niedziela, 28 grudnia 2014

Katie Quinn Davies "What Katie Ate"


Katie Quinn Davies długo szukała swojej drogi zawodowej. Przez lata pracowała jako graficzka, jednak przyszedł moment zwątpienia, czy to aby na pewno dobra droga. Punktem przełomowym okazała się śmierć mamy. Odziedziczone pieniądze pozwoliły jej zrezygnować z pracy i rozpocząć poszukiwania swojej ścieżki... Trwało to chwilę. Były próby osiągnięcia perfekcji w pieczeniu babeczek, następnie tworzenia dekoracji z lukru, a na koniec tworzenia makaroników, ale to wszystko okazywało się nie tym, co Katie chciałaby robić w życiu. Kulinarne niepowodzenia wiele jednak kobietę nauczyły i w końcu przyszło olśnienie. Przecież można połączyć miłość do jedzenia i doświadczenie w branży graficznej. Katie postanawia zostać stylistką żywności oraz fotografką. Za tą decyzją poszły oczywiście czyny: zakup odpowiedniego sprzętu, kursy fotograficzne i godziny poświęcone na fotografowanie... Przyszedł też moment, w którym należało zadbać o szerszą publiczność, która mogłaby podziwiać dokonania fotografki. W ten sposób powstał blog, na którym Katie tworzy potrawy inspirowane porami roku, ale przede wszystkim prezentuje przepiękne fotografie. Jak nietrudno się domyślić, miejsce w sieci szybko zyskało szerokie grono odbiorców, aż w końcu przyszła propozycja stworzenia książki, której tytuł jest tai sam jak nazwa bloga - What  Katie ate

Przechodząc do przepisów... Często jest tak, że książki kucharskie zagranicznych autorów mają jedną poważną wadę... niektóre produkty, z których korzystają kucharze są bardzo trudno dostępne w Polsce. Oczywiście w dzisiejszych czasach praktycznie nie ma rzeczy niedostępnych, ale czasami trzeba się naprawdę nachodzić i wydać trochę więcej pieniędzy, żeby kupić np. fenkuł. Takie produkty pojawiają się też w przepisach Katie, jednak myślę, że przy odrobinie kulinarnej fantazji można je zastąpić czymś innym. W książce znajdziemy dania o zróżnicowanym stopniu kulinarnej trudności: coś dla laika, jaki osoby, która w kuchni spędza połowę życia. Każda receptura okraszona jest dokładnym opisem i informacją dla ilu osób proponowana porcja wystarczy, zabrakło jednak szacunkowego czasu przygotowania.
Już przy pierwszym przejrzeniu książki wyciągnąć można wniosek, że Katie zdecydowanie najbardziej lubi sałatki, bo na kartach pojawia się ich naprawę wiele! Oprócz tego pyszne przekąski, kanapeczki, napoje, obiady, lunche i ukoronowanie każdej kucharskiej książki... Desery!

A wracając do tego, od czego się zaczęło... Książka okraszona jest zdjęciami w większości wykonanymi w popularnym stylu dark photography. Zdjęcia potraw tworzone są na ciemnych, lekko przytłaczających tłach, które dzięki znakomitej grze światła eksponują to, co w jedzeniu najpiękniejsze. Do fotografii dobrane są piękne tła kart, stylizowane na lekko podniszczone, przypominające wzorzyste retro tapety. Idealnie skomponowana całość, tworzy niepowtarzalny album kulinarny.

Gorąco polecam!






środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Moja choineczka sprzed dwóch lat ;)



 Kochani, życzę Wam przede wszystkim, aby wasze święta były spokojne i radosne, spędzone w gronie rodzinnym w cudownej atmosferze. Ale żeby było też książkowo, to życzę, aby kolejny rok był bogaty w poruszające wyobraźnię lektury, które na długo zapadną w pamięć. Pod choinką obfitości książek... W końcu to jeden z lepszych prezentów dla każdego mola!

I po prostu... Wszystkiego dobrego! Wesołych Świąt!


niedziela, 21 grudnia 2014

Magdalena Kanoniak "Radzka Radzi: Tobie dobrze w tym!"



Z reguły nie sięgam po tego typu poradniki, jednak tym razem do zapoznania się skłoniła mnie Radzka, którą intensywnie podglądam na instagramie. Przyznam, że dopiero po zapoznaniu się z książką zajrzałam na vlog Magdy i obejrzałam kilka filmików. Czy mi się spodobały? O tym za chwilę. Zacznę od książki... 

Zachwycają jest szata graficzna Już dawno nie widziałam tak ładnie wydanego i zilustrowanego poradnika o modzie! To wysmakowany przewodnik po świecie kolorów i sylwetek... A co też Radzka radzi w swojej książce? Cóż... Ameryki nie odkrywa, bo wiele rad, czy też informacji znajdziemy w podobnych publikacjach. Mamy rozdział poświęcony kolorom, w którym autorka obala mit, że jakiś kolor może nam nie pasować; udowadnia że musimy jedynie znaleźć odpowiedni odcień dla swojego typu urody. Następnie zostajemy zapoznani z historią mody XX wieku... W pigułce. I właśnie ta część do dość spójnej całości zupełnie mi nie pasowała. I chociaż jakiejś wiedzy liźniemy, to wydaje mi się, że ta pigułka jest zupełnie zbędna.
Co jeszcze? Najpopularniejsze ubrania i dodatki ostatnich lat, których fasony i wzory możemy spotkać niemal na każdym kroku. Trapezowa torebka, czy Ray-Bany królują więc w kolejnym rozdziale.
I w końcu otrzymujemy to co najciekawsze... Sylwetki! Tutaj Radzka potrafi naprawdę świetnie doradzić. I to wniosek wyciągnięty nie tylko z kart książki, ale przede wszystkim z filmów, na których ubiera kobiety o różnych sylwetkach. Ubiera! Nie przebiera! Z pewnością, kiedy wrócę do swojej właściwej figury po ciąży, dokładnie się wymierzę i skorzystam z kilku podpowiedzi. Póki co pozostaje mi tylko oglądać modowe przemiany innych. 

Co do kanału na YouTubie, przyznam że trochę irytuje mnie tempo w jakim Radzka mówi, dające wrażenie jakiejś nadeskpresji.  Świetnie oglądało mi się filmiki, gdzie Magda ubierała różne kobiety, trochę gorzej te, w których opowiadała o swoich strojach. Niemniej przyznać muszę, że stylu i wiedzy można jej pozazdrościć.

Wracając do książki. Tak jak wspominałam wyżej, w moim odczuciu Radzka nie przekazuje nam wiedzy,  do tej pory na rynku niedostępnej.  Powstało już naprawdę wiele poradników tego typu. Ten wyróżnia się tym, że jest naprawdę genialnie wydany! Piękne ilustracje i szata graficzna, twarda oprawa, sznurek służący za zakładkę, porządny papier. Przyjemnie będzie posiadać taką książkę na swojej półce i sięgać po nią w momencie, kiedy poczujemy, że gubimy się w swoich modowych eksperymentach. To również świetny pomysł na świąteczny prezent dla naszych koleżanek, sióstr, matek - tych lepiej i tych nie do końca dobrze ubranych.




niedziela, 14 grudnia 2014

Wyniki konkursu z Empik foto!



Maszyna losująca wybrała dwie liczby... 2 i 13, czyli:

szydlowska.anna@gmail.com
i
Honsia

Za chwilę wyślę do Was maila z instrukcjami :)

Dziękuję wszystkim za udział i gratuluję zwycięzcom!

