piątek, 30 września 2011

Ignacy Karpowicz "Balladyny i romanse"


"Balladyny i romanse" już od dłuższego czasu stały na półce i puszczały do mnie oko, ale dopiero przejscie do finałowej siódemki nagrody Nike zmobilizowało mnie do przeczytania. I wpadłam po uszy... Karpowicz stworzył książkę, którą można rozpatrywać na wielu płaszczyznach, interpretować na różne sposoby.

W pierwszej części poznajemy ziemskich bohaterów, a za pomocą krótkich scenach widzimy ich codzienność, problemy i uczucia z jakimi się borykają - miłość, nienawiść, zdrada, czy samotność.

Olga - to kobieta po pięćdziesiątce, mieszkająca w małej kawalerce i pracująca w spożywczaku. Każdy jej dzień wygląda tak samo - praca, dom, telewizor, romans Danielle Steel.
Janek, młody chłopak przed maturą, którego głównym zajęciem jest chuligaństwo i życie chwilą. Pije, ćpa, przeklina, rozrabia i to jest jego życiowa filozofia.
Anka, bratanica Olgi, studentka uzależniona od szybkiego seksu z kim popadnie.
Kama to kuzynka Anki, poukładana farmaceutka w ciąży, planująca ślub.
Artur jest narzeczonym Kamy, równie poukładanym jak ona. Podczas rodzinnej imprezy zdradza ją z Anką.
Maciek jest przyjacielem Kamy, żyjącym w związku z Pawłem - przyjacielem Artura.
Bartek to przypadkowo poznany w klubie przez Maćka mężczyzna, który udziela mu schronienia w swoim domu.
Rafał jest z kolei przyjacielem Bartka, który samotny urlop spędza na oglądaniu filmów porno.

Każda z tych osób, ma na swój sposób poukładane życie, które w pewnym momencie się komplikuje. Kiedy ze sklepów i domów znikają żelazka i kawa, Olga zakochuje się w Janku, którego kocha również Anka, ten z kolei z chuligana przemienia się w porządnego chłopca, Artur traci pamięć i myśli, że ma 12 lat, Kama o mały włos nie rozbija się samochodem i traci wiarę, Paweł zdradza Maćka, Bartek rzuca posadę wykładowcy statystyki, ponieważ przestaje w nią wierzyć. Wszystkie te wydarzenia mają związek z decyzją bogów, którzy postanawiają zstąpić na ziemię wśród ludzi.

Karpowicz reinterpretuje mity i religie, dopisuje nowe historie. Łączy w erotyczny związek Jezusa z Nike, czy Afrodytę z Lucyferem. Niektóre jego pomysły mogą wręcz gorszyć ortodoksyjnych katolików. Bogowie Karpowicza, są odświeżeni i dostosowani do naszych czasów. Pełnią status raczej gwiazd, łatwo wtapiają się w tłum, wyróżniają się jedynie imionami. Ich zejście na ziemię i bratanie się z ludźmi, powoduje wiele nieprzewidzianych wydarzeń, które przerastają czytelniczą wyobraźnię.

Autor świetnie, z dużą dozą ironii, nie ukrywając narodowych kompleksów, ukazuje kraj z promocji, który wybierają na swoją zsyłkę nieśmiertelni.

(...) tolerancja w zaniku od XVII wieku, są muzykalni, mieszczą się w pięciolinii, literatura skupiona na narodowych kompleksach, trudno przetłumaczalna, z kawalerią na czołgi kanałami (...) Wydobywają sporo węgla, sieją rzepak, chętnie jedzą grzyby w ślinie oraz zepsute ogórki. (...) Stosunek seksualny trwa zwykle poniżej kwadransa, wliczając w to grę wstępną. Orgazm właściwie nie występuje. Przemoc w rodzinie ma się dobrze. Płodność nieszczególnie. (str. 258)
Jak pisałam we wstępie "Balladyny i romanse" interpretować można na wiele sposobów. Prawdopodobnie każdy ujrzy w tej książce jakieś inne "drugie dno". Karpowicz zaszalał, przelał na papier niesamowite wytwory wyobraźni, tworząc oryginalną i świeżą prozę nasyconą erotyką, ale nią nie emanującą, okraszoną dużą dawką humoru i ironii. Ludzkie problemy, od samotności, po brak akceptacji własnej, nietolerancję, nastawienie na materializm, to tylko niektóre poruszane przez Karpowicza kwestie.

Autor uświadamia, jak bardzo zmieniły się niektóre pojęcia na przestrzeni lat. Bóg nie jest już bogiem, jest raczej zanikającym przyzwyczajeniem, albo produktem popkultury. Ta z pozoru zabawna i ironiczna książka, uświadamia jak zmienia się społeczne myślenie i jakie wartości tak naprawdę wielbimy i dla których potrafimy sprzeniewierzyć własną duszę.

W moim odczuciu całkowicie zasłużony Paszport Polityki i nominacja do Nike. Życzę powodzenia Ignacemu Karpowiczowi, a "Balladyny i romanse" oczywiście polecam!

Wydawnictwo Literackie Stron: 575

wtorek, 27 września 2011

Colin Dexter "Ostatni autobus do Woodstock"




Ostatnio, podczas lektury „Kwadratu zemsty” Pietera Aspe, zwróciłam uwagę na niesamowitą alkoholową chłonność głównego bohatera - komisarza Van Ina. Teraz trafił mi się inspektor Morse, który niemal dorównuje, a nawet delikatnie wyprzedza w swoim zamiłowaniu do alkoholu belgijskiego inspektora.

Rzecz się dzieje niedaleko Woodstock. Odnalezione zostają zwłoki dziewczyny, która widziana była wcześniej z koleżanką na przystanku autobusowym. Ponieważ bus nie przyjechał, dziewczyny postanowiły złapać stopa. Wyprawa kończy się tym, że jedna zostaje znaleziona zgwałcona i martwa na tyłach gospody, a druga znika bez śladu. Inspektor Morse i sierżant Lewis skupiają się na poszukiwaniach towarzyszki denatki, jednak te nie przynoszą rezultatów. Mimo to, śledztwo przesuwa się leniwie do przodu, a poszczególne elementy układanki zaczynają znajdować swoje miejsce w głowie inspektora.

Kryminał bardzo dobry, ale zupełnie nie w moim stylu. Już tłumaczę dlaczego… Lubię bardzo, kiedy autor rozwija tło obyczajowe. Inspektor Morse, miłośnik alkoholu, dobrych krzyżówek i muzyki Wagnera oczywiście jest pokazany wraz ze swoimi rozterkami, codziennym życiem i miłosnymi przeżyciami, ale już sierżant Lewis został całkowicie przez autora pominięty. Wiemy jedynie, że ma baaardzo cierpliwą żonę.

Nie podobał mi się również sposób prowadzenia śledztwa, które rozwiązywało się w głowie inspektora. Czytelnik nie otrzymuje zbyt wielu wskazówek, wiele spotkań i faktów zostało pominiętych w toku śledztwa, a jak się okaże na końcu zostało sprawdzonych przez Morse’a wcześniej, o czym dowiadujemy się grubo po fakcie. Można powiedzieć, że inspektor bawi się sam ze sobą… a to nieładnie.

I rzecz najważniejsza… nie polubiłam inspektora, nie zaskarbił mojej sympatii, a jedynie mnie irytował. Po wypadku, kiedy zwichnął stopę zakochał się w ciągu jednego dnia w pielęgniarce, na śmierć i życie. Za każdym razem, kiedy powinien działać wolał wyskoczyć na drinka, piwko, albo inny trunek.

Podsumowując… Kryminał bardzo dobry, czyta się szybko, zakończenie zaskakuje, ciężko jest się domyślić niemal do ostatniej strony. Z pewnością sięgnę po kolejne części, z nadzieją że autor rozbuduje wątki poszczególnych postaci, jednak bez wielkiego entuzjazmu. To po prostu nie moje klimaty.


Wydawnictwo: Funky Books Stron: 348

niedziela, 25 września 2011

Andre Agassi "OPEN. Autobiografia tenisisty"


Andre Agassi... triumfator ośmiu turniejów wielkoszlemowych, zwycięzca sześćdziesięciu innych turniejów, sportowiec wielokrotnie znajdujący się na pierwszym miejscu w rankingu ATP... nienawidził tenisa. Nienawiść ta niszczyła mu życie, wpędzała w depresje. Wielokrotnie chciał rzucić grę, ale... no właśnie... kochał tenis. Taki paradoks. Nie potrafił robić nic innego, tylko grać i zwyciężać.

