poniedziałek, 23 września 2013

Cerkiew w Smolniku nad Sanem

Tym razem pokażę Wam jedną z czterech pozostałych w regionie bieszczadzkim cerkwi tzw. archaicznych, prezentujących typ tzw bojkowski prosty. Obecna cerkiew grecko-katolicka pw. św. Archanioła Michała w Smolniku nad Sanem wzniesiona została w 1791 roku, w miejscu pierwotnej świątyni wzmiankowanej już w roku 1589. Cerkiew jest jedyną pozostałością po niegdysiejszej wiosce. Zbudowana jest na dość wysokim wzgórzu, wśród wielu starych lip i jasionów. Świątynia jest orientowana, trójdzielna, o konstrukcji zrębowej, osadzona na kamiennej podmurówce. Z oryginalnego wystroju wnętrza zachował się jedynie fragment polichromii z XVIII wieku.
Obecnie cerkiew pełni funkcję kościoła rzymskokatolickiego pw. Wniebowzięcia NMP.
 Nie zachowały się przycerkiewne nagrobki, jedynie na cmentarzu odnaleźć można kilka zachowanych.

Jest to kolejna, przepięknie położona cerkiew, przy której człowiek odnajduje spokój i ciszę. Warto zatrzymać się na chwilę i niejako przenieść w czasie.

W czerwcu 2013 roku Świątynia została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.




Źródło:
1. Robert Bańkosz, Cerkwie Szlaku Ikon, Wydawnictwo Arete, Krosno 2010.

niedziela, 22 września 2013

Paulina Wnuk "Kuchnia filmowa"


"Kuchnia filmowa" Pauliny Wnuk powstała na podstawie bloga "From movie to the Kitchen". Autorka zasługuje na wielkie ukłony już za sam pomysł. Zazdroszczę jej, bo wymyślanie i odtwarzanie przepisów na potrawy pojawiające się w kultowych filmach, musi być przede wszystkim świetną zabawą!
Książka podzielona jest na kategorie: filmy miłosne, komedie, filmy fantasy, dramaty, filmy animowane, filmy familijne, filmy gangsterskie, filmy polskie i thrillery. Otrzymujemy 49 przepisów z 38 obrazów.

A czym raczy nas autorka? Trufle czekoladowe z "Czekolady", wołowina po burgumdzku z "Julie & Julia", smażony kurczak ze "Służących", Ratatouille Remy'ego" z "Ratatuj" czy tarta limonkowa z "Dextera" to tylko niektóre z proponowanych przez Paulinę przepisów. Jako wielka  miłośniczka makaronu, na pewno wypróbuję Spaghetti cacio e pepe z "Jedz, módl się, kochaj", spaghetti z klopsikami z "Zakochanego kundla" i makaron z żółtym serem z filmu "Kevin sam w domu".

Oprócz przepisu z danego filmu, otrzymujemy noty autorstwa Piotra Czerkawskiego, opisujące w skrócie fabułę. Jeżeli nie mamy wiedzy na temat danego obrazu, w sugestywny sposób zostajemy zachęceni do zapoznania się z nim. Ta książka z pewnością bardzo ucieszy kinomaniaków, ponieważ przepisy wydają się być nieskomplikowane i proste. Prawdopodobnie każdy sobie z nimi poradzi, a jaką frajdą będzie oglądanie i gotowanie! 
Często zdarza mi się zachwycać jedzeniem na szklanym ekranie. Autorka Bloga roku 2012 udowadnia, że odrobina wyobraźni kulinarnej wystarczy, aby również samemu próbować odtwarzać pyszności. A jeżeli nie czujemy się na tyle mocni, to blogerka pomoże nam w tej kulinarno-filmowej "zabawie".

Jedynym moim zastrzeżeniem jest wydanie, a konkretnie sposób klejenia książki. Tuż przy grzbiecie jest pusta przestrzeń, przez co mój egzemplarz dotarł  z dziurą. Ale to jedyny minus... Polecam gorąco "Kuchnię filmową" i bloga autorki!