środa, 10 grudnia 2014

Konkurs z empikfoto!



Dzisiaj nietypowo... Do wygrania nie będzie książka, tylko spersonalizowany kalendarz, a nawet dwa! Dzięki uprzejmości empikfoto, mam dla was dwa kody umożliwiające zakup kalendarza formatu 30x40 cm z własnymi zdjęciami za symboliczny 1 grosz!

Ja już swój stworzyłam i teraz niecierpliwie czekam na efekty. Trafi pod choinkę jako prezent dla taty. Niestety z racji na terminy realizacji, nie jestem Wam go w stanie pokazać!

Konkurs będzie ekspresowy, żebyście mieli czas skorzystać jeszcze przed świętami z oferty www.empikfoto.pl,

Wystarczy w komentarzu pod tym postem wyrazić chęć posiadania kalendarza. Możecie też napisać, czy wykorzystacie kod dla siebie, czy raczej z myślą o prezencie dla najbliższych .

  • Czas trwania: 10.12 do 12.12.2014.
  • Ogłoszenie wyniku 13.12.2014 .
  • Osoby anonimowe proszone są o pozostawienie adresu e-mail i podpisanie się.
  • Sponsorem nagrody jest empik.com.
  • Wszelkie instrukcje i kody prześlę po ogłoszeniu wyników, do konkretnej osoby.

Zapraszam Was też do przejrzenia oferty empikfoto.pl! Być może znajdziecie tam jakieś pomysły na prezenty dla najbliższych :)



 
 

wtorek, 9 grudnia 2014

Wyniki konkursu!




Oj powspominałam sobie czytając Wasze komentarze! Aż człowiek chciałby się cofnąć w czasie ;)

Maszyna losująca dokonała wyboru i książka powędruje do VARIA CZYTA

Poproszę o adres na maila: iza.bela19@wp.pl

Jeszcze raz dziękuję wszystkim za udział i zapraszam na kolejne konkursy!

wtorek, 25 listopada 2014

Konkurs - "Jego wysokość Longin" czyli w co bawiliście się za młodu!?



Mam dla Was egzemplarz książki Marcina Prokopa "Jego wysokość Longin", gdzie autor w charakterystyczny dla siebie sposób przybliża dorastanie w PRL-u.

Zadanie konkursowe jest proste... Napiszcie mi w komentarzu Wasze ulubione zabawy z dzieciństwa. Jak spędzaliście czas w czasach, kiedy nie było internetu! ;) Ciekawa jestem czy mieliśmy podobne rozrywki...

Zasady:

1. Czas trwania konkursu  -  od 25.11.2014 do 5.12.2014, po tym terminie wśród zgłoszeń wylosuję zwycięzcę.
2. Odpowiedź należy zamieścić w komentarzu pod tym postem.
3. Osoby anonimowe proszone są o podpisanie się i pozostawienie adresu e-mail.
4. Nagrodę ufundowało wydawnictwo Znak.


poniedziałek, 24 listopada 2014

Targi książki w Katowicach

Jak co roku nie wiem co napisać... W poprzednich latach byłam bardziej na chodzie, więcej czasu mogłam spędzić na hali, nawet w jakimś stopniu się udzielać. W tym przyjechałam do Spodka tylko na chwilę, głównie żeby spotkać innych blogerów. Na szczęście dla mojego ciążowego stanu, do obejścia było naprawdę niewiele, mam wrażenie że mniej niż w poprzednich latach. Królowała jak zwykle propozycja dla dzieci i też wielu rodziców z dzieciakami na targi przybyło. Wśród "dorosłych" wydawnictw wypatrzyłam Naszą Księgarnię, Agorę, Sonię Dragę i... tyle (nie liczę pomniejszych i lokalnych wydawców) :) Chyba najbardziej widocznym i prężnie działającym stoiskiem jak co roku były Granice.pl. Chwała im za to! :)

Z pewnością zadziwić mogło stoisko ze sprzętem i odzieżą narciarską... (?!) Tak sobie myślę, że z takiej deski snowboardowej można by zrobić całkiem oryginalną półkę na książki!

Co jeszcze? Kilka stoisk z bibelotami, miejsce dla dzieci, miejsce gdzie można było napić się kawy... I chyba tyle.

Wyjątkowo nic nie kupiłam, za to przywiozłam dwie książki na wymianę. I to uważam za świetną inicjatywę, która chyba przyciągnęła wielu zainteresowanych. Za rok pewnie znowu skorzystam.

Najmilszym punktem imprezy, jak zawsze okazało się spotkanie z innymi nawiedzonymi blogerami. I właśnie dla tego spotkania warto było zjawić się w Katowicach.

Targi jak co roku... Zupełnie niewidoczne w Katowicach i miastach ościennych. Prawdopodobnie gdybym mieszkała dalej i nie miała w perspektywie spotkania blogerów, nic nie skusiłoby mnie do ich odwiedzenia. A szkoda...
















I na koniec zdjęcia "ukradzione", ze spotkania blogerów, autorstwa Marty i Sardegny :)



I na koniec to co przywiozłam do domu, czyli efekt wymiany :)

niedziela, 2 listopada 2014

William Sears, Martha Sears, Linda Holt, BJ Snell "Księga ciąży"



Tym razem napiszę kilka słów o książce, która towarzyszy mi już od jakiegoś czasu i po którą sięgam niemal codziennie, zwłaszcza kiedy pojawiają się w mojej głowie jakieś wątpliwości, bądź też brakuje mi wiedzy na temat stanu w jakim się znajduję. A wierzcie mi... Co chwilę zastanawiam się czy poszczególne objawy są normalne, czy też coś jest nie tak. Odpowiedzi znajduję w "Księdze ciąży" powstałej pod redakcją małżeństwa Sears. Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mamania i piszę o tym "głośno", ponieważ chcę zaznaczyć, że dalsze pochlebstwa wobec tej publikacji nie są wymuszone "współpracą", a rzeczywistym zachwytem nad nią.

Aktualnie jestem w ósmym miesiącu ciąży, a książka dotarła do mnie pod koniec szóstego. Korzystałam wcześniej z zupełnie innej pozycji traktującej o ciąży, jednak nie otrzymywałam odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, sporo wiedzy więc wygrzebywałam z czeluści internetu. Niekoniecznie było to dobre, bo wiele informacji w sieci jest niesprawdzona, nieprzefiltrowana i może przyszłą mamę wprowadzić w błąd. Dlatego zależało mi na znalezieniu sprawdzonej książki na temat ciąży, która posłuży mi mam nadzieję nie tylko tym razem. Planowałam zakup wychwalanej przez wiele osób "W oczekiwaniu na dziecko", jednak ostatecznie trafiła do mnie z wydawnictwa "Księga ciąży". I już przy pierwszym "przejrzeniu" znalazłam odpowiedz na pytanie, dlaczego tak bardzo drętwieją mi ręce, czego nigdzie indziej niestety nie wychwyciłam. Na dzień dobry więc duży plus!

"Księga ciąży" zaczyna się od "Planu zdrowej ciąży". Zyskujemy dużo informacji na temat tego co jeść, a czego lepiej unikać, jak powinna się kształtować nasza waga, jak ćwiczyć dla dwojga, minimalizować stres, spokojnie spać i przede wszystkim dbać o siebie! Autorzy poruszają wiele kwestii, które mnie nurtowały, wskazują sposoby rozwiązania problemów w zgodzie z dobrym samopoczuciem mamy i dziecka.