Urodził się w 1970 roku w Las Vegas, i mimo iż posiadał trójkę rodzeństwa, stał się ostatnią nadzieją ojca na wielki tenisowy talent w rodzinie. Emanoul Agassi przelał wszystkie swoje niespełnione ambicje na syna, zmuszając go do treningów ponad dziecięcą siłę, zabraniając innych rozrywek, które mały Andre uwielbiał, jednocześnie nigdy nie był zadowolony, nawet z największych osiągnięć syna. Dzieciństwo trwało pod znakiem maszyny do wyrzucania piłek, zwanej przez dziecko smokiem. Jako nastolatek wysłany został do szkoły tenisowej Nicka Bolletteriego, która jawiła mu się jako kolejne więzienie, a okazała się wieloletnią salą tortur. Agassi zaczął się wtedy buntować, o czym świadczy jego młodzieńczy wizerunek, kolczyki w uchu i irokez. Jednocześnie pojawiły się też pierwsze poważne sportowe wygrane, aż w końcu decyzja o przejściu na zawodowstwo.
Od tej pory jego kariera to szereg wspaniałych zwycięstw i sromotnych porażek. Okresy, kiedy był nie do pokonania i czasy, gdy przegrywał niemal wszystko. Na szczęście, na pewnym etapie kariery spotkał Gila Reyesa, który zastąpił mu ojca i pomagał jak tylko mógł, pełniąc rolę trenera i ochroniarza.

Agassi opowiada wiele o swoim życiu prywatnym. Nieudanym związku z aktorką i modelka Brooke Shields i wreszcie o małżeństwie które odmieniło jego życie, ze Stefanie Graff - niemiecką mistrzynią tenisową, z którą ma dwójkę wspaniałych dzieci.

Autobiografia jest niezwykle szczera i miejscami lekko szokująca. Wywołała nie małe poruszenie w tenisowym światku. Na wieść o wykryciu swego czasu w organizmie Agassiego narkotyków, podniosły się głosy sprzeciwu m.in. Martiny Navratilovej, czy Marata Safina. Agassi okłamał komisję ATP, dzięki czemu uniknął dyskwalifikacji.
Dzięki autobiografii poznajemy ciemne życie sportowca, chwile zniechęcenia, gorycz porażki, ból związany z treningami i forsowaniem ciała. Modne jest powiedzenie "sport to zdrowie", ale po przeczytaniu wspomnień tenisisty wiem jedno... Na pewno nie wyczynowy. Agassi w wieku 34 lat miał wiele problemów ze swoim ciałem, które było wyeksploatowane do granic możliwości. Spał na podłodze z powodu powracających bólów kręgosłupa, a o innych schorzeniach nawet nie będę pisać.

Na stronach książki pojawiają się również przeciwnicy na kortach. Agassi z dużą dokładnością opisuje mecze, jakie był zmuszony grać w czasie swojej ponad dwudziestoletniej kariery. Do historii przeszły jego pojedynki z Petem Samprasem, z którym spotykał się niemal zawsze w finałach ważnych imprez. Mimo iż w książce czuć sympatię do Peta, to i tak Agassi musiał dać mu prztyczek w nos, ujawniając jego skąpstwo. Nie ukrywa wielkiej nienawiści do Borisa Beckera, czy niechętnego stosunku do Michaela Changa, który go irytował.

Szczera spowiedź jednego z największych tenisistów amerykańskich, pokazująca ciemne i złe strony sportu, których na korcie nie widzimy. Agassi uświadamia, że tenis, to nie tylko wielkie zwycięstwa, ogromne pieniądze i sława, ale też nienawiść wielu osób, lata wycieńczających treningów, trwały uszczerbek zdrowia, czy też po prostu niemożność realizacji innych niż tenis marzeń. Po przeczytaniu autobiografii zupełnie inaczej spojrzę na zawodników wylewających poty na korcie, z pozoru robiących to z łatwością i radością.

Co do samej książki... Została stworzona wraz z amerykańskim zdobywcą nagrody Pulitzera, napisana jest więc sprawnie, bez przydługich opisów, czy męczących szczegółów. Autorzy znaleźli sposób, aby pokazać poszczególne mecze czy treningi, nie przesadzając jednocześnie z ich prezentacją, która z pewnością mogłyby zmęczyć kogoś, kto wielkim pasjonatem tenisa nie jest. Myślę też, że jest to lektura obowiązkowa, dla każdego wielbiciela tego sportu!

Polecam!

Wydawnictwo: Bukowy las Stron: 455

Kolejny Book-Change!


Po raz drugi już, tym razem we Wrocławiu odbędzie się Book-Change. Niestety, dla mnie za daleko, ale może ktoś z Was skorzysta i pojedzie wymienić się książkami!

Więcej informacji o imprezie na stronie: KLIK

Termin: 15.10.2011

Miejsce: Wrocław

I jeszcze kilka informacji ze strony...

Na pewno masz na półce takie książki, do których już nie wrócisz i z którymi nie wiąże Cię szczególny sentyment. Nietrafiony prezent? Jakaś zdublowana pozycja?

Przyjdź na Book-Change i weź za darmo tyle książek, ile sam przyniesiesz!

Dodatkowo - mnóstwo atrakcji - będzie można nie tylko wymienić książki, ale również:
... • porozmawiać przy kawie wraz z innymi entuzjastami wszelkiego czytania
• poznać osoby po podobnym guście literackim
• poznać autora powieści „Galicyjskość” – Łukasza Saturczaka
• wziąć udział w Epidemii Czytelniczej
• wygrać mnóstwo książek sponsorowanych przez Wydawnictwo Rebis

Dwie zasady:
- nie przynosimy podręczników szkolnych i studenckich
- nie przynosimy książek o wątpliwej wartości, tzw. book-buble (przykłady: "Jak pozbyć się stonki ziemniaczanej" lub Encyklopedia z 1970 roku). Tu granica jest wątła, ale mamy nadzieję, że ludzie na poziomie wiedzą, co wolno, a czego nie wolno ;)

W kolejnym linku możecie zobaczyć, jak wyglądała impreza w Poznaniu (KLIK). Wymieniono ponad 500 książek!!

czwartek, 22 września 2011

Magdalena Grzebałkowska "Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego"

"Można powiedzieć o nim przeciwstawne rzeczy i wszystkie okażą się prawdą. Taki paradoks" (str. 298)

Człowiek paradoks. Z jednej strony skromny i pobożny, nieśmiały, niepewny swoich wierszy. Z drugiej perfekcjonista, dbający o każde słowo w wydawanych książkach, znający wartość swojej twórczości. Na co dzień roztargniony, zamyślony; guziki często źle pozapinane, dwa różne buty na nogach, a przy tym zawsze perfekcyjnie przyklejony tupecik. W latach świetności otoczony ludźmi, ale mimo to bardzo samotny. Ciągle poszukujący potwierdzenia wartości swojej twórczości, a przede wszystkim zbierający okruchy miłości. Ksiądz od biedronek, ukochany przez ludzi, którego wiersze osiągnęły do dnia dzisiejszego milionowe nakłady, tak naprawdę o sobie mówił mało. Był tym, który słucha i pociesza, trafnie zadaje pytania, jednocześnie nie pokazując swojego wnętrza. Przez całe życie prowadził wewnętrzną walkę księdza i poety... Nie pozwalał o sobie mówić inaczej jak "ksiądz, który pisze wiersze".

Grzebałkowska stanęła przed niełatwym zadaniem, ponieważ po śmierci księdza Jana wielu ludzi okryło się kurtyną milczenia. Wiele osób, nawet jeśli z autorką porozmawiało, często odwoływało swoje słowa, lub spotkania. Reporterka przeprowadziła kilkadziesiąt rozmów, prawie rok czekała na teczkę księdza w IPN-ie, dodatkowo w jej ręce trafił dziennik księdza. Wszelkie inne dokumenty po księdzu znajdują się u jego spadkobierczyni, która nie ujawnia ich nikomu. Grzebałkowska prowadzi nas od czasów dzieciństwa i młodości księdza Twardowskiego, poprzez lata pierwszych twórczych prób, aż do świetności i ostatnich dni Rektora Sióstr Wizytek. Odwiedza miejsca młodości, zabiera nas w pasjonującą wycieczkę po życiu księdza.

Ksiądz od biedronek, w swojej biografii, ukazany jest głównie przez pryzmat rozmów z licznymi znajomymi. Autorka łączy to w świetną i porywająca całość dodatkowo okraszoną zdjęciami, dokumentami i wierszami. Książka, która teoretycznie powinna być nudna, bo i ksiądz był, może nie tyle nudny, ale żyjący bez fajerwerków i sensacji, wciąga niemal od pierwszej strony i nie pozwala czytelnikowi się oderwać, aż do ostatniej strony.

