?), ze śmiesznymi, powiedziałabym mikroskopijnymi kolejkami przewożącymi górników (Tata zdradził, że jeździ się z reguły na śledzia). Idąc wzdłuż torów, docieramy do naszego celu, czyli ołtarza patronki górników, Św. Barbary. A propos, górnicy pozdrawiając się, zawsze mówią "Szczęść Boże" i to jest u nich norma.
Powrót tą samą trasą, z tym że maszynista wyciągowy (maszyniok) zaszalał i pokazał, że winda potrafi jeździć jeszcze szybciej niż za pierwszym razem. Wychodząc u góry, miałam twarz i zęby w kolorze czarnym
 :)

Za jakość zdjęć przepraszam, były robione zwykłą cyfrówką  i w dość słabo oświetlonych miejscach, niemniej mam nadzieję, że poczujcie się jak w kopalni ;)


 Początek wycieczki


Stacja główna

Ołtarzyk pod ziemią

Główny korytarz




Wagoniki przewożące ludzi, o których wspominałam wyżej



Winda

Lampownia

Lampownia

Punk pobierania aparatów tlenowych ucieczkowych

Cechownia

czwartek, 13 grudnia 2012

Agata Tuszyńska "Tyrmandowie. Romans amerykański"


Sięgnęłam po książkę z sympatii dla pisarstwa Agaty Tuszyńskiej, jednak tym razem autorka pełni raczej rolę słuchacza, zbierającego piętnaście amerykańskich lat Leopolda Tyrmanda w spójną opowieść. Głos zabiera małżonka pisarza Mary Ellen Tyrmand, która za sprawą listów i własnych wspomnień, przybliża nam postać autora "Dziennika 1954".
Zawsze sceptycznie podchodziłam do publikacji zawierających cudownie odnalezione prywatne korespondencje. I moje stanowisko pozostanie w tym miejscu niezmienne. Nie rozumiem dlaczego ktoś oddaje swoją prywatność w ten sposób. List to dla mnie coś tak intymnego, co powinno pozostawać do wglądu tylko osoby zainteresowanej, niemniej nie każdy musi myśleć jak ja... 

Mary Ellen za pomocą listów swoich i Lola pokazuje, jak zmieniało się uczucie niemłodego, bo pięćdziesięcioletniego już pisarza, do młodszej o ponad 20 lat studentki. Zafascynowana jego poglądami, młodziutka dziewczyna napisała list... I tak zaczęła się ich znajomość, która ostatecznie przerodziła się w miłość i niesamowite porozumienie dusz. Listy pisane podczas podróży Tyrmanda, obrazują jak zmieniało się jego uczucie do Mary Ellen. Można wyraźnie zauważyć moment, kiedy zaczął myśleć o tej znajomości jak o czymś więcej niż tylko przelotnym uczuciu. Piękne to były listy... Takich już się teraz nie pisze. W zasadzie mało kto teraz pisze... A szkoda.

Tyrmand we wspomnieniach żony, to pedantyczny, często skąpy, trzymający się swoich wartości i zasad mężczyzna. Nauczyciel i doradca, ale również partner do rozmów i dyskusji na wiele tematów. Żona w jego oczach pozostać miała na drugim miejscu, za pisaniem, jednak jak sam po latach się przekonał, stała się dla niego najważniejsza. Tworzyli udane małżeństwo, którego ukoronowaniem było przyjście na świat bliźniąt.

"Lolek nie omijał żadnej okazji do wygłaszania swoich opinii. Lubił mówić, przemawiać, udowadniać. Lubił uczyć i pouczać. Pewny siebie? To za mało powiedziane. Był intelektualnym despotą, apodyktycznym i wszechwiedzącym adwokatem własnych poglądów, a czasem i adwokatem diabła. Potrafił prowokować dla błysku i efektu rozmowy. Potrafił prowokować dla błysku i efektu rozmowy. Walkę na argumenty traktował bardzo poważnie. Bezkompromisowy i niezależny cenił podobnych sobie."
"Podziwiałam go, ale życie z nim bywało trudne. Kurczowo trzymał się zasad i reguł, co przecież ogranicza, a jednocześnie - mimo pewnego dogmatyzmu - był jednym z najbardziej wyrafinowanych i przenikliwych myślicieli, z jakimi się zetknęłam."

Leopold Tyrmand Zmarł nagle, na zawał, w 1985 roku. Przeżyli razem piętnaście lat, pełnych miłości i zrozumienia. Ona zmieniła się dla niego, a on dla niej. "Tyrmandowie. Romans amerykański" to wciągająca historia niezwykłego uczucia. Warto przyjrzeć się bliżej sylwetce Tyrmanda widzianej oczami najbliższej mu osoby...

środa, 12 grudnia 2012

Robert Górski w rozmowie z Mariuszem Cieślikiem "Jak zostałem premierem"



Tym razem zupełnie nieobiektywnie podchodzę do tematu, ponieważ nie od dziś wiadomo, że Pana Roberta Górskiego wielbię, kocham, ubóstwiam? Mało tego... gdyby nie to, że jest już zajęty, z pewnością zmusiłabym go do ożenku ;) A mówiąc już tak całkiem serio, kiedy widzę tego człowieka, czy to w telewizji, czy to na okładce książki "Jak zostałem premierem" buzia po prostu sama mi się uśmiecha...