Następna część publikacji, to już to, czego każda przyszła mama szuka w pierwszej kolejności - "Ciąża miesiąc po miesiącu". Każdy miesiąc to inne dolegliwości, sposoby radzenia sobie z nimi, zmiany, sugestie co do planów jakie należy podjąć. Naprawdę sporo informacji, które myślę, że w dużym stopniu zaspokoją potzrebę wiedzy przyszłego rodzica. Poruszono też ważną kwestię o której pozycje dotyczące ciąży często milczą, bądź też piszą niewiele.... Połóg! Nieunikniona "kontynuacja" ciąży, o której przyszłym mamom raczej się nie mówi, a jak mówi, to bardzo ogólnie.

Mam to szczęście, że moja ciąża przebiega prawidłowo i nie zetknęłam się jeszcze z żadnym problemem. Jednak jak wiadomo, nie zawsze tak kolorowo bywa. Trzecia część książki jest więc poświęcona ciąży bardziej wymagającej i to właśnie ten rozdział zasługuje na największy plus! Nie trzeba wygrzebywać z tekstu szczątków informacji na temat poszczególnych powikłań. Wszystko podane jest jak na tacy, w osobnych podrozdziałach. Wystarczy zajrzeć do spisu treści, aby od razu trafić we właściwe miejsce w książce. I naprawdę starannie opisano stany, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia i których na szczęście uniknęłam.

Minusem tej publikacji jest według mnie brak rozdziału kierowanego do przyszłego taty, który przecież jest zazwyczaj uczestnikiem tych wszystkich przemian i wypadałoby poświęcić mu chociaż chwilę uwagi, rozwiać jego wątpliwości, dać wskazówki.

I ostatnia rzecz o jakiej wspomnę... Książka pozbawiona jest kolorowych, przelukrowanych wręcz zdjęć, pokazujących tylko uśmiechnięte przyszłe mamy i przesłodkie bobasy, które tak irytowały mnie w książce z której korzystałam wcześniej. Ciąża to wbrew pozorom trudny okres, w którym kobieta boryka się z wieloma zmianami. Czas wielkiego oczekiwania ale też ogromu trudności. I mnie osobiście to "kolorowe" podejście do tego czasu irytuje.

"Księga ciąży" to rzetelne źródło informacji, które zaspokoi potrzeby przyszłej mamy. Znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania, uzyskamy też wiedzę jak usprawnić i ułatwić sobie te dziewięć miesięcy oczekiwania. 

Polecam przyszłym rodzicom!

sobota, 1 listopada 2014

Konkurs!



Lubicie gotować? Oglądacie namiętnie programy kulinarne? Tworzycie dla siebie i rodziny pyszne potrawy? W takim razie mam dla Was propozycję!

Wyślijcie do mnie zdjęcie przyrządzonej przez siebie ulubionej potrawy (napiszcie oczywiście co serwujecie)! Wśród zgłoszeń wybiorę to, które najbardziej pobudzi moje kubki smakowe ;)

A nagrodą będzie najnowsza książka Anny Starmach "Pyszne na każdą okazję" ufundowana przez wydawnictwo Znak.

Termin zgłoszeń: 12.11.2014

Zdjęcia wysyłajcie na adres: konkurs-magiaksiazki@wp.pl w tytule maila wpisujcie "Pyszne na każdą okazję"

Wysyłając zdjęcie wyrażacie zgodę na jego publikację na facebookowym profilu Magii książki.

Czekam na Wasze zgłoszenia!

wtorek, 28 października 2014

Dariusz Kortko, Judyta Watoła "Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirirga"



Religa... Czy jest ktoś, kto nie zna tego nazwiska? Zwłaszcza, że ostatnio w kinach można oglądać, zbierający dobre opinie film "Bogowie". Nazwisko wywołujące przede wszystkim uśmiech na twarzach wielu ludzi. Kim był, co go kształtowało, dlaczego zdecydował się zagłębić w polityczny świat? Na te i inne pytania odpowiedzi szukają Dariusz Kortko i Judyta Watoła - autorzy biografii słynnego polskiego kardiochirurga.

Zaczyna się od "trzaśnięcia drzwiami" i walki ambitnego lekarza o możliwość wykonywania przeszczepów. Jednak przełożony w warszawskim szpitalu na Woli mówi stanowczo nie. Jest początek lat 80-tych, Religa czuje się gotowy, zdobył niezbędną wiedzę i doświadczenie, głównie w Ameryce. Chce robić przeszczep! Wie jednak, że w Warszawie już nic więcej nie osiągnie, przyjmuje więc posadę w Klinice Kardiochirurgii w Zabrzu... Co było dalej wie chyba każdy. Pierwszy w Polsce udany przeszczep serca.
Dla autorów biografii jest to wstęp, by pokazać nam kim był Zbigniew Religa, jakie miał dzieciństwo, w jakiej rodzinie wyrósł, skąd brały się jego poglądy i wiara w ludzi. Nie otrzymujemy chronologicznego zapisu życia kardiochirurga. Najpierw poznajemy dojrzałego lekarza, następnie dziecko i dorastającego chłopaka, w końcu ojca rodziny, polityka i ostatecznie pacjenta.

Autorzy starają się być obiektywni, nie tworzyć obrazu człowieka idealnego, jednak mimo ich usilnych starań, mimo częstych wspomnień o problemie alkoholowym, o naiwności wobec ludzi, spod ich pióra tak czy siak, wyłania się obraz lekarza bezgranicznie oddanego innym. Osoby, która nie potrafiła odmawiać, nawet kosztem własnego życia prywatnego. 
Religa był idealistą i wizjonerem. Kiedy wiedział, że w danej dziedzinie osiągnął już wszystko co mógł, znajdował sobie kolejny cel. Tak więc, kiedy przeszczepy stały się już chlebem powszednim, skupił się na budowie polskiego sztucznego serca. Kiedy zorientował się, że jeden minister jest w stanie zdziałać więcej niż kilkunastu lekarzy, zabrał się za politykę. Właśnie ten polityczny okres Religi, z racji na mój wiek, jest mi najlepiej znany i zawsze dziwiło mnie, dlaczego tak wybitny lekarz, człowiek z takim dorobkiem i autorytetem, charyzmą jakiej mogli mu pozazdrościć ludzie na najwyższych szczeblach, wplątał się w gierki na szczycie. Biografia pozwoliła mi spojrzeć na to z zupełnie innej strony. On wierzył. Wierzył, że jest w stanie poprawić los pacjentów, mimo że wielu krytykowało jego pomysły. Zapatrzony na kraje zachodnie, chciał stworzyć w Polsce coś podobnego. Jednak był tylko jednostką walczącą z wiatrakami...

Religa wyprzedził swoje czasy, wykształcił wielu wybitnych specjalistów, robił rzeczy, których inni się bali. Był przy tym wszystkim niezwykle ludzki. Wielu mówiło o nim "Święty". Potrafił zażartować, nikogo nie traktował z wyższością, zawsze znajdował czas dla wszystkich. Był przez ludzi szanowany i lubiany. 
Warto więc zapoznać się z biografią tego wybitnego kardiochirurga, która budzi wiele emocji. Jest napięcie i oczekiwanie na sukces, są momenty na uśmiech, kiedy poznajemy wiele anegdotek z życia profesora, jest też smutek i bezsilność, kiedy mimo chęci i walki coś się nie udaje, walka zostaje przegrana...