Wielu wróżyło autorce, że książki nie napisze, ponieważ nic o księdzu nie wie, nie znała go, nic nie ma, jednak na szczęście słowa nie okazały się prorocze. Grzebałkowska stworzyła obraz księdza Jana składający się z paradoksów, które dają czytelnikowi do myślenia. Jednocześnie nie ocenia, pozostawia to nam... Zachęcam, ponieważ to naprawdę kawałek dobrej reporterskiej pracy, jednocześnie fascynujący obraz życia, składającego się z wielu sprzeczności. Naprawdę warto!

Wydawnictwo: Znak Stron: 376

środa, 21 września 2011

Bartłomiej Kuraś, Paweł Smoleński "Bedzies wisioł za cosik"


Tatry pokochałam całym sercem, uległam ich czarowi, który nie przemija z czasem, a jedynie się wzmacnia. Przynajmniej raz w roku trzeba zameldować się w Białce Tatrzańskiej (najlepiej po sezonie) i pielęgnować miłość do gór. Z racji mojej fascynacji, miejsca jakie pojawiają się w "Bedzies wisioł za cosik" takie jak Jurgów, Poronin, Zakopane, Czarna góra, Biały Dunajec są mi bardzo dobrze znane. No i górale, za sprawą naszej niezawodnej gospodyni jacyś tacy bliscy jak rodzina się wydają. Dlatego z wielką ekscytacją przystąpiłam do lektury książki Bartka Kurasia i Pawła Smoleńskiego, która jest efektem ich dziesięcioletniej pracy reporterskiej i czuję sie w pełni usatysfakcjonowana.

A poruszają w niej tematy trudne dla Podhalan i nieoczywiste. Postacie, jakie pojawiają się w książce i ich życie obrosły w niektórych przypadkach do rangi mitu i cięzko rozdzielić to, co jest prawdą, z tym co zasłyszeniem lub legendą.
Na pierwszy "ogień" autorzy rzucają Józefa Kurasia, legendarnego przywódcę partyzantki, który górali dzieli po dziś dzień. Jedni mają go za bohatera, Janosika i obrońcę uciśnionych, inni za zbója, złodzieja i mordercę. Smoleński i Kuraś obiektywnie pokazują te dwie strony i po żadnej się nie opowiadają. Systematyzują jedynie to co o "Ogniu" wiadomo, a ocenę pozostawiają czytelnikowi. A Kurasia ciężko ocenić, bo też trudno określić, co w opowieściach serwowanych przez dziesiątki lat jest prawdą a co bujdą.
Kolejną charakterystyczną wśród górali postacią był Wacuś Krzeptowski, który z Niemcami kolaborował i przewodniczył idei stworzenia Goralenvolk - samodzielnego państwa góralskiego w ramach III Rzeszy. Jego historia też nie jest do końca jasna i pozostawia czytelnikom pole do popisu. "Książę górali" bo taki nosił przydomek Wacław, miał w rodzinie totalne przeciwieństwo - Józefa Krzeptowskiego, legendarnego "króla tatrzańskich kurierów", który przez góry odbył niezliczoną ilość przepraw, nosząc papiery, meldunki, mikrofilmy. Za swoją działalność został zesłany na Syberię. Człowiek niezwykły, roztaczający urok, któremu nie sposób było się oprzeć, za życia już obrósł w legendę.
Oczywiście pojawia się gros innych interesujących postaci, które górali dzielą lub jednoczą, pokazują charakter regionu i obrazują trudną historię, nie tylko wojenną, ale również powojenną.

Trzech mężczyzn przewija się przez cały zbiór reportaży, które teoretycznie nie są ze sobą powiązane, ale w wielu miejscach splatają się właśnie za sprawą bohaterów.
Kuraś i Smoleński poruszają m. in. temat polsko-słowackich stosunków i trudnej historii jaka łączy dwa narody. Jak się okazuje, często błahostki, po latach urastają do rangi wielkich spraw i niewiele trzeba oliwy aby po raz kolejny rozpalić ogień.

Historia Tatr, zakątka kraju, który od zawsze żył według swojego własnego tradycyjnego biegu, w "Bedzies wisioł za cosik" ukazana jest przez pryzmat charakterystycznych dla tego regiony osób. Autorzy nie bez powodu rozprawiają się z legendami Podhala. Pokazują nam twarze z dwóch stron. Widzimy nie tylko to co czarne i białe, ale również wszelkie odcienie szarości i w naszej ocenie pozostają zachowania i decyzje z jakimi przyszło się mierzyć w czasie trudnych dla całego kraju.

Książkę z całego serca polecam, ponieważ czyta się naprawdę jednym tchem i aż prosi się o więcej. Znalazłyby się wprawdzie nieścisłości (sama nie wychwyciłam, brak mi odpowiedniej wiedzy historycznej, ale poszperałam w internecie), ale tak naprawdę nie wypaczają sensu książki i jej przesłania, a razić mogą co najwyżej zagorzałych historyków. Wśród górali autorzy przysporzyli sobie i zwolenników i przeciwników. Nie wszystkim podobało się odgrzebywanie niewygodnych spraw, ale chyba warto mierzyć się z bolesną, często niejednoznaczną historią.

Kuraś i Smoleński zrobiły piyknom i dobrom robote, przecytać trza!


wydawnictwo: Znak Stron: 235

wtorek, 20 września 2011

Konkurs!!


Macie ochotę wygrać płytę "Boso" zespołu Zakopower?!

Jeśli tak, to zapraszam na bloga Magia gór.... Do końca miesiąca, trzeba udzielać odpowiedzi na pytania, które będą stopniowo pojawiać się na blogu. Osoba, która poda najwięcej poprawnych, otrzyma płytę (ale uwaga... pytania są podchwytliwe! :))

Zapraszam!

poniedziałek, 19 września 2011

"Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki" praca zbiorowa


Jakiś czas temu czytałam książkę Michała Puchalaka "Amsterdam Parano", opowiadającą o ekscesach narkotykowych autora. Byłam wtedy pod wrażeniem tego, że zdecydował się napisać książkę i przede wszystkim ją wydać, bo Polska jest jednak dość konserwatywna, a narkotyki to przecież zło w czystej postaci. Żyjemy w kraju, gdzie za posiadanie nawet znikomej ilości narkotyków można zostać ukaranym przez sąd. Ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii, która teoretycznie ma uderzać w osoby rozpowszechniające niedozwolone środki, tak naprawdę skupia się na wszelkich posiadaczach. Stawia na równi użytkowników i dilerów, a przecież nie tędy droga...

Na całym świecie problem stanowi podejście państwa do problemu narkobiznesu. "Wojny narkotykowe" pokazują nam obraz różnych rejonów świata i ich polityki narkotykowej. W Meksyku powszechne jest zabijanie, tłumaczone później posiadaniem i dilowaniem przez denata narkotykami. Nieodpowiednia polityka dała pole nielegalnym działaniom i porachunkom. Ogromny procent osób, które tracą życie, z narkotykami tak naprawdę nie ma nic wspólnego.

Maleńki afrykański kraj Gwinea Bissau, stał się centrum przerzutowym kokainy z Ameryki Łacińskiej do Europy. Jest to jeden z najbiedniejszych krajów świata, gdzie wartość handlu narkotykami jest większa od dochodu narodowego. Mimo to, w kraju pojawiają się wille w stylu hiszpańskim i drogie samochody. Ludzie bogacą się na narkobiznesie i końca wszelkich nielegalnych procederów nie widać, ponieważ niemal każdy jest skorumpowany i czerpie zyski z biznesu. Wszelkie działania mające na celu zwalczanie narkotyków, tak naprawdę, jak zresztą wszędzie na świecie, uderzają w najbiedniejszych. Możni dalej ładują pieniądze w kieszenie, a z problemami borykają się pionki w tej zabawie. Powszechne jest np. niszczenie pól, które i tak pojawiają się po chwili w innym miejscu, ale jest to problem tylko tych najuboższych rolników, którzy nierzadko są zmuszeni przez sytuację do hodowli maku czy koki.

"Wojna z narkotykami w Azji Południowo-Wschodniej wydaje się walką bez widocznego końca. Faworyzowana w ubiegłych dekadach polityka represji potrafiła przynieść pożądany efekt (...). Jednak rachunek za to był wysoki, tym bardziej że płaciła go przede wszystkim biedota z mniejszości etnicznych." (str. 87)

Na całym świecie stawia się na brutalne, represyjne rozwiązania, które często odbijają się niepozytywnie, na tych którzy tak naprawdę potrzebują odpowiednich terapii i leczenia. Brakuje świadomości problemu, nie tylko prawodawcom, ale i zwykłym obywatelom.