Książka "Jak zostałem premierem" to rozmowa przeprowadzona przez Mariusza Cieślika z liderem Kabaretu Moralnego Niepokoju. Tak na marginesie, czy tylko ja uważam, że KMN to w tej chwili jeden z najlepszych na polskiej scenie? Tytuł książki nawiązuje do cotygodniowych posiedzeń rządu, jakie mają miejsce w programie prowadzonym przez Górskiego i Wójcika. Mowa oczywiście o "Kabaretowym klubie dwójki", gdzie regularnie panowie "haratają w gałę"...

Robert Górski opowiada o początkach KMN, o życiu na warszawskim Bródnie i inspiracjach z tym miejscem związanych, o pracy w reklamie i godzeniu tego z początkami życia satyryka, o występach polskich i zagranicznych, o publiczności, o tekstach i wielu, wielu innych sprawach. Opowiada oczywiście o wszystkim w sposób dowcipny, który w żaden sposób nie jest w stanie znudzić czytelnika. Zadziwia wręcz zdolność obserwacji Górskiego i wychwytywania z codzienności scen, które w przyszłości przekładają się na znakomite teksty. W końcu chyba każdy satyryk inspiracje czerpie z życia, jednak Górski jest pod tym względem mistrzem. Jest autorem nie tylko tekstów KMN, ale również pisze je dla takich sław jak Andrzej Grabowski, Cezary Pazura czy Hanna Śleszyńska. Przez wiele lat pisał scenariusze "Maratonu uśmiechu", pomagał też Maciejowi Stuhrowi przy pisaniu scenariusza gali wręczenia nagród Polskie Orły. Człowiek wszechstronny, prywatnie poukładany, o którym inni wypowiadają się w samych superlatywach.

Książka to nie tylko rozmowa, ale też spory zbiór tekstów, wypowiedzi innych satyryków i aktorów, oraz kilkanaście fotografii, najświeższych jak i tych archiwalnych.
 "Cieszę się, że jestem kobietą. Gdybym nią nie była, pewnie byłabym - różnie to w życiu bywa - mężczyzną. To mi uświadamia, że wtedy musiałabym z Robertem Górskim rywalizować. Jeśli dla porównania stawiano by mnie obok niego, czułabym się - co tu dużo mówić - nieszczęśliwa. Straszna to wizja, zrobię więc wszystko, by oddać hołd temu, który mi tego oszczędził. Dziękuję Stwórcy. I jego, i mojemu. Mogę bowiem Górala spokojnie i bez stresu i podglądać, i wielbić. Z Robertem ciężko się mierzyć." (Joanna Kołaczkowska, Kabaret Hrabi)
Jedynym minusem w moim odczuciu, była chwilami zbyt mała dociekliwość pana Cieślika. Czasami miałam wrażenie, że wręcz ucina tematy, które mogłyby się rozwinąć w całkiem ciekawe wypowiedzi Roberta Górskiego.
"Jak zostałem premierem" to lektura obowiązkowa dla fanów kabaretów, a w szczególności Kabaretu Moralnego Niepokoju. Gorąco polecam i wystawiam najwyższą notę! Z miłości... ;)

Ps. Macie swoje ulubione skecze? ;)

Taniec to moje drugie imię. Z tym że pierwsze to bezruch.




A na Targach udało mi się kupić egzemplarz z podpisem Pana Górskiego ;)



niedziela, 9 grudnia 2012

Fotograficznie...


Z cyklu kącik fotograficzny taty... Aż żal byłoby tych zdjęć nie zamieścić :)

Tym razem tata upolował piękne widoki w czasie wycieczki na Równicę...

To zdjęcie pochodzi z wcześniejszych, cieplejszych wycieczek ;)








sobota, 8 grudnia 2012

Janusz Radek "Z ust do ust"

Nietypowo dzisiaj, bo nie książkowo, a muzycznie...
dwa dni dojrzewałam do tego, aby napisać o niesamowitym wydarzeniu w jakim miałam okazję uczestniczyć. A mowa o koncercie Janusza Radka na krakowskiej Barce. Bardzo urokliwe miejsce swoją drogą... Nawet zimą... Po wyjściu na pokład i wychyleniu się za barierki oczom moim ukazało się całe stado łabędzi z jednym brzydkim kaczątkiem... ;)

Jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, ale nie chcąc utracić żądnych wrażeń muzycznych, postanowiłam się po prostu na nich nie skupiać :)


Ale wracając do koncertu... Janusz Radek jest artystą, którego muzyka towarzyszy mi od lat, jednak wcześniej jakoś nie miałam okazji posłuchać go na żywo. Dopiero bodziec w postaci towarzyszącej, którą osobiście zaraziłam sympatią do Radka, spowodował że bilety zostały zakupione. 