Naprawdę warto!


sobota, 25 października 2014

Tove Alsterdal "Grobowiec z ciszy"


Kolejny skandynawski kryminał za mną. Wydawać by się mogło, że ich popularność powinna powoli przygasać, jednak oto pojawia się kolejna autorka, która swoją powieścią wnosi jakiś powiew świeżości w ten nurt. Bo faktem jest, że Tove Alsterdal w jakiś sposób wyróżnia się na tle innych autorów skandynawskich. Jej książka wzbudziła we mnie zupełnie odmienne emocje niż podobne lekury czytane dotychczas. Z początku z lekką niepewnością stąpałam przez kolejne strony, jednak jakieś mroczne macki wciągały mnie coraz głębiej w historię, nie pozwalając się od niej uwolnić. Ba! Nawet po przeczytaniu ostatniej strony czułam gros emocji w środku. Ale o nich za moment...

Katrine, mieszkająca w Londynie szwedzka dziennikarka, wraca do Sztokholmu z powodu choroby matki. W rzeczach kobiety, które porządkuje, odnajduje listy od maklera oferującego zawrotną sumę za rodzinną "posiadłość" matki znajdującą się gdzieś na końcu świata, na pograniczu szwedzko-fińskim. Suma jaką tajemniczy kupiec chce dać za włości matki zastanawia dziewczynę, postanawia więc udać się na północ i zobaczyć miejsce, o którym nie miała pojęcia, a na którym widocznie komuś bardzo zależy... W Kivikangas do którego dociera zastaje tylko stary zapomniany przez świat dom, na pewno nie wart tyle pieniędzy ile oferuje tajemniczy kupiec. 
Tuż przed przyjazdem dziennikarki, dochodzi w małej miejscowości do brutalnego morderstwa, któego ofiarą pada staruszek Lars-Erkki Svenberg... Policja stara się ustalić sprawców, a tropy prowadzą aż do Rosji.
Również rodzinna historia zaprowadza Katrine aż do Petersburga, gdzie poszukuje śladów swoich korzeni. Czy zamierzchłe czasy mają coś wspólnego z teraźniejszością i czy Katrine poszukując rodzinnych powiązań ściągnie na siebie niebezpieczeństwo?

Alsterdal mistrzowsko zbudowała napięcie w swojej powieści. Od pierwszych stron czujemy lekki niepokój, który ze strony na stronę stopniowo narasta. Do tego niemal czuć mroźny skandynawski klimat, co dodatkowo potęguje w czytelniku uczucie strachu. Pierwszą część czytałam trochę na raty gubiąc się w kilku wątkach, trudnych fińskich i szwedzkich nazwiskach i nazwach, jednak już druga połowa książki to czekanie w napięciu na finał, który zaskakuje i powiedziałabym nawet... pozostawia nas w stanie niepokoju. Tak więc nawet odkładając książkę myślimy o jej bohaterach. Bohaterowie też zasługują na kilka słów. Alsterdal pokazuje to co dla małego miasteczka charakterystyczne. Mentalność mieszkańców, ich zwyczaje i  poglądy jakie wykształcił w nich surowy klimat i trudne życie. Możemy też zagłębić się nieco w historię, niezwykle trudną, sięgającą wojen światowych.
Otrzymujemy od autorki sagę rodzinną z wątkiem kryminalnym w tle. Idealnie zrównoważone połączenie, które zapewni nam dobrą rozrywkę przez kilkanaście godzin...

czwartek, 9 października 2014

Wyniki konkursu

Wybaczcie mały poślizg, niestety zawirowania związane z przeprowadzką nie pozwoliły mi przeprowadzić losowania o czasie :)



Książki  "Dobry początek" ufundowane przez empik.com otrzymują:

Zjadam skarpety i johannaa87@o2.pl

Proszę o przesłanie danych do wysyłki na adres: iza.bela19@wp.pl



piątek, 26 września 2014

Katchy Reichs "Kości są wieczne"

Pewnie większość z Was zna serial emitowany przez telewizję Polsat pod tytułem "Kości". Ja uwielbiam! Za dobre poczucie humoru, świetnie wykreowanych bohaterów i ciekawe sprawy kryminalne, a przede wszystkim za  Temperance Brennan i Seeley'a Booth'a! O tak, ta para to chyba jedna z moich ulubionych "telewizyjnych". Długo zwlekłam z sięgnięciem po książki producentki serialu Kathy Reichs, na podstawie których owa produkcja powstała. Bałam się przede wszystkim rozczarowania...
"Kości są wieczne" to druga pozycja autorki po którą sięgam, wcześniej czytałam "Zabójczą podróż", o której ostatecznie na blogu z lenistwa nie napisałam. Pierwsze pytanie jakie mi się nasuwa? Co ta książka ma w ogóle wspólnego z serialem?! Oprócz imienia i nazwiska głównej bohaterki oraz wykonywanego przez nią zawodu... Nic! Poczułam się więc przez chwilę rozczarowana. Kiedy jednak postanowiłam zapomnieć o serialowym obrazie, lektura okazała się niezwykle wciągająca i dobra!

Tym razem Tempe bada zwłoki trzech noworodków i angażuje się w poszukiwania ich matki. Kobieta zgłosiła się z krwotokiem poporodowym do szpitala, jednak zanim lekarze zorientowali się w sytuacji zniknęła, pozostawiając jedynie adres, pod którym policjanci dokonują makabrycznego odkrycia... Udając się śladami Amy Roberts, która co rusz zmienia tożsamość, antropolożka wraz z policjantem Ryanem dokonują kolejnego przykrego odkrycia. Trafiają jednocześnie na porachunki narkotykowe, a ślady wiodą ich do kopalni diamentów. Czy matka rzeczywiście zabijała swoje dzieci? I jakie znaczenie w całej historii mają diamenty i narkotyki?

Kathy Reichs w swoich książkach serwuje nam mnóstwo szczegółów związanych z różnymi sposobami badania zwłok, co nie dziwne, w końcu jest antropologiem klinicznym. Robi to jednak w sposób nieprzytłaczający i niezwykle ciekawy, co jest dodatkowym atutem jej książek. Zagadki tworzy zawiłe, doprowadzając czasami do tego, że czytelnik gubi się wśród bohaterów. Nie sposób jednak odgadnąć przedwcześnie finału danej historii.

Reichs wrzucam na półkę z autorami, po których zawsze chętnie sięgnę, gdyż trzymają poziom i nie zawodzą.

Książka dostępna jest na stronie empik.com
Polecam!

czwartek, 25 września 2014

Konkurs!



... A w zasadzie rozdawajka, bo nie będę od Was wymagać wykonywania żadnych zadań, jedynie wpisu pod tym postem :)

Sponsorem książek jest EMPIK.COM

Na zgłoszenia czekam do 6.10.2014. W tym bądź następnym dniu wylosuję osoby, które otrzymają egzemplarz książki "Dobry początek"  Davida Nichollsa 
Osoby anonimowe proszę o pozostawienie podpisu i adresu e-mail, inaczej zgłoszenia nie będą brane pod uwagę przy losowaniu. 


Przy okazji zapraszam na swój profil na facebooku -> KLIK
i Instagramie :) -> KLIK

Koniec ogłoszeń!
Pozdrawiam i życzę wszystkim miłego dnia :)

piątek, 19 września 2014

Nina George "Lawendowy pokój"


Wstałam skoro świt i próbuję pisać o książce, o której teoretycznie nie powinnam... Bo została porzucona na mniej więcej setnej stronie... Mowa oczywiście o wzbudzającym zachwyty "Lawendowym pokoju". Cudze zachwyty. Mnie zaoferowane sto stron śmiertelnie wynudziło, a miejscami wywoływało zirytowanie nie do opisania i ataki śmiechu (zwłaszcza, kiedy czytaliśmy z mężem niektóre fragmenty na głos).

