wtorek, 26 kwietnia 2016

Jorn Lier Horst "Ślepy trop"



Brakuje mi czasu na czytanie... Oj brakuje bardzo! Dlatego, kiedy sięgam po książkę to już raczej po sprawdzonych autorów, co do których wiem, że się nie rozczaruję. Tęsknię za czasami, kiedy pochłaniałam kilka książek miesięcznie, niestety teraz, moja zmęczona głowa przyjmuje tylko pozycje wciągające, dające jakieś wytchnienie, lekkie, łatwe i przyjemne. I taki jest właśnie "Ślepy trop".
Napisać dobry wciągający kryminał to sztuka! Sztuka, która Horstowi z książki na książkę wychodzi, mam wrażenie, coraz lepiej.
Główny bohater William Wisting nie jest połączeniem Superboga i Supermana, a człowiekiem kończącym pięćdziesiąt pięć lat, któremu niebawem urodzi się wnuczka. Człowiek z zasadami, których twardo się trzyma, mimo że często przysparzają mu sporo wrogów, nawet wśród kolegów po fachu. W momencie rozpoczęcia lektury trwa śledztwo dotyczące zaginięcia taksówkarza. A w zasadzie tkwi w miejscu... Pół roku wcześniej zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, jakby zapadł się pod ziemię. Wisting jest zmęczony, wątpi w swoje umiejętności, jednak jak to zwykle bywa, pojawiają się nowe okoliczności i śledztwo leniwie rusza do przodu. Okazuje się, że sprawa zaginięcia łączy się z morderstwem popełnionym w zupełnie innym miejscu, gdzie sprawca został ujęty i oczekuje na proces. Wisting musi podążyć zupełnie nowym torem, rozwiązać inną sprawę, aby znaleźć odpowiedź na pytania dotyczące zaginięcia taksówkarza.
Śledzimy też oczywiście życie prywatne bohaterów, ale o tym nie będę się rozpisywać...

Horst w sposób mistrzowski buduje napięcie. Wydaje nam się, że nic się nie dzieje, że sprawa leniwie biegnie do przodu, aż przychodzi moment kulminacyjny, gdzie odczuwamy napięcie i strach przed tym co się wydarzy. Zakończenie zaskakuje, nie sposób odgadnąć co się wydarzy. Mam wrażenie, że z powieści na powieść autor jest coraz lepszy. Z niecierpliwością oczekiwać będę kolejnych powieści

Polecam gorąco!

środa, 30 grudnia 2015

Lutosławski: Piano Concerto / Symphony No 2 PL





Witold Lutosławski przekonany był, że trzeba „pisać myśleć i mówić o muzyce”[1].  Nie czuję się jednak na siłach, żeby w kompetentny sposób mierzyć się słowem z muzyką tego formatu. Słabość ta z braku wykształcenia muzycznego się bierze. Pocieszam się jednak, że miś uszatek o uchu przyklapniętym też pisać może. Słów więc kilka dla zachęty.
Simon Rattle, zaprogramował w sezonie 2012/2013 w Filharmonii Berlińskiej cykl koncertów z muzyką Lutosławskiego. Sam poprowadził kilka wykonań, w tym wydane wspólnym nakładem Berliner Philharmoniker, Deutsche Grammophon i Instytutu Adama Mickiewicza, w ramach programu Polska Music – II Symfonię i Koncert fortepianowy.
Koncert fortepianowy
Że zaproszony do wykonania został Krystian Zimmerman, jeden z najwybitniejszych polskich pianistów, zwycięzca IX Konkursu Chopinowskiego nie dziwi, wszak, to on długo namawiał Lutosławskiego do napisania utworu na fortepian i to jemu utwór ten został dedykowany. Kompozytor myślał o skomponowania koncertu fortepianowego już w latach czterdziestych, zrealizowany został jednak przez Lutosławskiego dopiero w ostatniej dekadzie twórczości, obfitującej w dzieła mistrzowskie. To w tym właśnie czasie rola melodii u Lutosławskiego się wzmaga, zaś  kontrapunktu aleatorycznego ulega zmniejszeniu[2]. Mniejszą rolę odgrywa też przypadek. Koncert składa się z czterech części, granych bez przerwy, ale posiadających wyraźne zakończenie. Imponująca jest szczególnie druga część, wypełniona dźwiękami galopującego fortepianu na tle orkiestry.
II Symfonia
Miała być dla Lutosławskiego „kolejnym pożegnaniem z orkiestrą”. Zdawał sobie bowiem wyraźnie sprawę z ograniczającego charakteru utworów orkiestrowych, archaiczności form zamkniętych i jednoczesnego braku widoków na rozwiązanie tej trudności. Szukając dróg wyjścia z tego impasu nie chciał jednak tworzyć utworów, które by oderwane były od praktyki wykonania, a ich rezultat dźwiękowy pozostawałby wiele do życzenia. Będąc jednocześnie kontynuatorem zachodniej tradycji muzycznej dzięki śmiałym rozwiązaniom poszerzał horyzonty muzyczne współczesnych. W odpowiedzi na nieokiełznany aleatoryzm Johna Cage'a, Lutosławski wprowadzał własne rozwiązanie, który określał jako aleatoryzm kontrolowany. W II Symfonii stosuje wszystkie te elementy, które rozwijał i wypróbował w Muzyce żałobnejGrach weneckichKwartecie smyczkowymTrzech poematach
Płyta znakomita, słyszana nawet przygłuchawym – jak moje – uchem, oferuje niesamowite doznania.