"Wojny narkotykowe" to zbiór reportaży i wywiadów, które pomagają nam w zrozumieniu rzeczywistego problemu i wpływają na naszą narkoświadomość. Brakuje odpowiednich programów, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Problem narkomanii, w porównaniu z alkoholizmem, traktowany jest bardzo po macoszemu. Myślimy stereotypowo - narkoman to złodziej, zarażony HIV, niebezpieczny dla otoczenia. Jak uświadamiają nam autorzy, przed światem jeszcze długa droga, do właściwego zrozumienia problemu i określenia środków do jego zwalczania. W tej chwili znika gdzieś dobro jednostki, a liczy się racja polityczna i nierzadko mafijna, która utrudnia właściwe działanie osobom zorientowanym i wdrażającym odpowiednie programy.

"Wojny narkotykowe" to świetna pozycja, pokazująca globalny obraz narkobiznesu na wielu płaszczyznach. Poprzez biednych rolników na plantacjach koki do polityków uwikłanych w mafijne interesy narkotykowe. Kolumbia, Afganistan, Meksyk, Tajlandia, Rosja czy Polska, to tylko z niektóre z miejsc, jakie "odwiedzamy" w celu zrozumienia światowego narkobiznesu. Autorzy, specjaliści w swoich dziedzinach, umiejętnie wskazują problemy i często nieskomplikowane sposoby ich rozwiązania. Warto więc zapoznać się z pozycją i ukształtować swoją narkotykową świadomość.

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Stron: 228

Kilka interesujących zapowiedzi... ;)

Ostatnio wpadło mi w oko kilka książek, które bardzo chciałabym dorwać w swoje ręce...


Mario Vargas Llosa "Marzenie Celta"

Kim był Roger Casement? Bohaterem czy zdrajcą? Idealistą czy realistą? Osobą moralną czy niemoralną? Mario Vargas Llosa zainspirowany Jądrem ciemności Josepha Conrada, zaczął studiować życie Rogera Casementa. Dochodzenie, które przeprowadził, zaowocowało Marzeniem Celta.

Za Llosą niespecjalnie przepadam, ale zainteresowała mnie tematyka tej książki.

Premiera: 01.10.2011

Haruki Murakami "1Q84. Tom 3"

W trzecim tomie tej fantastycznej powieści Murakamiego poznajemy dalsze losy Aomame i Tengo rozgrywające się w niezwykłym świecie roku 1Q84. Ona ukrywa się przed zemstą członków sekty za zamordowanie Lidera, a on czuwa przy łóżku nieprzytomnego ojca w mieście kotów. Czy mściciele trafią na ślad Aomame? Czy Tengo rozwiąże zagadkę powietrznej poczwarki? Czy Tengo i Aomame wreszcie się spotkają? Czy wydostaną się ze świata Little People i dwóch księżyców, czy też na zawsze pozostaną w zaskakującej rzeczywistości powieści wewnątrz powieści stworzonej przez Tengo, jasnowidzącą piękność, Fukaeri? Autor w kolejnym tomie "1Q84" odpowiada na te pytania, a do dwóch przeplatających się wątków dołącza trzeci...

Premiera: 02.11.2011

Michel Houellebecq "Mapa i terytorium"

Mapa i terytorium to oczywiście biografia fikcyjnego artysty Jeda Martina, z mocnym wątkiem kryminalnym. Ale jest to również błyskotliwa satyra społeczna - bo jak inaczej potraktować ironiczny portret paryskich środowisk artystycznych? - i traktat o ułomności relacji międzyludzkich, które tak dobrze obrazuje historia Jeda i jego ojca. Grzechem byłoby też nie wspomnieć o powracającym motywie grzejnika, czyli o zabawie pisarza z tradycją powieści francuskiej.

Premiera: 12.10.2011

Alexandra Cevelius, Rabija Kadir "Szturmując niebo"

Ta biografia jest jak powieść: jej bohaterka - urodzona wśród poszukiwaczy złota, dorastająca w czasach wypędzeń i ucieczek, prosta kobieta, która została multimilionerką i deputowaną chińskiego parlamentu, a potem doświadczyła więziennego odosobnienia - przekonała się, co dla pojedynczego człowieka znaczy walka w imieniu wyższych celów. Od kilku dziesiątków lat angażuje się niestrudzenie w działalność na rzecz praw swoich muzułmańskich krajan, którzy w północno-zachodnich Chinach domagają się od Pekinu wolności religijnej, kulturalnej i gospodarczej. Chiński rząd działa przeciw Ujgurom pod płaszczykiem zwalczania światowego terroryzmu: Ujgurzy są w Chinach bezwzględnie prześladowani, torturowani i mordowani. Cena, jaką Rebija Kadir płaci za swoje zaangażowanie, jest wysoka i wykracza daleko ponad wartość jej handlowego imperium. Uwolniona z więzienia dzięki interwencji międzynarodowych organizacji obrony praw człowieka, od 2005 roku mieszka z mężem w Stanach Zjednoczonych. Pięcioro jej dzieci, które pozostały w Chinach, nadal spotykają dotkliwe kary za każdą wypowiedź polityczną matki. Z tych właśnie powodów decyzja opublikowania dramatycznej historii jej życia i zwrócenia uwagi światowej opinii publicznej na stosunki panujące w Chinach jest dowodem nie tylko politycznej, ale i cywilnej odwagi.

Premiera: 06.10.2011

Ignacy Chiger "Świat w mroku"

Trudno opisać emocje towarzyszące niewyobrażalnym dziś wydarzeniom, kiedy ocalenie żydowskiego życia w okupowanym Lwowie było niemożliwe. Ignacy Chiger – ojciec dziewczynki w zielonym sweterku – opisał przeżycia swoje i jego żydowskiej rodziny, gdy przyszło zamienić dostatnie życie na walkę o przeżycie w warunkach niegodnych człowieka. Pobyt w getcie, a później czternaście miesięcy w kompletnej ciemności lwowskich kanałów to czas, w którym nastąpił ciąg wielkich małych cudów, obcy ludzie stali się rodziną, a dobry Polak okazał się Aniołem Stróżem. Szczegółowa, relacja wydarzeń z pierwszej ręki, spisana zaraz po wyzwoleniu to niezwykle cenny dokument historyczny dla okresu okupacji sowieckiej i niemieckiej, obrazujący surową codzienność życia mieszkańców Lwowa.

Premiera: 23.09.2011

Małgorzata Szejnert "Dom Żółwia. Zanzibar"

Opowieść o wyspie - kluczu do Afryki. Z tej maleńkiej wysepki wyruszali na kontynent wielcy odkrywcy: David Livingstone, Henry Morton Stanley, Richard Burton. Tu były największe na świecie targi niewolników, plantacje goździków, aukcje kości słoniowej.
W połowie lat 60. ubiegłego wieku Zanzibarem wstrząsnęła rewolucja antyarabska. Nastały rządy prokomunistycznej partii rewolucyjnej. Dziś wyspa powoli próbuje budować normalne życie.

Premiera: 2011

I na koniec... piękny kalendarz na rok 2012!



niedziela, 18 września 2011

leniwa, prasowa niedziela...

Po weselnym szaleństwie przyszedł czas na leniwą niedzielę. Wytańczyłam się za wszystkie czasy. Prawie udało mi się nie objeść, nie poplamić i dożyć do rana :D Parze młodej jeszcze raz wszystkiego dobrego!
A najlepiej w dzień po takiej imprezie sprawdza się prasa!

13 września ukazał się nowy numer "Książek", a w nim m. in. Paweł Smoleński o "Marzeniu Celta" Mario Vargas Llosy, na którą to pozycję po przeczytaniu artykułu po prostu zachorowałam! Pochłonęłam również Mariusza Szczygła (nie dosłownie oczywiście ;)), który pisze o rozterkach związanych z rozdziałem książki "Zrób sobie raj" dotyczącym Pavla Kohouta. No i artykuł Elizy Szybowicz, która wzięła pod włos podróżnika numer jeden w Polsce, czyli Wojciech Cejrowskiego. Ubrała w słowa wszystko to, co od dawna chodziło mi po głowie. Z "Książek" na razie tyle... w końcu to jest kwartalnik, więc trzeba sobie dawkować :)

"PAPERmint"z kolei po raz kolejny zachwycił mnie szatą graficzną. W tym numerze wywiad z Markiem Bukowskim, reżyserem, scenarzystom, aktorem... a rozmowa oczywiście o książkach (w poprzednim numerze przepytywano Sebastiana Karpiela-Bułeckę). Oprócz tego fragmenty książek "Sekretne życie motyli' i "Mój chłopiec motor i ja". Orgia smaków, czyli Toskania i książki o niej, a dodatkowo przez cały numer przewija się uwielbiana przeze mnie postać Audrey Hepburn.