Już pierwszy wykonany utwór "Dziękuję za miłość" spowodował, że miałam łzy w oczach, ciarki na rękach, a w głowie mnóstwo myśli i emocji. Kolejne piosenki pochodziły głównie z płyty "Z ust do ust" jednak zdarzył się też niemenowskie "Jołoczki Sasionoczki" czy "Dobranoc". 
Radek robi z głosem co chce. Został obdarzony niesamowitym talentem, tak wszechstronnym, że nam zwykłym szarym śmiertelnikom trudno to pojąć. Żadna płyta wysłuchiwana w domu nie oddaje tego wszystkiego, co artysta przekazuje ze sceny. Poczucie humoru, gra aktorska, zabawa, to tylko część tego co jako słuchacze otrzymujemy w trakcie "spektaklu muzycznego" jaki serwuje nam Janusz Radek. 




Zachwycający i magiczny, tak w skrócie mogłabym opisać ten koncert... Prawie dwie godziny niezapomnianych wrażeń, które jeszcze długo, długo po we mnie tkwiły. Zarówno ja, jak i mój towarzysz z pewnością wybierzemy się po raz kolejny na koncert Radka, a ja już dziś nadrobiłam braki i pobiegłam po płytę do sklepu...

Warto poznać, warto posłuchać, warto się wybrać...

Lekko zaśnieżony Kraków też zachwyca... Tylko Galeria krakowska przepełniona ludźmi przeraża ;D




środa, 5 grudnia 2012

Piotr Adamczyk "Pożądanie mieszka w szafie"

Główny bohater, całkiem przypadkiem nazywa się tak jak autor książki, którego z kolei nazwisko brzmi tak samo jak tego aktora który zagrał Papieża. Obecność TEGO drugiego powoduje, że Piotr, naczelny jednej z wrocławskich gazet zaczyna znikać... Istnieje, jeśli pojawia się w wyszukiwarce, a ta uparcie wskazuje tylko wyniki związane z tym drugim Adamczykiem.

"Człowiek istnieje na tyle, na ile można go znaleźć w wyszukiwarce"
Piotr jest samotnym mężczyzną w średnim wieku, który żyje z obrazem wyidealizowanej Marysi Jezus, swojej wielkiej miłości z młodości. Pojawiają się w jego życiu inne kobiety, jednak zawsze powraca do tej pierwszej. Znajomość z robiącą karierę w markecie Magdaleną owocuje pomysłem na uczynienie z gazety w której pracuje czegoś na kształt hipermarketu, z kolei tajemnicze i niezwykle zmysłowe maile od nieznanej mu Miriam wprowadzają w jego egzystencję nutkę rozkoszy... Jest też Pani nocna, wspomnienie z dzieciństwa i pierwsza mentorka. Piotr w pewien sposób otoczony jest kobietami, jednak nie buduje z nimi trwałych więzi, raczej znajomości oparte na cielesnych uciechach. Uczucia uświadamia sobie, kiedy jest już z reguły  za późno.

Piotr Adamczyk autor, stworzył powieść, która przybliża nam obraz samotnego mężczyzny w średnim wieku. I zupełnie nie potrafię zrozumieć zarzutów wobec tej książki, że za dużo seksu, za dużo myślenia o seksie itd. Drogie Panie, Panowie to bestie, skonstruowane na trochę innej zasadzie niż my. Od dawna próbuję zrozumieć jak funkcjonują i autor w tym moim dążeniu do wiedzy bardzo mi pomógł. Samotny mężczyzna w średnim wieku myśli o seksie, chce seksu i to właśnie stanowi jego główne zainteresowanie. Dopiero później spogląda na inne atuty kobiety. Może uogólniam lekko, ale z poczynionych obserwacji niestety tak mi wychodzi. Dlatego nie psioczmy tak na Piotra Adamczyka bohatera, bo to po prostu normalny zdrowy facet, który poszukuje szczęścia w typowy dla mężczyzny sposób. Uciechy cielesne stawia nad miłością, co niestety prędzej czy później się na nim mści.
"Nie doceniałem tego co mi daje, kiedy zasypiała z oddechem na mojej szyi. Nauczyłem się miłość zastępować seksem, ale między jednym a drugim jest taka różnica, jak między szczęściem a przyjemnością."

Wielkim atutem książki "Pożądanie mieszka w szafie" jest niezwykle błyskotliwy i żartobliwy obraz dzisiejszego świata, w którym króluje konsumpcjonizm, tanie emocje i brak wyższych uczuć. Świat jest jak hipermarket, gdzie wszystko jest na sprzedaż, a zewsząd atakują nas podświadome bodźce zmuszające do konsumowania. Uczucia schodzą na drugi plan, a liczą się zupełnie inne wartości. Myślimy, że pochłaniamy codzienność i czerpiemy z życia pełnymi garściami, jednak prawda jest taka, że codzienność przeżuwa nas i wypluwa jeszcze bardziej złaknionych.

Piotr Adamczyk jest genialnym obserwatorem, który potrafi z żartobliwy sposób podzielić się swoimi spostrzeżeniami z czytelnikami. W końcu jakieś konkretne, męskie spojrzenie na świat. Gorąco więc polecam!


Baner