Zaczyna się naprawdę dobrze i zachęcająco... Jean Perdu ma w swoim mieszkaniu zamknięty pokój. Pomieszczenie do którego nie wchodził od dwudziestu lat, gdyż za bardzo przypominało mu o cierpieniu związanym z odejściem ukochanej kobiety. Katalizatorem do zmian jest pojawienie się nowej sąsiadki, która potrzebuje... stołu. Pomocny Jean, otwiera więc zapomniane pomieszczenie i oddaje kobiecie mebel. W stole zostaje jednak list. List od Manon, nieotwarty i porzucony przez zranionego księgarza. A właśnie! Bo Perdu prowadzi Aptekę literacką, w której proponuje swoim klientom odpowiednie książki na poszczególne dolegliwości. Prawda, że brzmi to naprawdę bajecznie?
Wracając do sedna... Catherine - sąsiadka, w końcu namawia Perdu do otwarcia i przeczytania listu, a to co mężczyzna zastaje w środku, zupełnie go zaskakuje i zmienia całe jego życie.
W tym momencie zaczyna się jego podróż, a moja przygoda z książką kończy i już spieszę z wyjaśnieniami dlaczego...

Wydaje mi się, że sam pomysł na historię, cały rdzeń jest bardzo dobry. Jednak autorka na siłę próbowała tworzyć coś wielkiego i lekko filozoficznego, a wyszła jej jakaś pokraka powieści. Porównania, które wołają o pomstę do nieba, opisy, które wywołują rozbawienie zamiast wprowadzać w nastrój... Bo np. zdanie typu - "Manon rozpuściła włosy: opadały jej na nagie piersi, gdy pędziła na swoim pokornym i wyrozumiałym rumaku o niedużych uszach". - naprawdę mnie bawi (oczywiście jest umieszczone w towarzystwie wielu innych podobnych). Że już nie wspomnę o "nocy ciepłej jak szklanka herbaty"... (tu z pomocą przyszła instagramowa znajoma, która wychwyciła to porównanie, mnie niestety umknęło... a szkoda...).

Zastanawia mnie fenomen tej książki, która w moim odczuciu jest nudna, nie budzi żadnej ciekawości i posiada właściwości usypiające. Nawet teraz, kiedy w końcu się poddaję, nie mam ochoty zerknąć na ostatnie strony, aby sprawdzić przynajmniej, jak losy Perdu się skończyły. Co dostrzegło w niej spore grono czytelników? Bo coś musieli, skoro skusiło mnie do jej przeczytania sporo pozytywnych opinii... 

Nie polecam, bo nie znalazłam niczego, co by na to zasługiwało. Bohater jakiś miałki i niewyraźny, powiedziałabym nawet "dupowaty", miłość z rodzaju tych, które drażnią i irytują, a przede wszystkim występują w bajkach, no i ten styl... wzniosły, patetyczny, nadający tej książce niepotrzebnej ciężkości.

I tyle z mojej strony. Mogłam sobie darować i nie pisać nic, ale może Wy pomożecie mi zrozumieć co takiego jest w tej książce, czego ja nie odnalazłam a Was zachwyciło....

poniedziałek, 15 września 2014

Kate Atkinson "Zagadki przeszłości"



Można chyba śmiało powiedzieć, że wciągam ostatnio kryminały jak szalona... Jest to ten gatunek, który przyswajam teraz z niezwykłą łatwością i przyjemnością, odstresowując się. Tym razem wybór padł na Kate Atkinson, brytyjską autorkę, która już zdobyła uznanie swoimi powieściami. W moje ręce książka jej autorstwa trafiła po raz pierwszy i spodziewałam się po niej naprawdę wiele... Czy sprostała oczekiwaniom?

Śledzimy po kolei kilka historii z przeszłości... 

Pierwsza dotyczy tajemniczego zaginięcia kilkuletniej Oliwii, która znika bez śladu spod domu, a rodzina przez lata próbuje dociec co też się z nią stało. 

Następnie przenosimy się w czasie i śledzimy losy Theo, prawnika, który w swojej kancelarii zatrudnia ukochaną córkę Laurę. Dziwnym splotem wydarzeń, dziewczyna pada ofiarą zabójstwa, dokonanego w tejże kancelarii przez człowieka w żółtym swetrze. Theo przez lata gromadzi wszystkie materiały dotyczące śledztwa w tej sprawie i nie potrafi pogodzić się z odejściem córki....

Ostatnia retrospekcja, to obraz Michelle, która codziennie nastawia budzik na pięć minut wcześniej, aby podołać obowiązkom przy mężu i córce. Nie potrafi poradzić sobie z depresją i dążeniem do doskonałości. Jej historia kończy się w momencie, kiedy siekiera ląduje w głowie małżonka...

Trzy zupełnie różne historie, różne miejsca i czasy... Połączy je w 2004 roku osoba prywatnego detektywa Jacksona.

Czytelnik ma wrażenie, że historie znajdą wspólny mianownik, jednak nic bardziej mylnego! Jedyne co je  łączy to Jackson. Śledzimy więc trzy odrębne historie, bogate w specyficznych i ciekawych bohaterów. I to właśnie Ci bohaterowie są siłą napędową tej książki! Zagadki jakie serwuje autorka niekoniecznie są trudne do odgadnięcia. Mam nawet wrażenie, że Atkinson za szybko pozwala domyślić się czytelnikowi prawdy. Jednak przy sile charakterów poszczególnych postaci, nie jest to aż tak wielką wadą tej pozycji. Bo książkę czyta się świetnie. Na początku może ciężko jest przeskakiwać z historii do historii, jednak kiedy pojawia się detektyw, który zaczyna zajmować się śledztwami, akcja nabiera rozpędu i nie sposób oderwać się od lektury.

Jest to zupełnie inny rodzaj kryminału, niż czytany przeze mnie ostatnio "Jaskiniowiec", więcej tu momentów, gdzie możemy się zaśmiać, ale też sporo tych mrocznych i poruszających, całość wypada jednak mimo wszystko blado przy skandynawskiej pozycji...
Mimo to polecam!

sobota, 6 września 2014

Jorn Lier Horst "Jaskiniowiec"


Tę książkę mogłabym podsumować jednym zdaniem - "tego mi było trzeba". Potrzebowałam lektury, która wciągnie mnie niemal od pierwszej strony i nie pozwoli się porzucić do momentu, kiedy wszystko nie zostanie wyjaśnione. Zagwarantował mi to Jorn Lier Horst "Jaskiniowcem"
Początkowo zostałam zmylona przez wydawnictwo i byłam przekonana, że zamawiam nową książkę Jo Nesbo, gdyż cała kampania reklamowa tej pozycji sprowadza się do porównań z najpopularniejszym autorem norweskich kryminałów.  Ja podobieństw nie zauważyłam...Co nie oznacza, że "Jaskiniowcowi" czegoś brakuje. Wręcz przeciwnie!
Od samego początku obserwujemy dwa śledztwa. Pierwsze prowadzi policjant William Wisting, drugie, dziennikarskie, jego córka Line. Dziewczyna postanawia napisać artykuł o śmierci Viggo Hansena, którego zwłoki zostają odnalezione dopiero po czterech miesiącach od zgonu. Martwy mężczyzna spędził długi czas przed włączonym telewizorem i nikt w tym czasie nie zainteresował się jego losem. Policja uznaje śmierć za naturalną i szybko zamyka sprawę. Line w swoim artykule chce przedstawić sylwetkę samotnego mężczyzny i braku społecznego zainteresowania jego osobą. Zaczyna więc drążyć w przeszłości denata, który stronił od ludzi i o którym mało kto dobrze mówi...