Na 'Bluszcz" z kolei trochę się obraziłam, bo gdzieś zniknął mi przegląd prasy z babcią Lodzią, a od tego zwykle zaczynałam lekturę! Zgłaszam zażalenie... :)
Agnieszka Drotkiewicz o najnowszym Houellebecqu "Mapa i terytorium" (czy ktoś może orientuje się, czy autor się odnalazł? Wpadła m w oko informacja, że nie pojawił się na kilku spotkaniach z fanami i nie daje znaku życia).
Jak zwykle w "Bluszczu" Joanna Bator i Ignacy Karpowicz, poza tym rozmowa z Marią Nurowską, Peterem Kerrem i dużo, dużo recenzji, reszty jeszcze nie odkryłam, ale zapowiada się ciekawie.

Lenistwo niedzielne udziela się nie tylko mnie...



sobota, 17 września 2011

stos na sobotę (6)

Ten tydzień jest zupełnie zwariowany. Koleżanka na ostatnią chwilę zaprosiła nas na wesele. Tak więc w 4 dni musiałam znaleźć odpowiednią sukienkę (oczywiście w lumpeksie ;)), że już o prezencie i innych "drobiazgach" nie wspomnę! A że jestem tylko kobietą... nie było łatwo :) Przeczytałam więc przez ten czas niewiele. Ciągle jestem w trakcie biografii Miłosza, niestety nie mam warunków do skupienia, a czytanie, kiedy połowa treści nie dociera nie ma sensu. Odłożyłam więc na jakiś wolny weekend. Zaczęłam książkę o Tatrach i Podhalu - "Bedzies wisioł za cosik" Pawła Smoleńskiego i Bartłomieja Kurasia. Zbiór historii o znanych (pozytywnych i negatywnych) osobach, poprzez które autorzy pokazują trudny dla górali czas II Wojny Światowej. W między czasie zaczęłam również "Wojny narkotykowe", które zupełnie zmieniły moje postrzeganie problemu.
Tak więc rozgrzebanych książek Ci u mnie dostatek... a nowe przybywają! A jakże :)
Był to tydzień moich urodzin, więc wzbogaciłam się o kilka pozycji, dodatkowo zrealizowałam zamówienie w Znaku i zrobiłam sobie sama prezent (przecież nie będę sobie żałować na urodziny!), no i wydawnictwa, mimo że ograniczone do minimum, nie zawodzą :)

Od dołu:

1. Mariusz Szczygieł "Niedziela, która zdarzyła się w środę" - prezent
2. Magdalena Grzebałkowska "Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego" - od wydawnictwa Znak
3. Andre Agassi "Open. Biografia tenisisty" - Od wydawnictwa Bukowy Las. Bardzo dziękuję Panu Krzysztofowi za wysłanie (prawie wybłaganego) egzemplarza :) Bardzo chciałam przeczytać ;)
4. Wiesław Myśliwski "Pałac"
5. Wiesław Myśliwski "Nagi Sad"
6. Paweł Huelle "Castorp"
7. Janusz Kasza "Duchy dżungli"
8. Bartłomiej Kuraś, Paweł Smoleński "Bedzies wisioł za cosik"

Pięć powyższych pozycji, to zakup promocyjny w Znaku

9. Margaret Atwood "Moralny nieład"
10. Margaret Atwood "Pani wyrocznia"
Prezenty :)

11. Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Niebieskie nitki"
12. Susannah Chrleson "Tropem zaginionych"
Od wydawnictwa Nasza Księgarnia


Kolejny tydzień, kolejny stos... a już przy okazji poprzedniego pisałam, że mi się miejsce skończyło... nie żartowałam...


środa, 14 września 2011

Ewa Stec "Klub Matek Swatek. Operacja: Londyn"


Operacja Londyn, to kontynuacja przezabawnej historii "Klubu Matek Swatek". Z reguły stronię od literatury kobiecej, ale jeżeli Ewa Stec wydaje kolejną książkę, sięgam po nią bez wahania, ponieważ wiem, że czeka mnie tylko i wyłącznie dobra zabawa. Nie inaczej było również tym razem.
"Klub Matek Swatek. Operacja: Londyn" jest o niebo lepszy od pierwszej części, co nie zdarza się często. Autorka tym razem postawiła prawie wyłącznie na perypetie "starszych" pań, praktycznie pomijając wątek uczuciowy.

Jak wskazuje tytuł książki, akcja toczy się w Londynie, czyli terytorium przez KMS zupełnie niezbadanym. O ile w swoim mieście działąją posiadając sieć kontaktów, niezawodną bazę danych PARUJ, o tyle tutaj stąpają po całkowicie nieznanym gruncie. A historia zaczyna się w momencie, kiedy w biurze pojawia się zdesperowana matka, ze zdjęciem i wszelkimi danymi swojej córki Alicji i podobną teczką Igora, chłopaka z którym chciałaby widzieć swoją pociechę. Wszystko, jak w standardowej sprawie, tyle że okazuje się, że młodzi mieszkają... w Londynie. Panie po namyśle decydują się przyjąć sprawę i tym sposobem wpadają w sam środek, można powiedzieć, "międzynarodowej" afery. Okazuje się, że Alicja kocha się w arystokracie Archibaldzie, a romantyczne dusze starszych pań pragną pomóc kopciuszkowi odnaleźć księcia. Jak się okaże, książę raczej podrabiany, kopciuszek z tym bajkowym za wiele wspólnego nie ma, a dobre wróżki... no właśnie, co przytrafi się KMS to już musicie koniecznie przeczytać.

Jak wspominałam już wyżej, wątek miłosny autorka ograniczyła do minimum, co spowodowało, że KMS w żadem sposób nie jest kiczowaty, czy ckliwy. Dodatkowo Ewa Stec raczy nas plejadą barwnych i oryginalnych postaci. Po raz kolejny pojawia się więc Madame Klara Widząca (tym razem na emigracji)! Beata, Danuta, Jadwiga i Krystyna rozbawiają ciętym językiem i ironicznym poczuciem humoru. Wartkie dialogi nie trącą sztucznością i dalej bawią czytelnika do łez. "Klub Matek Swatek. Operacja: Londyn" to pozycja, przy której można się odprężyć i pośmiać, mam więc nadzieję, że jeszcze z bohaterkami się spotkam.
Ewa Stec obala popularny wśród literatury kobiecej mit kopciuszka. Dzięki niesamowitym i nieprawdopodobnym zwrotom akcji i sytuacjom, gdzie nic nie jest takie jak się z pozoru wydaje, czytelnik otrzymuje zaskakującą i ciekawą lekturę, gdzie białe niekoniecznie jest białe, a czarne ma wiele interesujących odcieni.
Polecam!

A o wcześniejszych przygodach swatek przeczytacie w książce "Klub Matek Swatek":

Wydawnictwo: Otwarte, stron: 378

niedziela, 11 września 2011

Zakopower, ach mój Zakopower!

Jak już powszechnie wiadomo, Zakopower uwielbiam! Kiedy więc dowiedziałam się przypadkiem, że grają w Katowicach, zrezygnowałam ze spotkania autorskiego i pognałam ile sił w nogach (a właściwie oponach) na Trzy stawy. Oczywiście kilka razy pomyliliśmy drogę, co się skończyło tym, że zespół, mimo że odrobinę spóźniony, zaczął grać przed nami!

Koncert bardzo dobry, energetyczny (ruszałam się i podskakiwałam, a z reguły jestem dość statyczna;)). Cały zespół dał z siebie wszystko, ale chyba największe brawa należą się perkusiście - Łukaszowi Moskalowi (co ten chłopak wyczyniał... niesamowite!). Nie było niestety jednej z moich ulubionych piosenek "Poziomu adrenaliny", no ale nie można mieć wszystkiego... i tak zdarłam gardło, a ręce spuchły mi od klaskania :)

Oczywiście kiedy po koncercie usłyszałam informację, że Sebastian Karpiel-Bułecka będzie podpisywał płyty, przemieściłam się z jednej strony sceny na drugą i rozpoczęłam walkę wręcz! Nie było łatwo, okupiłam to prawdopodobnie kilkoma siniakami, ale mam! Płyta "Boso" z podpisem lidera Zakopower :) Jestem zadowolona :)

Zdjęcia jakie są, takie są... ale są ;)








........................................................................................................................................

Z cyklu różności:

Ostatnio dostałam maila z serwisu dambomam.pl który rozpoczął akcję "Czytaj z Dombomam". Serwis wydaje się być interesujący, a wymiana jest bezgotówkowa.

