niedziela, 30 września 2012

(3) Niedziela... czyli Zakopane i KONKURS!

Jak pisałam tydzień temu, spędziłam kilka, a dokładnie pięć, dni w Zakopanem. Jechać miała siostra z chłopakiem, niestety mogła tylko w weekend, dlatego resztę opłaconego czasu w stolicy Tatr spędzałam ja ;)

Widok z przełęczy pod Kopą Kondracką

Przyjechałam w poniedziałek późnym wieczorem, dlatego wtorek spędziłam na chodzeniu bez celu po okolicy, a później po Krupówkach (czy jest jakiś czas w roku, kiedy tam nie ma tłumu ludzi?!). Udało mi się prawie wpaść na Justynę Kowalczyk, która wybiegała z ośrodka Imperial i widziałam Stanisława Karpiela-Bułeckę (kuzyna tego sławniejszego - Sebastiana). Jeszcze zerknęłam na Wielką Krokiew i tyle z wtorku.

Nie wiem dokładnie co to za willa, ale bardzo mi się spodobała :)

Kościół p.w. Św. Antoniego oo. Bernardynów


W środę miałam mało ambitny plan, wjechania na Kasprowy Wierch kolejką i przejścia do Kopy Kondrackiej. Mało ambitne plany pokrzyżował wiatr, przez który kolejka była nieczynna. Musiałam więc szybko zmienić trasę i tak oto postanowiłam wybrać się do schroniska na Hali Kondratowej i tam pomyśleć co dalej. Dotarłam, pomyślałam... i postanowiłam... że cóż to dla mnie 500 m w górę... wejdę na przełęcz pod Kopą Kondracką, a stamtąd albo na Kopę, albo na Kasprowy Wierch. Tak więc rozpoczęłam mozolną wspinaczkę, przeklinając siebie i wszystko dookoła. Mój rytm... 3 kroki do góry, 3 minuty postoju nie wróżył niczego dobrego, ale o dziwo, jakimś cudem byłam coraz wyżej... I dopiero gdzieś na wysokości 1700 m.n.p.m. poczułam dlaczego kolejka z powodu wiatru była nieczynna. Halny, którego doświadczałam zwalał z nóg. Kiedy wiał prosto w twarz, miałam wrażenie jakbym oddychała pod wodą. Tak więc walczyłam nie tylko z sobą, ale i z silnym wiatrem. Kiedy dotarłam na przełęcz, od razu stwierdziłam, że dalsza wycieczka nie ma sensu. Wiatr nie pozwalał siedzieć, a co dopiero chodzić. Szkoda, byłam już naprawdę wysoko (1863 m.n.p.m.) miałam siły i ochotę na dalszą wycieczkę i zdobywanie szczytów. Niestety... człowiek z naturą nie wygra. Zeszłam więc tą samą drogą do schroniska, po raz kolejny walcząc z wiatrem.
Giewont widziany z przełęczy pod Kopą

Przełęcz pod Kopą Kondracką

Ja :) Trzymam się prosto chociaż wiatr próbuje mnie złamać ;)

A tak wyglądali ludzie próbujący chodzić...

Widok z przełęczy na Tatry wysokie

Schronisko na Hali Kondratowej

A tędy wiodła trasa mej wycieczki :)

W czwartek dotarła do mnie siostra z chłopakiem, a ponieważ moje nogi odczuwały trud wspinaczki z dnia poprzedniego, to po raz kolejny przeszłam się Krupówkami, wjechałam na Gubałówkę (aż wstyd się przyznawać) i odpoczywałam :)
Widok z Gubałówki

Piątek to dzień mojego wyjazdu, ale do południa zaplanowaliśmy chodzenie po Dolinie Kościeliskiej. To chyba najciekawsza, z tatrzańskich dolin. Masa jaskini (polecam Mylną, można się tam przez moment poczuć jakby się było grotołazem :D), przepiękny Smreczyński staw z cudowną panoramą w tle i góry, miejscami przypominające bieszczadzkie połoniny. Całość psuje tylko cała masa "dziwnych" turystów. Szpilki i lans przede wszystkim. No i zastanawiam się, jak można rezygnować w połowie trasy! Modzi ludzie, nie dają rady dojść po raczej płaskiej drodze do schroniska... coś jest nie tak :)



Smreczyński Staw

Widok ze schroniska na Hali Ornak

Lisek, który nie boi się ludzi i kradnie im kanapki


Podsumowując... zmarnowałam dwa dni z powodu niesprzyjających warunków i żałuję, że tak mało chodziłam po wysokich górach. O dziwo, myślałam że z kondycją kiepsko, a okazało się że tempo miałam nawet dobre a i sił dużo. Trochę też za ostro zaczęłam, co skończyło się zakwasami, które prawdopodobnie jeszcze kilka dni będą trzymać.  Wyjazd udany, Tatry piękne, ludzie irytujący... to tyle o urlopie.