"Jedz, módl się, kochaj", "Zakochany Kundel", "Sex w wielkim mieście", "Ratatuj"

piątek, 20 września 2013

Nowości książkowe i muzyczne

Muzycznie:
Skubas "Wilczełyko"
Imany "The shape of a broken heart"
Zaz

Książkowo:
Mirek i Magda Osip-Pokrywka "Polskie ślady na Ukrainie"
Marek Pernal "Praga. Miasto magiczne"
"Indie i Nepal"
Paulina Wnuk "Kuchnia filmowa"
Pamela Keagh "Jackie czy Marilyn? Ponadczasowe lekcje stylu"

"Indie i Nepal" są prezentem urodzinowym, pozostałe książki to egzemplarze recenzenckie. Szczególnie cieszy mnie pięknie wydana pozycja wydawnictwa BOSZ o Ukrainie, zwłaszcza że niebawem wybieram się do Lwowa. Podoba mi się też bardzo ładnie wydana "Kuchnia filmowa" Pauliny Wnuk, autorki bloga http://www.frommovietothekitchen.pl/.





czwartek, 19 września 2013

Paweł Pollak "Niepełni"




Niedawno w tragicznym wypadku zmarł mój przyjaciel ze studiów, paraolimpijczyk z Londynu, od dzieciństwa jeżdżący na wózku inwalidzkim. Nie muszę chyba pisać, że jako niepełnosprawny, często miał w tym naszym grajdołku pod górkę, a mimo to, był jedną z najbardziej pozytywnych osób jakie spotkałam na swojej drodze. Jeżeli miałabym napisać z czym mi się kojarzy, pierwszą moją myślą byłby uśmiech. Zawsze i wszędzie pogodny, gotowy do działania. Dlatego nie mogę się pogodzić ze stratą i dlatego też prawdopodobnie sięgnęłam po powieść Pawła Pollaka. Trochę nietypowy wstęp z odrobiną prywaty, ale odniosę się jeszcze do niego oceniając książkę "Niepełni".
Powieść podzielona jest na cztery części zatytułowane "ona", "on", "my", "ono". Jak nietrudno się domyślić, pierwsza opisuje życie kobiety. Edyta na skutek wypadku samochodowego doznaje urazu kręgosłupa i skazana zostaje na wózek inwalidzki. Studentka AWF-u szybko traci chłopaka i znajomych. Zostaje jej tylko wierna przyjaciółka Aldona i rodzice. Życie Edyty to praca księgowej, którą wykonuje w domu, spacery po parku i cotygodniowe wizyty ojca i matki. Dziewczyna, która przed wypadkiem prowadziła intensywne i wypełnione ruchem życie, coraz trudniej odnajduje się w rzeczywistości jaką zgotował jej los. Dodatkowo coraz bardziej pragnie dziecka i prawdziwej miłości, a kandydaci na spełnienie tych pragnień niestety nie pojawiają się na horyzoncie.
Kolejna część opisuje życie Jacka, trzydziestoletniego informatyka. Mężczyzna od urodzenia jest niewidomy, jednak nie stało się to przeszkodą w robieniu kariery. Dobrze zarabia, ale podobnie jak w przypadku Edyty, jego życie jest puste. Nie ma żadnych przyjaciół, a jedynym towarzyszem codzienności, oprócz brata i jego żony, jest pies przewodnik. Brakuje mu kobiety i miłości jaką mogłaby mu dać. Stosunki z płcią przeciwną to pasmo ciągłych niepowodzeń.
Życie obojga zmienia się za sprawą Romka, sąsiada zarówno Edyty jak i Jacka...
"My" to historia wielkiego zakochania... Tak przelukrowanego, że o ile dwie pierwsze części czytało mi się bardzo dobrze, o tyle trzecia trochę mnie zmęczyła. Może brak mi szeroko pojętego romantyzmu, ale wydaje mi się że autor przesadził z poziomem cukru w cukrze. Również zbiegi okoliczności i zakończenie, nie dość że dołujące ponad miarę, to lekko pozbawione dozy realizmu. Ale jak wiadomo, życie pisze przeróżne scenariusze, więc może i taki mógłby się przytrafić w rzeczywistości?