Dambomam.pl to miejsce, gdzie odradza się zaufanie do ludzi i nie liczy grubość portfela. Ideą serwisu jest bezgotówkowa wymiana – każdy może oddać coś, czego nie potrzebuje i wylicytować ciekawy przedmiot oddawany przez innego użytkownika. To unikatowe połączenie portalu do wystawiania aukcji i serwisu skupiającego ciekawą społeczność. Tu każdy może dostać to, co inni mają do zaoferowania za darmo!



Zachęcam do zaglądnięcia!

sobota, 10 września 2011

stosikowa sobota (5)

Tym razem (prawie) nic nie kupiłam ;)

1. "Wybierz psa dla siebie"
2. "Zabawy z kotem"

Od wydawnictwa Muza

3. Marek Kamiński "Moje bieguny"

Wykorzystany Grupon :)

4. "Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki"
5. "Mulat w pegeerze. Reportaże z czasów PRL-u"

Od Wydawnictwa Krytyki Politycznej

6. Ewa Stec "Klub matek swatek. Operacja Londyn"
7. Dubravka Ugresic "Życie jest bajką"

Od wydawnictwa Znak

Wydawnictwom oczywiście bardzo dziękuję :)
Z boku stoją wieże z Paryża, które stanowiły pewien odsetek wielkiej paczki urodzinowej od Kingi :D

A tu już paczuszka przedurodzinowa, od kochanej Sabinki :* Koci zestaw :)





piątek, 9 września 2011

Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller "Gaumardżos! Opowieści z Gruzji"


Gruzja była dla mnie wielką zagadką. W zasadzie nie wiedziałam o niej zupełnie nic, nijak mi się nie kojarzyła. Jednym słowem... wstyd!. Dzięki książce państwa Mellerów, mam ochotę dowiedzieć się o niej wszystkiego, poznać bliżej. "Gaumardżos!" rozbudziło mój apetyt, poczułam wielki głód tego niewielkiego kraju. Dołączam więc do osób, które są pod urokiem tej książki.

Jak już we wstępie informują autorzy, pozycję ciężko sklasyfikować. Jest to po trochu przewodnik, reportaż i książka podróżnicza. Co ważne, mało jest suchych faktów, dużo z kolei przeżyć, przygód, opowieści jakie stały się udziałem Mellerów.

Odnajdujemy więc informacje o pierwszym kontakcie z Gruzją, o zauroczeniu jakim ofiarami padają obydwoje. Marcin i Ania do tego stopnia pokochali kraj, że nawet swój ślub zorganizowali w Tbilisi. Na każdej stronie czuć zachwyt i fascynację, które krok po kroku udzielają się czytelnikowi.

Ale po kolei... Książką zawiera informacje o trudnej historii kraju. Z rozdziału poświęconego temu tematowi, wyłania się postać Królowej Tamary, którą Gruzini czczą i zachwycają się do dzisiaj, a która zaciekawiła mnie na tyle, że postanowiłam zgłębić jej losy. Kilkusetletnia historia nie nudzi czytelnika, opisana jest krótko i zwięźle, ale z podkreśleniem najważniejszych wydarzeń, co pozwala nam po trochu zrozumieć współczesny kraj. Bo na to, jaka Gruzja jest teraz, na pewno wpływ miała jej historia.

Co jest niezwykle charakterystyczne dla Gruzji? Po lekturze "Gaumardżos!" już bez problem mogę wskazać... Supra, czyli wielka, kilkugodzinna uczta. W tym miejscu istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś może zaprosić nas do stołu, a jeżeli tak się stanie, to przepadliśmy... bo Gruzja to bardzo gościnny kraj. Czytając książki Kingi Choszcz, która podróżowała między innymi po Azji, zawsze zadziwiało mnie to, że ludzie tak chętnie zapraszali ją do domu i traktowali jak gościa honorowego. Myślalam, że to po prostu fart podróżniczki, a okazuje się, że np. w Gruzji to norma. Gościa traktuje się zawsze z należytym szacunkiem i dogadza mu na różne sposoby. Kolejna charakterystyczna dla kraju rzecz to czacza i inne alkohole. Pewne jest jedno, z imprezy nie da się wyjść trzeźwo. Jest to niemal niewykonalne!
Oczywiście z pozycji tej dowiemy się bardzo szczegółowo co, jak i z kim się je. Jak wygląda gruzińska rodzina, jakie panują w niej stosunki. Na każdym kroku będziemy spotykać się z różnymi absurdami, "punktualnością", szaleństwem kierowców, a na wszystko wytłumaczenie będzie jedno... "To jest Gruzja!"

Ale jeszcze nie dość wrażeń! "Gaumardżos!" to również kilka reportaży poruszających ciekawe tematy, które pokazują nam zarówno obraz współczesnej Gruzji jak i tej walczącej, sprzed kilku lat. W jednym z nich pojawia się moja ulubienica, artystka scen kabaretowych - Katarzyna Pakosińska, która podobnie jak małżeństwo Mellerów, Gruzję traktuje niemal jak swoją drugą ojczyznę.

Przed lekturą obawiałam się, czy aby "Gaumardżos!" nie jest trochę przereklamowane. Ale nie... Z pewnością jest to lektura wciągająca i godna uwagi, która śmiało może konkurować z innymi, podobnymi książkami. Autorzy zarażają swoją wielką miłością do kraju, pokazują jego piękno, ale są przy tym bardzo obiektywni. Po lekturze ma się ochotę po prostu udać w miejsca przez nich opisane i zaznać gościnności Gruzinów. Ja najchętniej chwyciłabym róg i wypiła czaczę do dna...

A więc...

...Gaumardżos! (to nic innego jak "na zdrowie")

Ps. Jeden minus - dlaczego nie ma spisu treści?

Wydawnictwo: Świat Książki Stron: 392

czwartek, 8 września 2011

Joanna Chmielewska "Lesio"


Wszem i wobec ogłaszam, że mam nową wielką miłość. Troszkę się wprawdzie wiekiem różnimy, ale co tam... Lesio jak nic zawładnął moim sercem i pozostanę mu wierna do końca swych dni!
Do tej pory, moim numerem jeden, wśród książek Joanny Chmielewskiej było "Całe zdanie nieboszczyka", teraz zostało z wielkim hukiem zdetronizowane. Cały czas zastanawiam się... dlaczego u licha dopiero teraz "Lesio" wpadł w moje ręce!?

Po nieudanych spotkaniach z autorką, jakie zaliczyłam za sprawą "Gwałtu" i "Porwania" (ciekawe połączenie...) postanowiłam przeczytać coś, co przypomni mi, dlaczego tak bardzo uwielbiam Chmielewską! No i mam Lesia... a jakże, Lesio to ewenement na skalę światową, powinno się go chronić niczym dobro narodowe, otoczyć opieką i kolejnym pokoleniom podawać wprost do rąk, żeby każdy miał okazję do "spotkania" lekko ciapowatego, wiecznie bujającego w obłokach mężczyzny.

Cała rzecz zaczyna się w momencie, kiedy Lesio postanawia zamordować personalną, która wiecznie go dręczy i ściga z księgą spóźnień w ręku. Lesio uciemiężony boleśnie, żyje w wielkiej depresji, a tak prozaiczne rozwiązanie jak nie spóźnianie się zupełnie nie przychodzi mu do głowy... Pozostaje więc usunąć problem w inny, bardziej brutalny sposób. I tu uwaga... zdradzę Wam przepis (zawodny!) na to jak wyhodować gronkowca!

Należy zakupić kilka opakowań lodów i włożyć je do teczki z dokumentami (najlepiej tak, żeby umazać owe dokumenty bardzo dokładnie mazią, która powstanie po rozpuszczeniu). O teczce należy zapomnieć na kilka, lub kilkanaście godzin, aby gronkowce miały odpowiedni czas na rozmnożenie się. Po upływie ustalonych godzin należy lody przelać z teczki do opakowań i pozaklejać taśmą klejącą. Narzędzia przyszłej zbrodni należy włożyć do lodówki w celu odzyskania pierwotnej konsystencji. (autor przepisu zastrzega, że jest on prawie w 100% zawodny!)