Płyta dostępna w salonach empik - KLIK 




[1] W. Lutosławski, O roli słowa, teatralności i tradycji w muzyce, „Poezja” 1973, nr 10, s. 78-81 [rozmowa z B. Pociejem].
[2] http://www.lutoslawski.org.pl/pl/composition,77.html.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Grażyna Bober-Bruijn "Pyszne do pudełka"




"Pyszne do pudełka" to świetna pozycja dla ludzi ceniących sobie czas, zmuszonych jadać poza domem, a jednocześnie lubiących dobre i ciekawe potrawy. Sporo inspiracji znajdzie w niej też każda gospodyni domowa, która pragnie jakoś urozmaicić swoją codzienną kuchnię, nie spędzając w niej wielu godzin.

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów. Zadziwił mnie szczególnie pierwszy, poświęcony... jajku. Dalej mamy zupy, moje ulubione sałatki, curry, ryże, makarony, placki, klopsy, wypieki słodkie, wypieki słone, pasty do chleba i różne dodatki. Każda potrawa okraszona zdjęciem, z dokładna listą składników i czasem przygotowania oraz podziałem na porcje. Każdy przysmak idealnie nadaje się do zapakowania do pudełka czy słoika i zabrania do pracy, szkoły, czy np. piknik!


Potrawy są łatwe w przygotowaniu, każdy laik bez problemu sobie z nimi poradzi. Inna rzecz, że lista składników czasami może przerazić, a i z ich dostępnością w niektórych przypadkach może być różnie. Prawdopodobnie zmuszą nas do wycieczki do większego supermarketu. Nie odnajdą się wśród tych przepisów ludzie, którzy nie przepadają za orientalnymi smakami, bo jednak sporo inspiracji autorka zaczerpnęła w swoich recepturach właśnie z tejże kuchni. Króluje imbir, kurkuma, kumin, które ja uwielbiam, ale nie każdy za nimi przepada.

Znalazłam w tej książce wiele smaków, które mnie zachwyciły, i do których będę wracać, polecam więc gorąco!

Do kupienia na empik.com

niedziela, 25 października 2015

Katarzyna Bonda "Tylko martwi nie kłamią"




Cierpię z powodu braku czasu na czytanie książek. Ostatnio bardzo rzadko zdarzają się momenty, kiedy mogę usiąść z kubkiem herbaty i dać się ponieść lekturze. Przykro mi, że blog, którego tyle lat prowadziłam, który pozwalał mi się rozwijać, dzięki któremu poznałam wielu świetnych ludzi, po prostu umiera. Jedna opinia na kilka miesięcy, to jedynie podrygi umarlaka... Odkryłam jednak, że gdzieś tak między godziną 2 a 4 w nocy, kiedy wszyscy śpią, mogę w końcu sięgnąć po książkę, na spokojnie, bez obaw, że ktoś mi przerwie. Tak więc wykorzystuję ten mój czas dla siebie do spodu, pozbawiając się odrobiny snu, na rzecz magii słowa pisanego.

I tym sposobem, udało mi się, w końcu, po ponad pół roku, przeczytać książkę Katarzyny Bondy "Tylko martwi nie kłamią". Bardzo podobał mi się "Pochłaniacz" tejże autorki, z wielką więc ciekawością sięgnęłam po wcześniejszą książkę Bondy, pisarki okrzykniętej mianem "królowej polskiego kryminału".

Jako, że czasu na czytanie mam niewiele, to szkoda mi go marnować. A gdzieś do połowy tej książki miałam wrażenie, że właśnie to robię. Nie zachwyciło mnie w niej nic, irytował Hubert Meyer, dialogi wydawały się jakieś sztuczne... Generalnie miałam ochotę porzucić lekturę. Jednak gdzieś po przeczytaniu dwustu stron akcja zaczęła mnie wciągać, coraz bardziej ciekawiło, co też i przede wszystkim kto doprowadził do zbrodni.
Bo oczywiście o zbrodnię głównie w tej książce chodzi. Znany profiler, wraz z komisarzem Szerszeniem i prokurator Rudy rozwiązują zagadkę śmierci śmieciowego barona, właściciela świetnie prosperującej firmy, który wrogów miał niezliczoną ilość. Więc i podejrzanych jest co nie miara. Nie będę się rozpisywać, streszczać fabuły itd, bo zagadka jest naprawdę ciekawa, a jej rozwiązanie zaskakujące. Nie mam w tej częsci autorce nic do zarzucenia. Za to uczepię się dialogów i jakichś wewntętrznych przemyśleń bohaterów, które wydawały mi się miejscami wręcz groteskowe. Trochę czuć je bylo jakąś sztucznością. Sam wątek żony Mayera pozostawia wiele do życzenia... Nie czytałam poprzedniej części, nie wiem co się tam działo, ale tajemnicza choroba, prowadząca do powolnej śmierci i niewzruszony przy tym mąż, który ostatecznie stwierdza, że chyba jednak przestał kochać małżonkę... No cóż... Nie podoba mi się ta część historii po prostu.

A podsumowując... Czytałam lepsze kryminaly, gorsze też. Po Katarzynie Bondzie spodziewałam się czegoś naprawdę dobrego, a ta książka jest chyba po prostu przeciętna i poprawna. Czyta się szybko, akcja wciąga, finał zaskakuje, ale czegoś po prostu zabrakło.

Do kupienia tu -> KLIK

Baner