Mam problem z fikcją literacką. Edyta i Jacek to osoby niepełnosprawne, samotne, pozbawione wszelkiej radości życia. Ich obraz zupełnie mija się z tym co znam z autopsji. Mam dziwne wrażenie, że autor stereotypowo potraktował temat. Tworząc obraz nieczułego społeczeństwa, nietolerancyjnego wobec wszelkiej inności i opuszczonych, nieszczęśliwych niepełnosprawnych. Moim problemem w odbiorze tej książki jest z pewnością to, że znam duże grono osób dotkniętych niepełnosprawnością, których obraz zupełnie różni się od tego stworzonego przez Pawła Pollaka. Zapominam jednak, że jest to fikcja literacka... Że osoby takie jak Jacek i Edyta są wytworem wyobraźni autora i być może mają swoje odpowiedniki gdzieś w rzeczywistości. Martwi mnie jednak, że przeczytawszy książkę można utrwalić sobie obraz ludzi "niepełnych", nieszczęśliwych, potykających się ciągle o przeszkody, samotnych, pozbawionych miłości drugiego człowieka. Ten obraz jest przez autora przerysowany, nieprawdziwy. Bohaterzy doznają prawdziwego uczucia, jednak nawet to prędzej czy później się kończy. Wniosek można wyciągnąć taki, że niepełnosprawni skazani są na życie w nieszczęściu. A przecież tak nie jest. Uczciwie jednak muszę dodać, że autor świetnie pokazał, jakie trudności mogą napotkać na swej drodze.
Paweł Pollak stworzył do pewnego momentu dość dobrą historię, jednak w moim odczuciu gdzieś po drodze zatracił cały jej potencjał i wyszła bardzo smutna opowieść, w której nie znalazłam ziarna czegoś pozytywnego. Nie taki obraz chcę sobie utrwalać i nie w takim świecie chcę żyć.W głowie ciągle mam obraz wiecznie uśmiechniętego przyjaciela. I tak zakończę...

piątek, 13 września 2013

Łodzina... Najpiękniejsza z najpiękniejszych Cerkwi.

Chciałam się z Wami podzielić wrażeniami z wizyty, w chyba najmniejszej i jednocześnie najpiękniejszej cerkiewce, jaką dane mi było oglądać.
Drewniana filialna cerkiew greckokatolicka pw. Narodzenia NMP, zbudowana została w 1743 roku, w miejscu starszej wzmiankowanej na 1552 rok, zniszczonej ok. 1664 roku. Obecnie jest to parafia rzymsko-katolicka. Świątynia w całości jest drewniana, szalowana gontem na częściowej podmurówce z kamienia. Konstrukcja cerkwi jest trójdzielna (babiniec, nawa i prezbiterium). Zachowany ikonostas pochodzi prawdopodobnie z 1875 roku. Miałam to szczęście, że akurat przemiłe panie sprzątały wnętrze, więc mogłam wejść do środka i ujrzeć go w całej krasie.
Otocznie cerkwi jest niezwykle urokliwe. Tuż obok rośnie kilkusetletni olbrzymi dąb, miejsce jest ciche i spokojne, można przysiąść na ławeczce przed wejściem i delektować się tą niesamowitą atmosferą panującą w otoczeniu świątyni.
Zachwycam się każdą, ale ta zrobiła na mnie szczególnie wielkie wrażenie...


 

środa, 4 września 2013

Wiesław Myśliwski "Widnokrąg"