"Lesio" to komediowy majstersztyk i mówiąc delikatnie (przepraszam za sformułowanie, ale tego inaczej nie da się ująć)... posikałam się ze śmiechu! Gronkowce, napad stulecia, ucieczka przed pociągiem, bomba budzikowa, garbata banda, to tylko niektóre z gagów jakie powaliły mnie na kolana (dosłownie!). Chmielewska jak nikt inny potrafi stworzyć tak absurdalne sytuacje i charakterystyczne postacie, że czytelnik długo zastanawia się nad tym, czy to aby na pewno fikcja literacka? Bo wszystko jest tak nieprawdopodobne, że wydaje się być po prostu prawdziwe (a sprzyjają temu lata w jakich rozgrywana jest akcja, gdzie papier toaletowy jest na wagę złota, no i Lesio istnieje naprawdę...). Genialne, lekkie pióro, które dostarcza nam niezapomnianych na długi czas wrażeń. Lesia z pewnością nie zapomnę do końca życia, a do lektury będę wracać za każdym razem, kiedy zepsuje mi się humor.
I Wam polecam! Jeżeli jeszcze nie mieliście przyjemności poznać Lesia, to koniecznie musicie nadrobić zaległość (ja to sprawdzę! :D)

Wydawnictwo: Kobra Stron: 361

środa, 7 września 2011

Gabriel Michalik "Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie"


"Mieszkańcy schodzili właśnie na obiad. Panie w sukniach, kapelusikach, zdobne naszyjnikami i koralowymi broszkami. Panowie w nienagannych garniturach. Wszyscy przystawali na chwilę w wejściu, omiatali salę wzrokiem, strzepywali jakieś niewidoczne pyłki z klap marynarek. Panie pudrowały dekolty sukni. Potem usztywniali się, przybierali wyniosłą pozę. I dopiero wtedy - entree!"


Taką oto scenę ujrzał Jacek Bławut podczas swojej wizyty w Skolimowie - Domu Artysty Weterana Scen Polskich. Porzucił wtedy projekt który miał realizować i postanowił stworzyć film w którym Skolimów zagra sam siebie. Film, który powstał po kilku latach, otrzymał Srebrne Lwy na festiwalu w Gdyni.
Zaczęłam pisać w zasadzie od końca, ale opisana wyżej scena podziałała również na moją wyobraźnię i pogłębiła moją fascynację tym niewątpliwie niezwykłym miejscem, gdzie skupione jest grono ludzi zasłużonych dla teatru, kina i telewizji.

Gabriel Michalik ze Sklimowem związany jest od lat. Jego ojciec to aktor - Stanisław Michalik, który ostatnie lata swojego życia spędził właśnie w Domu Artysty Weterana. Również ciotki Pana Gabriela mieszkały w Skolimowie, można więc powiedzieć, że wrósł w to miejsce, co w książce jak najbardziej da się odczuć.

Autor przedstawia nam ponad stuletnią historię Domu. Od pomysłu, poprzez zbieranie funduszy, budowę, pierwszych pensjonariuszy, aż do współczesności. Fundamenty wylano w 1925 roku, a budowę ukończono w 1928 roku. Teren pod budowę podarował artystom Wacław Preker, a Dom powstał z inicjatywy Antoniego Bednarczyka.
Przez kolejne lata zmieniali się pensjonariusze, schronisko się rozbudowywało, a pieczę nad wszystkim sprawowały niezawodne i niezastąpione (jak się okazało kiedy odeszły) siostry Obliczanki.

Michalik, na kartach tej książki, oprócz historii Skolimowa przemyca nam również życiorysy mniejszych, bądź większych gwiazd polskiej sceny. Przeczytamy o wielkich, których życie przeminęło w blasku reflektorów, jak i o tych, których spokojnie można nazwać wyrobnikami sceny, żyjących w cieniu tych pierwszych. Autor przytacza również wiele, często zabawnych, anegdotek z życia pensjonariuszy, jak i rozmów jakich był świadkiem.
Dodatkowo na końcu książki znajdziemy listę mieszkańców wraz z ich krótką notką biograficzną. Niestety księgi meldunkowe sprzed 1968 roku przepadły i odtworzenie nazwisk było niezwykle trudne i opierało się głównie na wspomnieniach innych pensjonariuszy. Dlatego też lista nie jest pełna, niemniej i tak prezentuje się niezwykle okazale. Dodatkowym atutem tej pozycji jest bogaty zbiór zdjęć prezentujący opisywanych przez autora ludzi, często już dawno przez publiczność zapomnianych...

Polecam gorąco! Książka czaruje klimatem starego kina i teatralnej sceny! To prawdziwa podróż w czasie. A granica między teraźniejszością a przeszłością na kartach tej pozycji często, po prostu ulega zatarciu...

Ps. Na koniec zwiastun filmu o którym wspominałam na początku:



Wydawnictwo: Iskry Stron: 322

poniedziałek, 5 września 2011

Kinga Choszcz "Moja Afryka"



"Moja Afryka", to ostatnie spotkanie z Kingą Choszcz. Wzbraniałam się przed lekturą książki, ponieważ miałam świadomość tego, że już więcej nie będzie, że Kingi już nie ma... że na swój sposób będzie to moje z nią pożegnanie...

Afryka to ten kontynent, którego wraz z Chopinem, w czasie swojej pięcioletniej podróży, nie zdobyli, z powodu choroby chłopaka. Dziewczyna wiedziała jednak, że prędzej czy później odwiedzi Czarny Ląd. Po zamieszaniu związanym z książką "Prowadził nas los" i rozgłosie jaki pięcioletnia podróż dookoła świata jej zapewniła, Kinga szybko poczuła głód... Już w 2005 roku wyruszyła w swoją kolejną i niestety już ostatnią wędrówkę - do Afryki.

W czasie kilkumiesięcznej wyprawy, pisała oczywiście dziennik, opisując nowe wrażenia, smaki, ludzi, przeżycia. Po raz kolejny udowodniła, że marzenia można spełniać, a wystarczy po prostu bardzo tego chcieć. Za każdym razem, kiedy czytam książki Choszcz, które emanują szczerością, zachwytem nad wszystkim co nowe i dobrocią, odzyskuję wiarę w to, że jest mnóstwo dobrych, bezinteresownych ludzi. Kinga miała do nich szczęście. Owszem, w czasie eskapad zdarzały jej się nieprzyjemne sytuacje, w końcu autostop nie zawsze jest do końca pewny i bezpieczny, ale ich odsetek w porównaniu z gościnnością, ofiarnością i szczerą chęcią pomocy wydaje się być naprawdę niewielki. Ale może wynika to z tego, że Kinga była dobrą osobą, a ludzie to wyczuwali? Dobro przyciąga dobro?

Wzruszyłam się do łez, kiedy uratowała szczeniaka przed pewną śmiercią. Płakałam jak bóbr, kiedy wykupiła dziewczynkę z niewoli i zawiozła ją do rodzinnej wioski, jednocześnie wyposażając ją i inne dzieci w przybory i ubranka szkolne. Niewielki gest, za niewielkie pieniądze, a odmienił czyjeś życie. Malaika, bo takie imię otrzymała od Kingi dziewczyna, po jej śmierci z pomocą pani Krystyny Choszcz przyjechała na rok do Polski. Kiedy skończyła się jej wiza została odesłana do Ghany (wiele osób zarzuca pani Choszcz, że nie powinno się tak stać i nie taki był zamysł Kingi). Medal ma zawsze dwie strony, nie będę rozsądzać, ale polecam artykuł, na który przypadkiem natrafiłam (KLIK)

Kinga zmarła 9 czerwca 2006 roku w Akrze na malarię mózgową. Pojechała tam aby zakupić wyprawki dla dzieci z wioski Malaiki. Część jej prochów została rozsypana przez Chopina nad oceanem, a reszta spoczywa na cmentarzu w Gdańsku. Grób dziewczyny zdobią motyle, bo Kinga była właśnie takim motylem, wolnym duchem... Kinga Freespirit.

Zarażała swoim optymizmem, wiarą w ludzi i pozytywnym podejściem do świata. Była po prostu dobra i nie sposób było się z nią nie "zaprzyjaźnić". Polecam więc z całego serca jej książki... Naprawdę warto!

Wydawnictwo: Bernardinum Stron: 351

niedziela, 4 września 2011

Marek Orzechowski "Belgijska melancholia"


Belgia, kraj gdzie swoją siedzibę ma parlament europejski i przeróżne komisje europejskie... Prawdopodobnie tyle o nim z reguły wiemy. Ostatnio miałam okazję czytać belgijski kryminał Pietera Aspe i zainteresowała mnie specyfika i zwyczaje tam panujące. A specyficzny jest z pewnością. Przez dłuższą chwilę miałam skojarzenie z dramatem Williama Szekspira. Belgia dzieli się na Flandrię i Walonię, więc jak u klasyka Montechi i Capuletti, tak w tym kraju dwa regiony bynajmniej nie pałają do siebie sympatią. Po środku tego wszystkiego jest Bruksela, która żyje własnym, niezależnym od reszty kraju biegiem.