Żeby nieco ożywić facebookowe konto Magii książki, postanowiłam zorganizować tam konkurs. Do wygrania książka "Jeszcze jeden dzień" Fabio Volo. ZAPRASZAM! (KLIK)


A jutro recenzja książki, która mi w Zakopanem towarzyszyła...

sobota, 29 września 2012

Swietłana Aleksijewicz "Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości"



Sięgając po "Czarnobylską modlitwę" autorstwa Swietłany Aleksijewicz wiedziałam, że czeka mnie spotkanie z literaturą z najwyższej półki, wymagającą od swojego czytelnika maksimum skupienia. Nie wiem, czy pisząc ten tekst, jestem w stanie chociaż minimum emocji zawartych w lekturze oddać. Podobnie jak w przypadku książki "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" tak i teraz mam duży problem aby ubrać w słowa to, co przebiega przez moją głowę. Jak widać, najtrudniej pisze się o książkach wybitnych.

Podobnie jak w przypadku wspomnianej przeze mnie wyżej książki, tak i tutaj autorka głos oddaje ludziom, nie komentuje, nie ocenia, po prostu pozwala mówić. "Czarnobylska modlitwa" rozpoczyna się naprawdę mocnym akcentem, zresztą podobnym się kończy. Tak więc już od pierwszych stron otrzymujemy historię, która wzrusza, przeraża, wykańcza emocjonalnie. Żona strażaka, który jako jeden z pierwszych trafia do Czarnobyla, aby gasić pożar, opowiada nam o swojej wielkiej miłości. Tak wielkiej, że nie przeraziło jej rozpadające się ciało męża, czy też zagrożenie jakie wiązało się z jego napromieniowaniem. Od łóżka ukochanego nie odciągnęło jej nawet to, że była już w dość zaawansowanej ciąży. Podobnie jest w przypadku żony likwidatora. Jej historia zamyka książkę i pokazuje równie wielką siłę miłości, która nie jest w stanie zlęknąć się niczego.

Z potoku ludzkich głosów, wyłowić można żal i niezrozumienie, które towarzyszy wielu ofiarom katastrofy w Czarnobylu. Ukazuje nam się obraz ludzi, którzy całą mocą wierzyli w państwo i władzę, którzy dla ojczyzny byli w stanie ponieść największą ofiarę - własne życie. Z kolei to państwo i ta władza, wysłała swoich obywateli na pewną śmierć, okłamywała, utajniała, zamiast pomóc tym, którzy ślepo wierzyli. Świetnie ukazany jest w ten sposób obraz człowieka radzieckiego. Widać też różnicę w myśleniu ludzi przed i po Czarnobylu...

Autorka dużą część publikacji poświęca dzieciom, które po katastrofie zmieniły się nie do poznania...
"Kiedy te dzieci postoją na apelu kwadrans, czy dwadzieścia minut, to mdleją, krew leci im z nosa. Nie sposób ich zadziwić, ale też ucieszyć. Zawsze są senne, zmęczone. Mają blade, szare twarze. Nie bawią się, nie wygłupiają." (Nauczycielka Nina Konstantinowna)

Zwierzęta również mają swój głos w tej publikacji. Jak wiadomo, ludzi ze skażonych terenów ewakuowano, a przydomowa trzódka została w gospodarstwach. Większość odstrzelono, tworząc prawdziwe cmentarzyska zwierząt, pozostałe dziczały i zapominały o istnieniu człowieka. Ich los napawa równie wielkim smutkiem, jak opuszczone domostwa, które wyglądają jakby człowiek miał zaraz do nich powrócić.

Mistrzyni reportażu po raz kolejny przekazała w nasze ręce książkę kompletną, wybitną. Aleksijewicz wielokrotnie wybierała się do strefy, rozmawiała z setkami ludzi, a sama książka powstawała przez niemal 20 lat. "Czarnobylska modlitwa" to obraz miłości między ludźmi, ale też przywiązania do ziemi i bezgranicznego zaufania do państwa. Historie zawarte w książce bazują na przeszłości, ale tak naprawdę ludzie próbują ułożyć sobie przyszłość. Przyszłość naznaczoną atomem i śmiercią.

Pozycja którą trzeba przeczytać!

środa, 26 września 2012

Juraj Červenák "Bohatyr. Żelazny kostur"


Tym razem zamieszczona recenzja nie jest mojego autorstwa, a mojego "prawie szwagra", który od czasu do czasu dorzuci coś do Magii książki z działki fantastyka, która mnie zupełnie nie interesuje. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu to urozmaicenie ;)

 .......................................................................................................................  


Bohatyr. Żelazny Kostur to pierwszy tom historycznej fantasy autorstwa słowackiego pisarza Juraja Cervenaka. Po przewędrowaniu po raz któryś z kolei Śródziemia wraz z bohaterami powieści Tolkiena, owa lektura, wraz ze swoimi słowiańskimi mitami i średniowieczną Rusią wydawała się idealną odskocznią od książek serwowanych mi do tej pory.