Ojciec kobiety prowadzi z kolei śledztwo dotyczące tajemniczych zwłok znalezionych pod choinką (sic!)   Ciało mężczyzny leżało prawie cztery miesiące, nim zostało przypadkowo odnalezione. Odciski palców zidentyfikowane na ulotce, którą zmarły miał w kieszeni prowadzą aż za ocean, do seryjnego zabójcy młodych kobiet. W śledztwo od razu angażuje się FBI, a cała komenda postawiona zostaje na nogi. Śledczy depczą przestępcy po piętach, jednak za każdym razem, kiedy wydaje im się, że są już blisko, okazuje się, że brakuje jeszcze jednego elementu układanki...

Szybko okazuje się też, że śledztwa ojca i córki łączą się...

Podobnie jak śledczym, mnie również wielokrotnie wydawało się, że już wiem jaki będzie finał historii i za każdym razem okazywało się, że to niestety tylko złudzenie. Autor w znakomity sposób buduje napięcie, nie pozwalając nam na oderwanie się od lektury, bez wiedzy kim jest jaskiniowiec. 
W książce porusza też ciekawy dla współczesnych czasów problem samotności i braku zainteresowania. W gonitwie i pędzie ku karierze i dobrobycie zapominamy o otaczających nas ludziach, którzy szybko stają się anonimowymi jednostkami bez znaczenia.

Polecam "Jaskiniowca". Świetna, wciągająca i trzymająca w niepewności do samego końca lektura!

czwartek, 31 lipca 2014

Katarzyna Bonda "Pochłaniacz"


Na nazwisko Katarzyny Bondy natykam się od kilku miesięcy i to w kontekście samych pozytywnych opinii. Byłam ciekawa jej twórczości, lecz jakoś nie było mi po drodze z książkami. Dopiero któraś z kolei rekomendacja, tym razem zdaje się Ani Dziewit-Meller spowodowała, że w końcu zabrałam się za czytanie. "Pochłaniacz" ma 671 stron. Przeczytałam je w ciągu jednego dnia. I mogłyby te dwa zdania wystarczyć za całą opinię o tym kryminale...

Akcja zaczyna się zimą 1993 roku. Poznajemy rodzinę Staroniów powiązaną z mafią trzęsącą trójmiastem. Mechanika, jego żonę, oraz bliźniaków Marcina i Wojtka. Marcin upatruje sobie za uczuciowy cel Monikę, siostrę swojego kumpla Przemka. Chcąc jej zaimponować zaczyna się niebezpiecznie mieszać w mafijne sprawy. W końcu w tajemniczych okolicznościach ginie zarówno dziewczyna jak i jej brat...

Dwadzieścia lat później, do Polski po kilku latach pobytu  w Huddersfield ,wraca wraz z córeczką profilerka Sasza Załuska. Już kilka dni po przyjeździe otrzymuje tajemnicze zlecenie. Szybko okazuje się, że zleceniodawca wcale nie jest tym za kogo się podaje, a w miejscu, gdzie Sasza miała zbierać informacje, popularnym klubie muzycznym, ktoś morduje współwłaściciela i ciężko rani menadżerkę. Sprawa wydaje się prosta, gdyż ranna wskazuje winną, jednak czy aby pamięć nie płata jej figla?
Jak pewnie nietrudno się domyślić, przeszłość będzie miała wielki wpływ na wydarzenia teraźniejsze i bez zagłębienia się w stare sprawy była policjantka i jej dawni koledzy nie rozwiążą zagadki...

"Na miejscu zbrodni pozostał tylko zapach" - hasło, które znajdujemy na okładce uważam za trochę naciągane i nieprawdziwe. Zapach był kluczowym elementem, pozwalającym rozwiązać sprawę, ale nie jedynym. Miejsce zbrodni bogate było w inne ślady, i nie tylko węszący owczarek niemiecki musiał się napracować. Ale to tyle marudzenia.

Bonda stworzyła wciągający, wielowątkowy kryminał, który mimo ogromu stron i postaci nie przytłacza, nie powoduje, że w czasie lektury gubimy się wśród bohaterów. Wszystko jest spójne i dopracowane. Każda osoba występująca w książce jest starannie zarysowana, a główni bohaterzy, których spotkamy jeszcze w trzech kolejnych częśćiach, budzą skrajne emocje, od sympatii po jakieś ciemne odczucia. Historię Saszy Załuskiej poznajemy już nieco w pierwszej części, lecz podejrzewam, że kobieta nas jeszcze nieraz zaskoczy. Nie jest superwomen, tylko człowiekiem, który popełnia błędy, ulega słabościom i ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. Z niecierpliwością oczekiwać będę kolejnych z nią spotkań.

Jak pisałam wcześniej "Pochłaniacza" pochłonęłam i gorąco polecam. Mało jest dobrych polskich kryminałów. Ten bije na głowę wiele pozycji w swoim gatunku!




wtorek, 29 lipca 2014

Joanna Woźniczko-Czeczott "Macierzyństwo Non-fiction. Relacja z przewrotu domowego"

 Zacznę od dwóch scenek...

Pierwsza w poczekalni u ginekologa. Czytam akurat rozdział, w którym autorka niedługo po porodzie wyrywa się z domu, na obowiązkowy "przegląd" do lekarza. I co następuje... W ciąży, przyszła mama cieszyła się z pierwszeństwa w kolejce do ginekologa... Ot taki przywilej. W połogu, nikt nie przejmuje się już kobietą, która wydała na świat dziecko i mimo, że wszystko boli, szwy się rwą, a w domu dziecko czeka na karmienie, koniec z przywilejami! Kobieta bez brzucha straciła na wartości... I w tym momencie, siedząc w tejże poczekalni uświadamiam sobie, że aktualnie sama korzystam z przywileju wchodzenia bez kolejki, ale... to się skończy, kiedy tylko maluszek przyjdzie na świat. Żyłam w błogiej nieświadomości, że może jednak ominą mnie gwałtowne zmiany, a fragment przeczytany w poczekalni uświadomił, że nieubłaganie nadciąga poważny przewrót!

Scenka druga.
Siedzą u nas znajomi. Ja już niemal na półmetku ciąży zachwalam macierzyństwo, chociaż nie mam o nim zielonego pojęcia jeszcze. Mówię, jak cudownie jest wydać na świat życie, wmawiam niezdecydowanym jeszcze na potomstwo przyjaciołom, że pojawienie się dziecka nie musi niczego zmienić! Taa... Szkoda tylko, że sama w to nie wierzę. Już ciąża ograniczyła mnie w wielu kwestiach. A niestety nie znoszę jej najlepiej psychicznie i fizycznie. Tęsknie za rzeczami z których już teraz musiałam zrezygnować, albo na które brak mi po prostu siły... Ot, na przykład jazda na rowerze. Kiedyś mój codzienny środek lokomocji, teraz kurzy się w piwnicy. Rosnący brzuch oczywiście wiele mi wynagradza, ale i tak czuję niezrozumiałą dla siebie frustrację i złość. Dlaczego więc próbuję przeciągnąć przyjaciół na tę stronę mocy? Czy powoli zaczynam wkraczać do klanu?

