poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdanie!


Mam dla Was książkę "Trzeci Znak"!

Zasady proste. Wystarczy wyrazić chęc posiadania pod tym postem.

Czas macie do  20.03.2015!

Książka trafi do Was dzięki uprzejmości empik.com


Przy okazji zapraszam Was na moje konta na:
Instagramie -> KLIK
Facebooku -> KLIK

Miłego dnia!




Wyniki:

Książka wędruje do:
Zosia Samosia :)

Proszę o kontakt na mail iza.bela19@wp.pl

 

środa, 11 marca 2015

Muzycznie...








Wykonawca: Jak Duszyński



 














Jan Duszyński kompozytor muzyki klasycznej, teatralnej i filmowej szerszej publiczności dał się poznać jako autor soundratack’u do głośnego filmu Pasikowskiego „Pokłosie”. Na tym współpraca obu Panów się nie skończyła, ponieważ reżyser zaproponował młodemu twórcy skomponowanie ścieżki dźwiękowej do swojego kolejnego obrazu. Tytułem wprowadzenia: „Jack Strong” opowiada o losach Ryszarda Kuklińskiego, pułkownika Wojska Polskiego w czasach PRL, tajnego współpracownika CIA. Z obejrzeniem filmu się nie spieszyłem ufając, że ocena moja będzie trzeźwa, niepowodowana sentymentem wizualnym ,  gdy odnosić się będzie tylko do materii dźwięku. Błąd. Muzyka do „Jacka Stronga” nie jest snutą opowieścią, z całą pewnością nie jest też osobna, bez filmu bowiem nie potrafi istnieć. Ale nie takie widać ambicje miał twórca. Ta ścieżka dźwiękowa w całości jest kontrapunktem obrazu – opisuje świat wewnętrzny postaci, odbija kadry z filmu, pomaga w budowaniu dramaturgii. Z tego też powodu płyta przeplatana jest dialogami bohaterów, co chwilę wypowiadają oni kilka zdań, tak byśmy mogli odnaleźć się w tej mozaice dzwięków. Słuszny to zabieg, bo dzięki  namiastce słuchowiska soundtrack się broni. Zaletą jest również, że mimo braku ciągłości narracyjnej motyw przewodni występuje w różnych odsłonach, zmiennych instrumentacjach. Poszczególne utwory nie są więc od siebie zupełnie oderwane.  
Jack Strong to film akcji, a kompozytor zadbał o zbudowanie napięcia poprzez niespodziewanie niekiedy zabiegi: chwilami pachnie awangardą, słychać też inspiracje Kilarem. Nagrania dokonano z udziałem Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia pod batutą Szymona Bywalca. Brzmi to bardzo profesjonalnie, światowy poziom realizacji chciałoby się rzec.  Całość godna polecenia, jednak w pierwszej kolejności fanom filmu.