Autor przenosi nas w X wiek na Ruś, do małej wsi Karaczarowo zamieszkiwanej przez plemię Muromców. Pochodzi z niej nasz tytułowy Bohatyr – Ilja. Na początku jednak Ilja nie ma w sobie nic z bohatera. Jest sparaliżowany i wyśmiewany przez wszystkich. Sytuacja się zmienia, gdy jako jedyny przeżywa napaść na wioskę i zostaje uleczony przez trzech wędrowców. Szukając zemsty, chcąc pomścić plemię oraz uratować ukochaną, Ilja wyrusza w świat pełen niebezpieczeństw i przygód.

Połączenie magii i miecza ze słowiańską mitologią wyszło Cervenakowi rewelacyjnie. Książka pochłania całkowicie, nie sposób się od niej oderwać, zaskakuje nagłymi zwrotami akcji. Czytamy dany rozdział i sprawdzamy ile stron ma następny, aby sobie powiedzieć „to już mój ostatni dziś”, tymczasem rozdział się kończy i sprawdzamy kolejny… i tak aż do ostatniej strony.

Słowiańskie fantasy to coś, czego niestety nie ma na półkach sklepowych zbyt wiele, dlatego tym bardziej polecam wszystkim Bohatyra, bo to fantastyka najwyższych lotów. Przykład Juraja Cervenaka pokazuje, że przygody i historie umiejscowione blisko naszych granic mogą być opowiedziane z równie dużym rozmachem i równie ciekawie jak te opisane przez autorów zza oceanu. A nam pozostaje się cieszyć, że inspirację dla Juraja Cervenaka był sam Andrzej Sapkowski.

 Autor recenzji: Tomasz Mróz

poniedziałek, 24 września 2012

Stos!

Niewielki, ale jakże zacny ;)

Trzy górne pozycje, to zakup własny. Trzy dolne to książki recenzyjne :)



1. Małgorzata Szejnert "Śród żywych duchów"
2. Diane Ducret "Kobiety dyktatorów"
3. Oriana Fallaci "Kapelusz cały w czereśniach"
4. Oriana Fallaci "Wywiad z historią"
5. Alfonso Signorini "Zbyt dumna, zbyt krucha"
6. Jacek Perzyński "Smolar"

Ps. Zachęcam do polubienia Magii książki... na  facebooku (KLIK)

niedziela, 23 września 2012

Niedziela... czyli Zakopane, Giflof i zakładki (2)

Postanowiłam, że niedziele poświęcę na pisanie o wszystkim i o niczym ;)

Zacznę więc może od tego, że od jutra nadawać będę z Zakopanego... Tydzień w stolicy polskich Tatr! Wyjazd wyskoczył mi zupełnie niespodziewanie. Miała jechać siostra z chłopakiem, niestety nie może i tak oto jadę ja. Sama już nie wiem czy się cieszyć, czy nie, zwłaszcza że w Tatrach spadł śnieg. Poza tym perspektywa samotnego biegania po górach jakoś mnie nie zachwyca, a że w góry chcę się wybrać, to pewne ;) Zobaczymy... w każdym razie, na pewno uraczę Was jakimiś zdjęciami. No i zastanawiam się, jakie książki zabrać ze sobą, gdyby pogoda nie dopisała...

---------------------------------------------------------------------------
Ostatnio przy porządkach wygrzebałam moje zakładki do książek. Z reguły przy czytaniu używam wszystkiego, tylko nie ich. Tak więc między kartkami lądują paragony, zdjęcia, chusteczki higieniczne (?), długopisy i inne dziwne rzeczy (ostatnio znalazłam zalaminowaną kartkę z ceną pączka!) ;) A zakładki leżą w pudełku. Jednak mam swoje ulubione, które chciałam Wam zaprezentować :) A Wy? Macie swoje naj? Może pochwalicie się u siebie?






--------------------------------------------------------------------------------------
Wczoraj miałam okazję wysłuchać i obejrzeć koncert ciekawe zespołu z Tych. Giflof, bo tak się nazywają, gra bardzo energetyczną i żywiołową muzykę. A perkusista po prostu mnie zachwycił!







I zapraszam do polubienia zespołu na facebooku (klik)

-----------------------------------------------------------------------------------

Tyle na dziś! A jutro spodziewajcie się stosu :) I trzymajcie kciuki, żeby udało mi się z tego mojego niespodziewanego urlopu wrócić :)

sobota, 22 września 2012

Joanna Góźdź "Dekorowanie potraw"



Przed każdą imprezą zastanawiam się, co zrobić z podawanymi przeze mnie potrawami i przekąskami, żeby wyglądały jak najbardziej apetycznie i zachęcająco. Znałam kilka trików, pozwalających mi stworzyć jakieś małe ozdóbki z warzyw, a po zapoznaniu się z książką Pani Góźdź moja wiedza na temat ozdabiania potraw z pewnością stała się dużo bogatsza. 

Na wstępie otrzymujemy informację o niezbędnych przy dekorowaniu "narzędziach". Na szczęście nie ma tego aż tak dużo, więc zaopatrzyć się w sugerowane przez autorkę przedmioty można szybko i bez wielkich wydatków.