Nie wiem jak polecić tę książkę. Bo co napisać o powieści,  w której każde zdanie powielokroć szlifowane zasługuje na uwagę. Która cichcem mówi coś prawdziwego i tajemniczego zarazem. Nie wiem. Dlaczego w zasadzie tak nagle „Widnokrąg?” Bo spadł mi z półki, trochę się pogniótł, ja się trochę wściekłem, bo jest pięknie wydany. Bo otworzyłem to tu tam, żeby na nowo posmakować. Mam do tej książki sentyment ponadto szczególny. Dostałem ją w prezencie, gdy moja biblioteka (wciąż skromna) liczyła sztuk ledwie kilkanaście. Co więcej: to wygrana w szachowych bojach z moim dobrym kolegą na austriackiej ziemi. W obozie ogórkowym.
Było to sześć lat temu, ale to jedno z tych dzieł (dzieł właśnie), które pamięta się przez całe życie. Jeśli nie nudzą was opowieści waszych dziadków to rozsmakujecie się w historii 1945plus. Wszystko tu ciche, nawet jak o czymś nieznośnym przez chwilę, to lekko się to brzemię historii niesie. To powieść, jak donosi na obwolucie Jerzy Jarzębski, w dużej mierze autobiograficzna. W głównym bohaterze, którego losy na widnokręgu życia śledzimy od dzieciństwa, aż po przekroczenie progu dorosłości, dużo jest ponoć samego Myśliwskiego. To pamiętnik z okresu dorastania Piotrka-Wiesława, również dorastania (zabliźniania się i rozdrapywania) powojennej Polski.
Jeśli zdecydujecie się sięgnąć to czytanie będzie podróżą po odległym świecie dziadka i babci. Będzie – jeżeli faktycznie coś ponad generacjami jest nam wspólne – przypominaniem sobie uroków dzieciństwa i wczesnej młodości. Zresztą wszystko tu jest. Zapachy wsi, wykwintne damy w zgrabnych kapeluszach, Ruscy powracający z frontu, niemieckie bomby, są potańcówki i urocze dziwki, jest wypas krów i agitacja stalinowska, są targi na rynku (prawdziwe, nie te z dziesięciolecia). Są śmierć i narodziny. Jest wielka miłość.
Powieść tę można czytać na wielu poziomach. Ja się na poziomie niedopowiedzianej codzienności czuję najlepiej. Więc w skrócie o dwóch ważnych, nienarzucających się czytelnikowi bohaterach powieści. Pierwszym są słowa. Czy to lecą jak ptaki z ust aparatu partyjnego, czy upadają w stodole jak ziarno zdumione kobiecą nagością – są żywą częścią opowieści. Nadają jej rytm, otulają, drażnią, koją. No i ta wspomniana miłość, przez małe „m”. Taka wiecie codzienna, nie z fajerwerków paryskich i filmowych szkół tańca. Taka z perspektywy podpieranej ściany na potańcówce, z wyprawy na kajaki, ze stodoły. A propos podpieranej ściany, poniżej fragment z lekcji tanga. Lekcje lekcjami, ale to jak bohater przymierza się później do zajęcia pozycji pierwszej równać się z może tylko opisami Pilcha (fakt, ze okoliczności nie te i stopień zaawansowania inny).
„ – Proszę nie zapominać, że nie wolno partnerki podciągać ku sobie. Czy broń Boże wlec ją aż na środek. Tango zaczyna się tu gdzie pan stanął i gdzie ja do pana wstaję.
I tak mnie tresowały do samej zabawy, otwierając przede mną najdrobniejsze szczegóły tajemnicy tanga. Tańczyły leciuteńko, bez najmniejszych kantów, zadziorów przy najostrzejszych nawet obrotach, skrętach czy zmianach kierunku. Nie stawiały prawie nóg na podłodze, płynęły jak chmury, bezszelestnie bezcieleśnie nieomal. Nie obdarowywały mnie, co prawda, już tym ciepłem, jak wówczas, gdy tańczyły w szlafrokach, nocnych koszulach, rozczochrane, nieumalowane, niewystygłe jeszcze po nocy. Ani też nie przytulały mnie do swoich ledwo przysłoniętych piersi, nie rozkazywały, przytul się Piotrusiu, czy choćby Panie Piotrze. Co najwyżej jakby chuchając na dmuchawiec, ni to szeptały ni wzdychały:
 - Troszkę bliżej, panie Piotrze. A tę rękę z tyłu proszę trochę wyżej na kibici. I cały czas powinna być w tym jednym miejscu. Proszę nigdy nie jeździć nią po plecach.”

Alen Sierżega

Baner