Klan to oczywiście rodzice, którzy poznali już smak macierzyństwa czy tacierzyństwa i trudności z nimi związane. Nie dzielą się tym jednak z innymi, nieświadomymi! Prezentują z reguły wizję rodzicielstwa pełnego codziennych radości, pozbawionego ciemnej strony... A że ta istnieje... Wie chyba każdy kto dziecko posiada. Przekonała się o tym też autorka książki, która swoje frustracje postanowiła przelać na papier, a raczej klawiaturę komputera.
"Dlaczego piszę wyłącznie o frustracjach? Bo to dzienniczek autoterapeutyczny, dobre emocje i piękne chwile celebruję sobie w realu" (str. 106)
Woźniczko-Czeczott odważnie pokazuje pierwszy rok z życia swojego dziecka. Głównie bazując na strachach i wątpliwościach, tych gorszych dniach. Jej wizja macierzyństwa, to pozbawiona lukru codzienność, gdzie po całym dniu opieki nad córką, matka słania się na nogach. Bo codzienność to nie zdjęcie z kolorowego czasopisma. Włosy po porodzie wypadają, spacery stają się codzienną szychtą do odrobienia, a o samodzielnym wyjściu nie ma wręcz mowy... A jak już następuje, myśli i tak krążą wokół dziecka. Zmieniają się priorytety, znajomi, mąż zepchnięty zostaje na dalszy plan. Centrum świata to dziecko i jego potrzeby. Matka w tym wszystkim przestaje być sobą. I tak można by mnożyć... 
Przejrzałam z ciekawości internet w poszukiwaniu informacji na temat książki i natknęłam się na mnóstwo negatywnych opinii, czy wręcz ataków przeprowadzanych na autorkę, wyrodną matkę. Oczywiście wszystkie autorstwa innych matek. I zastanawiam się, czy ja i te kobiety czytałyśmy inną książkę? Autorka w szczery do bólu sposób pisze o swoich problemach, zmęczeniu, zniechęceniu, czasem złości na dziecko, ale na każdej niemal stronie znajdujemy ogrom miłości jakim darzy córeczkę. Po prostu opisała to o czym się nie mówiło jeszcze do niedawna otwarcie, ale co niemal każda kobieta przerabia po porodzie. Przewrót domowy...
Jestem w ciąży, po przeczytaniu tej książki w opinii niektórych matek, powinnam ze strachu zacząć obgryzać paznokcie... A ja cieszę się niemiernie, że na tę pozycję trafiłam! W końcu bez zbędnej słodyczy i kolorowania dowiedziałam się co mnie czeka, i na co muszę się przygotować. Do tej pory czułam strach przed nieznanym. Teraz to nieznane zostało trochę oswojone, odkryte. Wierzę, że dziecko wynagrodzi mi cały trud, a przewrót dzięki codziennym radościom stanie się łatwiejszy. Nie wierzę już jednak w zapewnienia, że dziecko niczego nie zmieni... Otwiera nowy rozdział, zupełnie inny od poprzedniego!

I na koniec przypomniały mi się dwie koleżanki.
Pierwsza, matka dwójki małych dzieciaków. Pytam, jak daje sobie radę, czy nie jest jej aby ciężko. Odpowiedź - Zobaczysz jak to jest, jak sama urodzisz (klan)

Druga, mama prawie dwulatki.
Nawet kupę muszę robić trzymając E. za rękę... (szczery klan)

Przypomniał mi się też filmik krążący niegdyś po internecie :)


czwartek, 24 lipca 2014

Christina Baker Kline "Sieroce pociągi"


"Sieroce pociągi" kursowały ze wschodniego wybrzeża na środkowy zachód Ameryki w latach 1854-1929. Jak nazwa wskazuje do wagonów pociągu trafiały samotne dzieci, pozbawione miłości najbliższych. Celem tych podróży było znalezienie maluchom nowego domu. Kiedy pociąg dojeżdżał do konkretnych stacji, zjawiali się na nich ludzie chcący przygarnąć sierotę. Ich motywacja była różna. Niektórzy naprawdę chcieli stworzyć bezbronnej istocie nowy dom pełen miłości. Niestety w wielu przypadkach dzieci trafiały do miejsc, gdzie były traktowane jako tania siła robocza, nie posyłano ich do szkoły, cierpiały głód i nierzadko przemoc fizyczna stawała się ich codziennością. "Sieroce pociągi" można określić mianem początków rodzin zastępczych. Jak nietrudno się domyślić, nie było możliwości kontrolowania rozsypanych na dużych przestrzeniach dzieciaków i ich rozwoju...

Główną bohaterką stworzoną przez Baker Kline jest Niamh, której rodzina chwilę po sprowadzeniu się do Nowego Jorku z Irlandii, traci życie w płomieniach. Dziewczynka zostaje sama w obcym kraju i jako dziewięciolatka trafia do pociągu. Wraz z nią kilkadziesiąt innych sierot. Po kilkudniowej podróży lokomotywa zatrzymuje się na pierwszej ze stacji. Dzieci wystawione zostają na oględziny dorosłych. Zdarza się, że Ci zaglądają w zęby, badają mięśnie... Niamh nie zostaje wybrana, jedzie więc na kolejną stację. Tam zwraca na nią uwagę małżeństwo, które interesuje jedynie to, czy dziewczynka potrafi szyć. Kiedy okazuje się, że posiada umiejętności, zabierają ją ze sobą i w ten sposób zaczyna się dla dziecka czas ciężkiej pracy, braku miłości i zrozumienia, zmiany imion, kolejno na Dorothy i Vivian... A to dopiero początek jej trudnej drogi do dorosłości...

Jednocześnie śledzimy losy współczesnej zbuntowanej nastolatki Molly. Dziewczyna od lat zamieszkuje u różnych rodzin zastępczych (mimo, że niektóre w ogóle takiego statusu otrzymać nie powinny). Pozuje na niezależną gotkę, jednak w głębi tęskni za stałością i uczuciami. Kiedy zdarza jej się ukraść z biblioteki książkę, w przedziwny sposób splatają się jej z losy ze staruszką Vivian, a znajomość, skądinąd dość specyficzna, przyniesie niespodziewane zmiany dla obu pań...

Przed lekturą tej książki nie czytałam żadnych zapowiedzi, opinii, nawet opis na okładce zaledwie liznęłam. I cieszę się, że tak właśnie uczyniłam, dzięki czemu nie miałam wobec tej pozycji bardzo wysokich wymagań. Książka sama w sobie jest świetna, autorka bardzo umiejętnie operuje piórem, kreuje postaci w taki sposób, że nie sposób się oderwać, przerwać czytania. Sam temat "sierocych pociągów" to strzał w dziesiątkę, gdyż przybliża nieznany na szeroką skalę fragment historii Stanów Zjednoczonych. A i popularnością cieszy się sporą, gdyż żyje wielu potomków pasażerów pociągów, którzy dzięki kolejnym publikacjom mogą poznać kawałek historii swoich bliskich.
I teoretycznie nie można się do niczego przyczepić... Szkoda tylko, że autorka potraktowała ten temat w iście amerykańskim stylu. Wiele wątków spłycając czy stosując stereotypowe rozwiązania. Czytelnik bez trudu domyśla się co też się wydarzy niebawem. W wielu miejscach miałam skojarzenia z twórczością Nicolasa Sparksa, co bynajmniej nie jest komplementem jeśli autorka chciała swoją powieścią przekazać coś więcej.