Następnie książka podzielona jest na trzy części:
Dekoracje z owoców


Dekoracje z warzyw 



Dekoracje słodkie
Nie chciałam się rozpisywać na temat poszczególnych rozdziałów, myślę że piękne zdjęcia umieszczone w książce powiedzą więcej niż ja mogłabym napisać.
Niewątpliwym plusem tej pozycji jest to, że niemal każdy, nawet największy kuchenny laik, powinien poradzić sobie z wykonaniem zamieszczonych w niej ozdób. Kolejnym są przepisy na lukier i masę cukierniczą. Ich zamieszczenie to z pewnością duże ułatwienie dla osób, które nie mają dostępu do gotowego produktu.

Niektóre dekoracje spokojnie mogą być podane jako gotowe dania. Galaretka w melonie, krokodyl z kiwi czy owoce w cukrze z pewnością zachwycą zarówno podniebienie jak i oczy :) Mnie chyba najbardziej przypadł do gustu rozdział "warzywny", a kokarda z pora to będzie mój kolejny eksperyment kulinarny.

"Dekorowanie potraw" to świetna pozycja dla adeptów sztuki kulinarnej, którzy pragną urozmaicić i dodać finezji swoim daniom. I właśnie początkującym w kuchni najbardziej polecam pozycję Joanny Góźdź.

piątek, 21 września 2012

Jonas Jonasson "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" - audiobook (Artur Barciś)



Czasami bywam lekko roztargniona (tak sobie tłumaczę swoje dziwne zachowania ;)), zamówiłam więc audiobooka do recenzji, nie mając go na czym odtworzyć. Trochę musiałam pokombinować, zanim w końcu, na wygrzebanym z dna szuflady, zakurzonym odtwarzaczu udało mi się w końcu uruchomić pliki. Niestety różowe cudeńko, ze swoją baterią wytrzymuje około godziny... Jak się pewnie domyślacie, trochę to za mało, żeby wysłuchać cały audiobook. Wtedy przyszło kolejne olśnienie (pierwsze było, kiedy przypomniałam sobie, że gdzieś posiadam mp4), przecież mogę to przerzucić na komórkę! Tak więc po trzech dniach męczenia się ze złośliwym sprzętem wszelkim, w końcu udało mi się uruchomić wszystko jak trzeba. A że ostatnio przytrafiła mi się praca, w której swobodnie mogę włożyć słuchawki do uszu, to książkę pochłonęłam w dwa dni.
Tyle tytułem przydługiego wstępu...
Audiobook o którym mowa to oczywiście "Stulatek, który wyskoczył przez ono i zniknął" Jonasa Jonassona w interpretacji Artura Barcisia. Co tu dużo mówić... interpretacji doskonałej. Wcześniej miałam okazję słuchać książek w wykonaniu Anny Dereszowskiej, również bardzo dobrej lektorki, jednak to Pan Barciś przekonał mnie ostatecznie do audiobooków.
Wspomnienia Allana Karlssona czytane przez tego świetnego aktora, są jeszcze bardziej zabawne niż podczas pierwszego spotkania z książką. Każdy bohater otrzymuje charakterystyczny głos, a całość czytana jest w sposób, jaki napisana jest książka, czyli lekko flegmatycznie i ospale, co bynajmniej nie powoduje senności w słuchaczach! Nie nie, historia Allana nie pozwala nawet na moment zmienić toru naszych myśli. Po prostu nie sposób oderwać się od perypetii szalonej "grupy lekko przestępczej"

Co do treści, odsyłam do swojej wcześniejszej recenzji (klik). Nie zmieniłam zdania, wręcz przeciwnie, uważam że ta książka jest nawet lepsza, niż mi się wydawało za pierwszym razem.

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" już samym tytułem zachęca do przeczytania. Bo kto nie jest ciekawy, co też się z owym staruszkiem stało? Książka to swoista parada atrakcji, w której autor wyciąga kolejne króliki z kapelusza zaskakując czytelnika i nie pozwalając nawet na chwilę znudzenia lekturą.

Polecam gorąco zarówno książkę jak i audiobook. Idealna pozycja na poprawę humoru :)

czwartek, 20 września 2012

Fabio Volo "Jeszcze jeden dzień"



Niestety, bez wahania muszę stwierdzić, że wynudziłam się przez dwa ostatnie wieczory śmiertelnie. A wszystko za sprawą Fabio Volo i jego powieści, rzekomo bestsellerowej, "Jeszcze jeden dzień". Zwabiona zostałam okładką, która swoją drogą nijak ma się do treści (para głównych bohaterów jest już grubo po trzydziestce). Miałam nadzieję na przyjemną historię miłosną, a otrzymałam nudną, w wielu miejscach okraszoną zupełnie niepotrzebnymi wspomnieniami głównego bohatera, opowieść. A zapowiadało się całkiem nieźle...