Autor dużą część książki poświęcił na opisanie historii, niedługiej ale bardzo ciekawej. Belgia narodziła się w operze, pod wpływem zrywu jaki miał miejsce piątego sierpnia 1830 roku. Państwo, które powstało z tego buntu miało bardzo dramatyczną historię, w końcu przez kilkaset lat znajdowało się pod rządami władców innych regionów. W 1830 roku przyszedł czas na tworzenie własnej historii.

Pierwszym władcą Belgii był Leopold I, który dużo swojej uwagi poświęcił na zdobycie i rozwinięcie kolonii - Konga Belgijskiego. I również Orzechowski poświęca temu tematowi dużą część "Belgijskiej melancholii"
Historia poszczególnych władców, którzy zasiadali na "tronie" belgijskim jest w moim odczuciu trochę za bardzo okrojona. Czasami, aż się prosi, żeby coś dopisać, dopowiedzieć. Często w trakcie lektury musiałam się wspomagać internetem. Przykład: Autor pisze że Leopold III miał trójkę dzieci, po czym wymienia dwóch przyszłych królów. A mnie interesuje kim jest tajemnicze trzecie dziecko? Brak jednego zdania pozostawił duży niedosyt. To samo tyczy się doboru zdjęć. Orzechowski wielokrotnie zachwala urodę żony Leopolda III, królowej Astrid, więc aż się prosi aby umieścić jej zdjęcie. Próżne jednak nasze poszukiwania, bo takowego nie ma. I niestety zdarzyło się kilka razy, że autor pisze o czymś niezwykle wciągającym i wartym zobrazowania, a ilustracji brak. Za to pojawiają się fotografie, które w moim odczuciu spokojnie można by pominąć.

"Belgijską melancholię" często zdarzało mi się porównywać do innej książki z serii "Spektrum", mianowicie "Tatami kontra krzesła". O ile po lekturze pozycji Tomańskiego nasyciłam swoja ciekawość, o tyle u Orzechowskiego w wielu miejscach pozostał mi mały niedosyt. Ale nie znaczy to wcale, że pozycja nie jest warta przeczytania! Dowiemy się z niej naprawdę dużo - o historii, stosunkach międzyludzkich, kulinariach, kulturze, miejscach. To takie połączenie przewodnika i książki historycznej. A Belgowie, to tak ciekawy naród, że warto poznać ich bliżej!

Nie zachwyciłam się "Belgijską melancholią", ale z pewnością poszerzyłam swoją wiedzę i poznałam kolejne miejsce warte odwiedzenia. Dlatego polecam książkę wszystkim, którzy o Belgii nie wiedzą nic i chcieliby ten stan rzeczy zmienić!

sobota, 3 września 2011

stosikowa sobota (4)

Pewnie da się zauważyć, że nie czytam. A właściwie czytam, ale mniej więcej w połowie porzucam książkę i sięgam po następną... i tak od jakiegoś czasu. A jak już uda mi się przeczytać, to nie mam siły i ochoty pisać... Chyba jakieś przemęczenie, potrzebuję małej przerwy od blogowania i pisania :)

Ale zakupów jakoś nie potrafię zaniechać (chociaż i one nie cieszą mnie tak jak kiedyś?). Prezentuje więc stosik z tego tygodnia:

1. Joanna Onoszko "Sekretne życie motyli"
2. Martyna Wojciechowska "Zapiski (pod)różne
3. Colin Thubron "Po Syberii"
4. Jerzy Opoka "Białe słonie"
Te cztery pozycje zakupiłam w empiku. Pierwsza bardzo mnie zainteresowała z racji zamieszania jakie powstało wokół jej wydania.
"Po Syberii" chciałam mieć od chwili, kiedy zobaczyłam w zapowiedziach, czuję że się nie zawiodę! Z kolei "Białe słonie" przejrzałam i trochę żałuję zakupu. Dużo zdjęć, treści niewiele, ale mam nadzieję, że w tym przypadku rozczaruję się pozytywnie! Martyna jakoś tak przez przypadek trafiła do zakupowego koszyka :)

5. Grażyna Plebanek "Nielegalne związki" - upolowana w antykwariacie
6. Astrid Lindgren "Samuel August z Sevedstorp i Hanna z Hult" - nie słyszałam nigdy o tej książce Lindgren, wpadła mi w oko u Lirael
7. Gilles Leroy "Alabama Song" - książka zakupiona z powodu wyzwania francuskiego
8. Michael Koryta "Tajemnica rzeki Lost River"
9. Scarlett Thomas "Koniec Pana Y"
Dwie ostatnie książki to prezent od Kingi :*

A na koniec moja mini kolekcja, którą mam nadzieję systematycznie powiększać. Marzy mi się cała biblioteczka Poznaj Świat :)

Najgorsze jest to... że skończyło mi się miejsce na półkach. Nie mam już gdzie upychać książek! Tak więc zakupów chyba również zaniecham. Tylko absolutne minimum :) (i tak wszyscy wiemy jak się skończy to "minimum" ;P)


.....................................................................................................................
Przy okazji... Sztukater poszukuje redaktorów!


piątek, 2 września 2011

Pisarze na fotografiach Elżbiety Lempp

Biblioteka Miejska w Piekarach Śląskich zorganizowała wystawę fotografii Elżbiety Lempp pt. "Kroniki literackie", której otwarcie uświetniła sama autorka. Fotografie przedstawiają pisarzy, a zdjęcia robione były na przestrzeni kilkunastu lat. Niestety, nie wszystkie pojawiły się na ścianach biblioteki. Odsyłam na stronę autorki (KLIK), gdzie między innymi znajdziecie portrety Hanny Krall, Stefana Chwina, Jacka Dehnela, Marka Edelmana i wielu, wielu innych autorów książek. Pani Elżbieta wydała również "Krajobrazy literackie".

Poniżej kilka zdjęć z wystawy. Jeśli kogoś najdzie ochota, aby zobaczyć ją na żywo, to informuję, że trwać będzie niemal cały miesiąc.

Zdjęcia oczywiście powiększają się po kliknięciu na nie :)

Autorka wystawy: Elżbieta Lempp
Wojciech Bonowicz i Jerzy Sosnowski pojawili się osobiście.














Wojciech Bonowicz przeczytał wiersz


Odbyła się również dyskusja na temat polskich lektur. Wyjściem do niej był artykuł Janusza Rudnickiego "Palę lektury!", który ukazał się w magazynie "Książki"



W dyskusji udział wzięli: Wojciech Bonowicz, Artur Madaliński, Jerzy Sosnowski, Wojciech Rusinek


Na wstępie tekst Rudnickiego uznano za nierzetelny, ponieważ autor atakuje pozycje, których w spisie lektur już nie ma. Sam artykuł był jednak świetnym wstępem do całej dyskusji. Całej nie jestem w stanie przytoczyć, trwała grubo ponad godzinę i często Panowie odbiegali od głównego tematu. Nie chcę też niczego przekręcić, czy zmienić znaczenie czyichś słów, niestety pamięć mam kiepską ;). Każdy z panów rzetelnie przygotował się do tematu. Pan Sosnowski podzielił się swoimi doświadczeniami z czasów, kiedy przez kilka lat sam był nauczycielem języka polskiego. Z kolei pan Bonowicz potrafił niezwykle celnie wskazać konkretne problemy i z reguły dość skuteczny sposób rozwiązania.
Co do konanu lektur, to mam problem, bo w zasadzie mimo że panowie w wielu kwestiach się zgadzali, to ich podejścia nieznacznie się różniły. Np. Artur Madaliński uważa listę lektur za "przeładowaną", Jerzy Sosnowski wręcz przeciwnie. Ogólnie raczej jednomyślnie uznano, że młodzież nie rozumie już dzisiaj często archaicznego języka niektórych lektur i nie potrafi znaleźć przełożenia niektórych wartości prezentowanych np. u Mickiewicza w czasach dzisiejszych. Nie widzi głębi, a wszystko spowodowane jest nauką według klucza. Nie uczy się myślenia i interpretacji, wszystko czytane jest pod kątem testów. Kanon zawsze będzie funkcjonował, tylko pojawiła się kwestia przez kogo jest tworzony i według czyich gustów.
Panowie często odbiegali od głównego tematu, na inne równie ciekawe tory. Całość interesująca, aczkolwiek miałam wrażenie, że młodzież zgromadzona na sali miała zupełnie inne zdanie...

Rozmowa została nagrana i zdaje się, że będzie ją można zobaczyć w czasie Katowickich Targów Książki, zresztą wystawę pani Elżbiety Lempp również!
Zapraszam więc wszystkich do Katowic!

Baner