Ciekawa, wciągająca, chociaż trochę za bardzo oczywista opowieść, ukazująca interesujący fragment historii Stanów Zjednoczonych...
Polecam!
 

sobota, 19 lipca 2014

Anna Starmach "Pyszne 25. Nowa porcja przepisów"


Ania Starmach znana mi jest z polskiej edycji programu MasterChef, gdzie jest najmłodszą jurorką, obok Magdy Gessle i Michela Morana. Nie miałam wcześniej do czynienia z jej przepisami, dlatego z wielką ciekawością sięgnęłam po "Pyszne 25. Nową porcję przepisów". Książka inspirowana jest serią emitowaną w TVN Style. 
"Pyszne 25" to nic innego jak dania, które zrobić można w 25 min, ze składników, za które nie zapłacimy więcej niż dwadzieścia pięć złotych. 
Książka składa się z trzech części: na słono, na słodko i niezbędnika. Każdy przepis opatrzony jest listą składników, informacją dla jakiej liczby osób jest przeznaczona dana receptura i szczegółowym opisem wykonania danej potrawy.

Same przepisy są dość proste w wykonaniu, lista składników rzeczywiście z reguły nie jest bogata, więc bez problemu powinniśmy się mieścić w kwocie 25 zł. Jedyne moje zastrzeżenie to czas przygotowania. Trzeba jednak sporej wprawy w przypadku niektórych receptur, żeby zmieścić się w 25 minutach.

Ania Starmach raczy nas potrawami raczej prostymi, z którymi prawdopodobnie mieliśmy już do czynienia, jednak do każdej dodaje coś od siebie, co sprawia, że nabierają zupełnie innego, charakterystycznego smaku.

Oczywiście wypróbowałam jeden z przepisów! Pomidorowe curry wg. Ani Starmach wyszło przepyszne! Polecam więc gorąco książkę, szczególnie tym niewprawionym w kulinarnych bojach!

Przepis - KLIK

czwartek, 17 lipca 2014

Clara Sanchez "Skradziona"


Książką zainteresowałam się, kiedy oglądając pewnego poranka Dzień Dobry TVN usłyszałam o handlu dziećmi, jaki miał miejsce w Hiszpanii przez dziesiątki lat. Szacuje się liczbę sprzedanych niemowląt nawet na 300 000! W czasie programu można było zobaczyć wywiad z Clarą Sanchez, który przeprowadziła Anna Senkara (dla zainteresowanych - KLIK). Wprost nie do uwierzenia dla mnie było to, że taki proceder ciągnięto latami, a uczestniczyli w nim lekarze, siostry zakonne, pośrednicy. Za równowartość mniej więcej samochodu, można było kupić dziecko. Nikt nie zważał przy tym na cierpienie prawdziwej matki, którą informowano o śmierci noworodka tuż po porodzie. Wszystko skończyło się na początku XXI wieku, więc stosunkowo niedawno, a śledztwa w tej sprawie trwają do dziś...
Wstrząsnęła mną ta historia. Do tej pory żaden materiał telewizji śniadaniowej nie zainteresował mnie tak głęboko. Z wielkimi nadziejami sięgnęłam więc po książkę inspirowaną właśnie tą niezwykle bolesną historią. Od tej lektury wymagałam emocji, niemal takich, jakie zawładnęły mną podczas oglądania materiału w TVN.

Pewnego dnia, w teczce z krokodylej skóry, do której dzieci nie mają dostępu, Veronica odnajduje zdjęcie dziewczynki niewiele starszej od siebie. Na odwrocie widnieje podpis - Laura. Dziewczynka, mimo młodego wieku wie, że lepiej nie poruszać tematu z rodzicami, jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że zdjęcie zmieni jej życie.
Z biegiem kolejnych lat Veronica coraz więcej słyszy i coraz więcej rozumie. Jej matka ma obsesję na punkcie Laury, przez co nie potrafi do końca cieszyć się życiem. Dopiero choroba uwalnia ją od smutku, za to chęć odnalezienia dziewczynki przechodzi na Veronicę. Kim jest tajemnicza Laura? Czytelnik szybko się domyśla, zresztą zamysłem autorki nie było ukrywanie tego. Czytając wstęp do tego wpisu, Wy również pewnie już wiecie kim jest dziewczynka ze zdjęcia...

Książka podzielona została na dwie części. Pierwsza niemalże zniechęciła mnie do lektury. Brak tam było akcji, która snuła się sobie tylko znanym rytmem. Całość wydawała mi się czasami niespójna i  poszarpana. Poznajemy w niej istotne fragmenty z życia dziewczynek. Na przemian wchodzimy w świat i myśli Laury oraz Veronic'i. Atmosfera w tej części książki jest gęsta, powoduje że czyta się bardzo opornie, przewracając kolejne strony z myślą, że może w końcu coś się stanie. Bogata jest za to w gros wątków pobocznych, które w dużej mierze mogłyby zostać usunięte z książki, ponieważ odwracają uwagę od tego najistotniejszego problemu...
Inna jest druga część, kiedy dziewczyny się spotykają. Być może dlatego, że tutaj zachowana jest już ciągłość historii, mimo że dalej na dwa głosy. Wydarzenia nabierają rozpędu, fragmenty układanki trafiają na właściwe miejsca i czytelnik w końcu ma wrażenie, że jest szansa na szczęśliwy finał. Samo zakończenie może nie rozczarowało, ale mam wrażenie że czegoś w nim zabrakło. Takiego postawienia kropki nad "i".

Autorka napisała książkę, korzystając z historii, która ciągle porusza opinię publiczną w Hiszpanii. Niezwykle ciekawej historii... Jednak coś poszło nie tak. Nie mogę powiedzieć, że książka jest zła, po prostu liczyłam na dużo więcej. Polecam ze względu na naprawdę godny uwagi temat poruszony w tej powieści. Niemniej nie jest to lektura, którą się pochłania.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Metamorfoza notesu... + informacja o konkursie



Dzisiaj wyjątkowo nie o książkach... Dostałam ostatnio ładny notes reklamowy, ale jak to z takimi bywa, bardzo irytowały mnie napisy na nim. Lubię ładne gadżety, postanowiłam więc troszkę popracować nad wyglądem. Pierwotnie na na pis miał być przyklejony wąs, ale ostatecznie wyszło zupełnie inaczej...


Tak notes wyglądał przed moją ingerencją...


 Materiały wykorzystane:

  • Arkusz dowolnego papieru - ok. 1,5 zł w dowolnym sklepie papierniczym
  • Ozdobna taśma - 9 zł w sklepie papierniczym (oczywiście zużywamy tylko kawałek i możemy wykorzystać jeszcze kilkakrotnie)
  • Rower - zamówiony na allegro, koszt 2,5 zł 
  • Klej
  • nożyczki

Zachęcam do takich "zabaw"... Naprawdę odprężające i satysfakcjonujące zajęcie :)


.............................................................................

Przy okazji zachęcam do wzięcia udziału w konkursie organizowanym na stronie Magdaleny Kordel. Do wygrania voucher dla dwóch osób do Farmona Hotel Business&SPA oraz 5 zestawów kosmetyków z książką "Malownicze. Wymarzony czas"

Wszystkie informacje znajdziecie w linku poniżej!


Baner