Giacomo jest mężczyzną, który raczej nie potrafi zagrzać długo miejsca przy jednej kobiecie. Uwielbia seks i możliwość poznawania nowych partnerek. Swoją zmienność tłumaczy dzieciństwem, odejściem ojca i trudnymi relacjami z matką. Wszystko zmienia się, gdy tym samym tramwajem, którym jeździ codziennie zaczyna podróżować tajemnicza dziewczyna, która fascynuje Giacoma i nie pozwala o sobie zapomnieć. On i ona co najwyżej na siebie spoglądają, lub wymieniają uśmiech. Aż tu pewnego dnia, pasażerka proponuje zaskoczonemu mężczyźnie kawę. Okazuje się, że następnego dnia wylatuje do Nowego Jorku i rozpoczyna tam pracę. Nie wymieniają się nawet mailem. Giacomo spisuje jedynie dyskretnie adres firmy Micheli. Żegnają się... Jak się pewnie łatwo domyślić nie jest to koniec historii tych dwojga. Jednak im dalej w las... tym ciemniej :)

Teoretycznie historia jest ciekawa i powinna zadowolić czytelnika, ale... no właśnie, najzwyczajniej czegoś tej książce brakuje, żeby zauroczyć i porwać. Mniej więcej od połowy, przeskakiwałam wzrokiem po kolejnych linijkach i zastanawiałam się, kiedy skończy się w końcu ta katorga i nadejdzie finał. Swoją droga finał mało finezyjny i nie zaskakujący niczym. 
Autor próbował uczynić lekturę lekko erotyczną, zamieszczając wiele wspomnień miłosnych uniesień Giacoma, jednak udało mu się co najwyżej stworzyć obraz żałosnego amanta. Często pojawiały się jakieś migawki z życia mężczyzny, które nijak pasowały do akurat opisywanej sceny. Jednym słowem, jak dla mnie w tej książce po prostu panuje chaos. Wszechobecny i przenikający.
Nie uwiodła mnie "miłość" Giacoma i Micheli, a cała opowieść zaserwowana przez Fabio Volo po prostu rozczarowała.
Jeśli sięgniecie, to na własną odpowiedzialność. Mnie się nie podobało, niemniej czytałam kilka bardzo pozytywnych opinii.

środa, 19 września 2012

Jesienne must have

Jak każdej jesieni, na rynku pojawia się ogromna liczba książek. Ostatnio staram się nie kupować, bo fundusze ograniczone, mimo to wyłapałam kilka pozycji, które prędzej czy później będę musiała nabyć. A Wy macie jakieś pozycje, których niecierpliwie wypatrujecie? :)


Joanna Bator "Ciemno, prawie noc"

Reporterka Alicja Tabor wraca do Wałbrzycha, miasta swojego dzieciństwa. Osiada w pustym poniemieckim domu, z którego przed laty wyruszyła w świat. Dowiaduje się, że od kilku miesięcy w Wałbrzychu znikają dzieci, a mieszkańcy zachowują się dziwnie. Rośnie niezadowolenie, częstsze są akty przemocy wobec zwierząt, w końcu pojawia się prorok, Jan Kołek, do którego w biedaszybie
przemówiła wałbrzyska Matka Boska Bolesna. Po jego śmierci grupa zbuntowanych obywateli gromadzi się wokół samozwańczego „syna", Jerzego Łabędzia. Alicja ma zrobić reportaż o zaginionej trójce dzieci, ale jej powrót do Wałbrzycha jest także powrotem do dramatów własnej rodziny: śmierci rodziców, samobójstwa pięknej starszej siostry, zafascynowanej wałbrzyską legendą księżnej Daisy i zamku Książ. Wyjaśnianiu tajemnicy Andżeliki, Patryka i Kalinki towarzyszy więc odkrywanie tajemnic z przeszłości Alicji.
W swojej najnowszej książce Joanna Bator nawiązuje do konwencji powieści gotyckiej. Nie po to jednak, by bawić czytelnika: w tym, co niesamowite, często ukryta jest prawda o nas, której na co dzień nie chcemy pamiętać.

Premiera 10.10.2012

Wojciech Kuczok "Poza światłem"

Globtroter, alpinista i taternik, grotołaz, turysta, bywalec oraz mieszkaniec różnych miast. Skazany na wieczną wędrówkę. To najnowsze wcielenie Wojciecha Kuczoka, który przemierzył świat nie tylko wzdłuż i wszerz, lecz także... z góry na dół. Wspiął się na dach Europy, zszedł głęboko pod powierzchnię Ziemi, penetrując najbardziej niedostępne jaskinie. W swojej książce zdaje sprawę z licznych wypraw, niejednokrotnie odbiegając przy tym od prostej relacji i anegdoty, przeplatając opowieść dygresjami na temat współczesnego podróżowania, momentami zadumy nad cudem natury czy antropologiczną refleksją o czasie, pamięci, pozostawaniu w ruchu. Wciąż wkracza przy tym na szlaki literackie, rekonstruuje kulturową mapę Europy, wkomponowuje w swoją opowieść aluzje, cytaty i kryptocytaty. Odwiedziny kolejnych miejsc i muzeów są bodźcem do przemyśleń nad sztuką i architekturą, do sporządzania notatek z lektur, wystaw, galerii. Ostateczny wymiar tytułowej włóczęgi ma związek z własną artystyczną drogą autora, bo Skazany na włóczęgostwo to nie tylko dziennik podróży, ale także świadectwo zmagań z pisarskim rzemiosłem, z twórczą mocą i niemocą.