Wykonawca: Waglewski, Fisz, Emade





















Matka, Syn, Bóg – to drugi album studyjny rodziny Waglewskich. Tria nie trzeba bliżej przedstawiać. Pan Wojciech to postać w polskiej muzyce niemal ikoniczna, zaś bracia Fisz i Emade zapisali się chlubną kartą w polskim hip-hopie pokazując, że jest to gatunek otwarty na zadziwiające horyzonty muzyczne. Dzięki nim odkryłem nieznany mi świat, zapoznając hip-hop pełen ambitnych projektów. Po czasie zadziwili mnie znów, gdy  wraz z Michałem Sobolewskim jako Kim Nowak odświeżyli swoje młodzieńcze fascynacje muzyką  hardrockową.
Poprzednia płyta Waglewskich – „Męska Muzyka” – osadzona w tradycji bluesa, folku i country, której duszą było gitarowe granie okraszone hip-hopowym  przytupem i zawadiackimi tekstami to był hołd złożony  męskiej optyce na świat.  Płyta świetna, odebrana z entuzjazmem przez krytyków i publiczność (patrz platyna), dla mnie osobiście ważna. Tłukłem ją miesiącami, mieszkając jeszcze z ojcem i braćmi, w stadzie w jakimś sensie i dziś nierozłącznym, więc tę chemię muzyczno-liryczną, obecną na płycie, odbierałem nie tylko sensorycznie.
Mówiło się, że to nagranie eksperymentalne, spotkanie muzyczne owocne, ale równie spontaniczne. Jak też, że widać, że najstarszy Waglewski miał jednak na płytę wpływ decydujący. Teraz otrzymujemy album zgoła odmienny. Bardziej zrównoważony, choć nie tyle hiphopowymi akcentami (głównie utwory  „Trupek” i „Człowiek Ćma”), ale po prostu muzyczną osobowością braci. Inspiracji też jest więcej. Choć wciąż jest głównie bluesowo i rockandrollowo, są przesterowane gitary, jest duża dawka brudu, to więcej jest różnorodności. Jest wibrafon (!), jazzujący fortepian, smyczki, kobiecy wokal, bywa więc nostalgicznie i jakoś cicho. Są podróże od Nowego Orleanu („Kometa”) do minimalizmu muzycznego („Matka”). A propos tego ostatniego numeru – najmocniej na płycie nie brzmi duet wokalny Fisza i Pana Wojciecha,  lecz lidera VOO VOO i Iwony Skwarek we wspomnianym utworze „Matka”. Fisz wokalnie zaskakuje za to w „Człowieku Ćmie”. 
No dobra, a co z tekstami? Z tym mam największy problem. Na płycie jest 13 utworów, Bartek Waglewski jest autorem aż 8 tekstów piosenek i to za jago sprawą jest to najbardziej nierówny element albumu. „Ojciec” to dojrzała opowieść o odchodzeniu, spełnieniu i o oswajaniu kresu.  Z pulsującym rytmem słów, z pogodną śmiercią w treści jest najlepszym lirycznie kawałkiem. Tytułowy „Syn” to z kolei lekcja dojrzałego ojcostwa, opartego na empatii. Oszczędne słowa tulą dziecko, tworzą jakąś łagodną opiekuńczość. Ale już „Bóg” traktuje nie wiadomo o czym. Tryptyk z tytułu zamyka utwór „Matka”, który ratuje jedynie muzyka i śpiew wspomnianego wcześniej duetu, bo słowa jakoś bezdźwięczą.
 Zdziwi się ten, kto po nazwie krążka uzna, że jest on w całości poświęcony sprawom fundamentalnym. Pozostałe utwory (z wyjątkiem „Ile jeszcze życia” autorstwa Pana Wojciecha) mieszczą się bowiem w lżejszej konwencji. Inne teksty FISZa przywodzą mi na myśl kino drogi. Bardzo dobry „Człowiek ćma” mógłby śmiało posłużyć za filmowe tło. Jednakże „Pocisk” i „Kometa” są ledwie poprawne. Co do piosenek napisanych przez Wojciecha Waglewskiego to – nic dodać nic ująć. Teksty, jak zwykle z górnej półki, współgrają doskonale z bluesowym brzmieniem. Reasumując: polecam, mimo mankamentów.


Wykonawca: Adam Strug, Stanisław Soyka



















Leśmian to nie moja bajka. Za ładny, przepastne metafory, za dużo maniery, rozkochania w pięknie. Bliżej mi do stylistycznej brzydoty Grochowiaka, do minimalizmu Herberta, a w erotykach do dosadności Wojaczka (jeśli już na gruncie polskim pozostać). Pan Strug, związany z muzyką dawną, to  już bardziej, bo ja muzykę dawną kocham. Jazzman Soyka – jak najbardziej. No to jak razem wzięli na warsztat Leśmiana to z ciekawością sięgnąłem, choć ostrożnie. Lecz nie muzyka gra tu pierwsze skrzypce, a słowo.
 U Leśmiana obok tragizmu i pesymizmu jest także twórczość promienna. Ale artyści wybrali wiersze, z których jest bardziej znany, pełne egzystencjalnego niepokoju, żalu, bolącej miłości: „Z dziennika I”, „Klęska”, „Mrok na schodach”, „Niewiara”, „Tam na rzece”, „Po co tyle świec nade mną”, „Róża”. Tę nutę żalu przełamuje kilka erotyków: „Nocą umówioną”  „Po ciemku” „Z dziennika II”. Szczególnie w tym ostatnim utworze, gdzie wokalizy Struga brzmią trochę jak melancholijny,  ale pogodny śpiew Grechuty. Mimo tego cała płyta utrzymana jest w nastroju głębokiego, dojmującego smutku. Rzewne, skomlące jak Staffowy „Deszcz jesienny” są aranżacje Soyki. Fortepianowi wtóruje pełen niepokoju i zadumy głos Adama Struga. Wszystko to brzmi jak łamanie świeżych gałęzi, jak rozdzieranie ran. Owszem kompozycje są zróżnicowane, niekiedy kunsztowne, chciałoby się jednak żeby emocjonalnie muzyka ta była bardziej różnorodna. Może wtedy pod powierzchnią słów można by dokopać się większej palety uczuć ukrytych być może w wierszach Leśmiana. Przecież choćby liryk „W słońcu” daje taką możliwość. Jest jednak jakaś głębia w tej muzyce: nie ma ucieczki od ciemnej strony losu, od cierpienia, od śmierci; Leśmian o tym opowiada, Strug i Soyka przypominają.  Ukojenie przynoszą krótkie zbliżenia, migoczące spotkania dwóch ciał. 
Dobre, ale lepiej nie słuchać za dużo. Grozi chroniczną depresją nawet fanom Leśmiana.  

Wszystkie płyty dostępne na stronie empik.com

Autor: Alen Sierżęga

Baner