Premiera 17.10.2012 


Youssef Rakha "Bejrut jest gdzieś tam"

Bejrut jest gdzieś tam to piękna, reportersko-fotograficzna opowieść o mieście. O mieście urokliwym i wielokulturowym, zwanym przed laty, zanim „wszystko się zaczęło” – jak określa czasy sprzed okrutnej wojny jedna z mieszkających tam Ormianek – Paryżem Wschodu. O mieście, gdzie – podobnie jak w europejskim Paryżu – na ulicach, placach i w rozlicznych lokalach (będących niezwykłą mieszanką architektonicznych stylów z różnych epok i kultur), zlewają się ze sobą języki całego świata, a miejscowi Arabowie często porozumiewają się – nawet wśród członków własnej rodziny – po francusku.








Premiera 23.10.2012


Agata Tuszyńska "Tyrmandowie. Romans amerykański"

Opowieść o amerykańskim okresie życia autora Dziennika 54. Przewodniczką po nim jest trzecia żona Tyrmanda, Mary Ellen Tyrmand, matka ich dwojga dzieci. Ta amerykańska Żydówka, niemająca związków z Polską, która poślubiła go wbrew woli matki, mówi o wspólnie spędzonych piętnastu latach, do nagłej śmierci Tyrmanda 19 marca 1985. Wraz z niepublikowaną dotychczas korespondencją ich obojga (niemal sto listów!) pokazuje inne oblicze dawnego „pornografa”, który po latach gorszył się nawet Playboyem. Książka zawiera wiele nieznanych fotografii rodzinnych Tyrmandów.
On: Miał 50 lat, gdy ją poznał. Za sobą wojnę, legendę playboya w komunistycznej Polsce, literackie laury i gorycz politycznego wygnania. Stawał się znaczącą postacią w intelektualnych kręgach Nowego Jorku. Przedstawiał własne, szczególne spojrzenie na amerykańską demokrację: „Postanowiłem bronić Ameryki przed nią samą”.
Ona: Studentka iberystyki znakomitej uczelni Yale, czytała z młodzieńczym zachwytem jego artykuły, które jak niczyje inne wyrażały jej poglądy na świat. Marzyła o poznaniu owego niezwykłego moralisty. Miała 23 lata, kiedy napisała do niego pierwszy list i doprowadziła do spotkania.

Premiera: 03.10.2012 


Dorota Masłowska "Kochanie zabiłam nasze koty"

Nowa, od dawna oczekiwana powieść Doroty Masłowskiej !
W swoich poprzednich książkach bardzo wnikliwie, ale też świeżo, z młodzieńczą beztroską, przyglądała się ona temu, co widziała za oknem, na ulicy… naszej polskiej codzienności. Robiła to dowcipnie i celnie, a powodzenie jej książek zarówno u czytelników jak i u krytyków dowiodło, że takiego głosu w naszej litreaturze współczesnej bardzo brakowało. W najnowszej powieści, równie dowcipnie i wnikliwie przygląda się tzw. klasie średniej, młodym, zamożnym ludziom, którzy nie mają pomysłu na to, co zrobić ze swoim życiem. Ich losy, wygląd, mieszkania wydają się  nam podobne niezależnie od tego czy żyją w Warszawie czy w Nowym Jorku. Naprawdę warto zobaczyć ich oczami Doroty Masłowskiej –dostrzeżecie to, czego dotąd nie widzieliście i spotkacie samą AUTORKĘ (jak zwykle pełną dystansu do samej siebie).



Premiera: 17.10.2012


Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Podróż do miasta świateł"

Iga Toroszyn, współwłaścicielka cukierni Pod Amorem, ma powody do niepokoju. Z muzeów  na całym świecie w tajemniczych okolicznościach giną obrazy Rose de Vallenord. Trzeba więc zabezpieczyć przed kradzieżą należący do rodziny portret Tomasza Zajezierskiego. Tylko czy to na pewno dzieło słynnej rudowłosej malarki, która przed laty uwiodła młodego hrabiego?
Odpowiedzi na to pytanie poszuka Nina, historyczka sztuki z Warszawy. W tym celu wyruszy do Paryża, tak jak ponad sto lat wcześniej Róża z Wolskich…
Małgorzata Gutowska-Adamczyk zabiera czytelników w niezapomnianą podróż do dziewiętnastowiecznej Francji, snując opowieść o niezwykłej kobiecie: malarce, emancypantce, skandalistce. O jej pasji, pragnieniach, romansach…
Równie ważnym bohaterem książki czyni Paryż - miasto magiczne, w którym spełniają się marzenia.

Premiera: 17.10.2012


Izabela Meyza, Witold Szabłowski "Nasz mały PRL"

Co dziś rzucili?... czyli podróż do przeszłości. Przystanek PRL
Kolejki po girlandy papieru toaletowego, „Brutal” obok „Pani Walewskiej”, rodzinna podróż maluchem do Bułgarii. Czasy, w których panie nosiły trwałą, a panowie „męski zwis”, dobrze znamy z filmów Barei albo przeżyliśmy na własnej skórze... Ale warto spojrzeć na nie w zupełnie inny sposób.
Dwójka dziennikarzy, Iza i Witek, postanowili na pół roku przenieść się do rzeczywistości przełomu lat 1981/1982. Zamieszkali w bloku z wielkiej płyty, zrezygnowali z Internetu i komórek, a po Warszawie jeździli fiatem 126p. Dziecku wręczyli zabawki pamiętające czasy Jaruzelskiego, a w ich kuchni zagościły dania polecane przez kultową „Przyjaciółkę”.
Po co to wszystko? Autorzy sprawdzili czym różni się współczesne życie od tego sprzed trzech dekad. Zabrali nas w sentymentalną podróż, przyjrzeli się absurdom PRL-u, ale przede wszystkim szukali odpowiedzi na pytanie, czy dziś żyje się nam lepiej.

Premiera: 19.09.2012

poniedziałek, 17 września 2012

Jacek Getner "Dajcie mi jednego z was"


Czterech zupełnie obcych sobie mężczyzn zamkniętych w jednym, niewielkim pomieszczeniu i głos, który ma nad nimi władzę. Celem tego nietypowego "spotkania" ma być śmierć jednego z bohaterów, a wybrać go muszą jednogłośnie pozostali... Tak w skrócie można opisać fabułę książki Jacka Getnera...

Tajemniczy głos więzi ludzi, którzy kiedyś wyrządzili mu jakieś krzywdy. Mamy więc Szczęściarza, znanego i bogatego przedsiębiorcę, Przystojniaka, który w zasadzie nie jest przystojny ale uwodzi kobiety z wielką łatwością, Kaprala, byłego komandosa i wychowawcę poborowych, oraz Proroka, niegdyś przywódcę sekty Ostatecznego Szczęścia, obecnie poszukiwanego przez byłych wyznawców. Panowie nie znają się wzajemnie i nic o sobie nie wiedzą, dlatego tym ciekawsze są ich rozmowy prowadzone w zamknięciu. Aby ułatwić sobie "zadanie" wytypowania jednego najgorszego, postanawiają się lepiej poznać. Dzięki czemu także i my mamy okazję zagłębić się w historie bohaterów, poznać ich motywy działania i zobaczyć, jak i z czego rodzi się w każdym z nich zło. Mimowolnie sami zaczynamy się zastanawiać, kto najbardziej zasłużył na to, aby szóstego dnia dokonać żywota.

Zastanawiam się, czy rzeczywiście czterech zamkniętych ze sobą facetów, mało że facetów... złych facetów, czarnych charakterów bym rzekła, w tak ekstremalnych warunkach zaczęłoby po prostu ze sobą rozmawiać i zwierzać się z życiowych niepowodzeń... Mam wątpliwości, ale kto wie...
Sam pomysł bardzo mi się podoba. Taki miks reality show z kryminałem, szkoda tylko że chwilami autor jak na mój gust, za bardzo się puszczał wodze fantazji. Weźmy np. wspomnienie Kaprala o wielkiej i jedynej miłości... Scena rodem z "Rambo", być może miała rozbawić... Być może... 

Samo rozwiązanie całej sprawy z pewnością zaskakuje i niełatwo domyślić się, jak zakończą się losy więźniów. "Dajcie mi jednego z was" to pozycja pozbawiona zbędnych opisów, za to pełna wartkich dialogów i ciekawych zwrotów akcji, dzięki czemu czyta się szybko i bez chwili znudzenia. Szkoda tylko, że ktoś nie postarał się przy korekcie i napotykamy mnóstwo błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, które często wypaczają sens całego czytanego zdania. Nie ujmuje to teoretycznie niczego treści, ale można odczuć pewien dyskomfort, kiedy czytając, trzeba się zastanawiać co właściwie autor miał na myśli.

Całość mimo wszystko oceniam bardzo pozytywnie. Spędziłam udany wieczór przy lekturze zaserwowanej mi przez Jacka Getnera. Aż zal, że to tylko 160 stron.

niedziela, 16 września 2012

Niedziela... czyli regały, nowy nagłówek, muzyka i trochę starych książek... :)

Od ponad dwóch godzin zabieram się za pisanie recenzji książki "Dajcie mi jednego z was" Jacka Getnera. Bardzo sympatyczna lektura, szkoda że okraszona tyloma błędami interpunkcyjnymi i ortograficznymi!. Niektóre wręcz wypaczały sens poszczególnych zdań... Ale o tym później, bo mimo dwugodzinnego "zbierania się" nie napisałam nawet zdania, chwytałam się za to za wszystkie inne możliwe zajęcia. I tak oto postanowiłam pokazać wam moje regały (pojawiały się już na facebooku, ale nie każdy posiada konto). Nawet nie potrafię opisać uczucia, które towarzyszy mi codziennie rano, kiedy otwieram oczy i widzę te wszystkie książki... Czy wyobrażacie sobie w ogóle życie bez książek? Bez ich widoku, zapachu... Ja nie :)

Prezentuję więc moje taniutkie ikeowskie regały (69,9 zł/szt)... Jak widać upycham na nich nie tylko książki, ale masę różnych innych drobiazgów... Też tak macie?


W przypływie nie wiem czego (?) postanowiłam również zmienić nagłówek bloga. Jesień zbliża się wielkimi krokami, chyba czas na zmiany (nie pytajcie co jesień ma wspólnego z tym niejesiennym nagłówkiem ;))... Co myślicie?


Teraz kilka staroci książkowych, które bardzo lubię. Zamieszczam je pod wpływem postów Domi

"Kuchnia oszczędnej gospodyni" z 1988 r. znaleziona na Bytomskim Jarmarku Staroci (klik)

Seria o Klaudynie autorstwa Colette z 1975 r., zakupiona w antykwariacie Vivarium

"Przygody dobrego wojaka Szwejka" Jaroslava Haska z 1985 r.

Pozycje teoretycznie nie tak stare... chociaż Klaudynie stuknęło już 37 lat!






A na koniec moje ostatnie muzyczne zauroczenie... Mela Koteluk. Posłuchajcie koniecznie... :)


sobota, 15 września 2012

Virginia C. Andrews "A jeśli ciernie"



Chyba jestem już zmęczona twórczością Virginii C. Andrews, która jak nikt inny potrafi grać na ludzkich emocjach. "A jeśli ciernie" to trzecia część sagi o Dollangangerach i zastanawiam się czy na niej nie poprzestać, darując sobie lekturę kolejnych dwóch części: "Kto sieje wiatr" i "Ogrodu cieni". Mimo, że po raz kolejny nie mogłam się oderwać od lektury czuję już przesyt historią zakazanej miłości rodzeństwa.

Po wydarzeniach w Foxforth Hall i śmierci Paula, Cathy i Chris układają sobie życie z dala od ludzi, którzy mogliby ich znać. Razem wychowują dwóch synów Cathy -  Jory'ego i Barta. Dzieci nie mają świadomości, że ich rodzice są rodzeństwem, a ich związek jest nieczysty. Życie rodzinne płynie spokojnie do momentu, kiedy do willi w sąsiedztwie nie sprowadza się tajemnicza, starsza kobieta z czarną woalką na twarzy. Pojawienie się damy i jej lokaja na zawsze burzy spokój rodziny. O ile Jory, którego całą uwagę pochłania taniec, nie zwraca większej uwagi na przybyszy, o tyle niezdarny Bart całkowicie ulega kobiecie, a przede wszystkim jadowitym podszeptom lokaja. Dziesięciolatka całkowicie odmienia pamiętnik jaki otrzymuje od służącego... 
Czyj pamiętnik trafia w ręce syna Cathy i kim jest tajemnicza kobieta w czerni? Czy rodzeństwo odkryje w jakim grzechu żyją ich rodzice? Z pewnością znajdziemy odpowiedzi w trzecim tomie powieści Virginii C. Andrews, w którym autorka oddaje głos synom Cathy.

Po raz kolejny zastanawiam się nad fenomenem powieści amerykańskiej autorki... Przecież ta historia jest tak nieprawdopodobna, i pełna dziwnych zwrotów akcji, że brak w niej odpowiedniej dawki realności, którą każda powieść mimo wszystko posiadać powinna. Jest po prostu nierealna... Do tego to wyraźne rozgraniczenie dobra i zła. Jory ten dobry brat i Bart zły i okrutny, niczym Abel i Kain, jednego lubimy, drugiego najchętniej przełożylibyśmy przez kolano i porządnie złoili. Tyle że wszystko jest tu zbyt czarne i białe, brakuje odcieni szarości... Poza tym cała historia jest przewidywalna aż do bólu. Autorka niczym nie zaskakuje. Od chwili pojawienia się tajemniczej damy wiemy z kim mamy do czynienia i jaki będzie finał tej historii. Mimo to, po raz kolejny miałam problem z oderwaniem się od lektury. Książka sama się czytała, a ja nie zauważałam upływu czasu i kolejnych stron. Z czego to wynika?  Może ktoś jest mi w stanie wytłumaczyć ten fenomen? Niemniej, nie sięgnę chyba po kolejne tomy. Mam już dość gry na emocjach jaką serwuje Virginia C. Andrews, a i dalsza historia rodziny coraz mniej mnie interesuje. Tylko czy wytrwam i nie złamię się kiedy w zapowiedziach pojawi się kolejna część? Zobaczymy.

Czytelnikom poprzednich części nie muszę polecać... Ciężko jest przejść obojętnie obok kolejnych tomów sagi o rodzinie Dollangangerów...


Baner