"Co by było, gdyby Hitler nie miał wąsów...?"

Niedawno do kin wszedł najnowszy obraz Juliusza Machulskiego "AmbaSSada". Jak twierdzi sam reżyser "film ma przekłuć nadęty balon, gdy mówimy o martyrologicznej historii Polski". Mówiąc krótko, miało być zabawnie, lekko i z przymrużeniem oka, coś jak "Bękarty wojny" Quentina Tarantino. Dlatego też sięgnęłam po książkę, która powstała na podstawie scenariusza, licząc przede wszystkim na przednią rozrywkę.
Melania i Przemek, mieszkańcy cichych i spokojnych Bieszczad, przenoszą się do Warszawy, aby przez miesiąc opiekować się mieszkaniem stryja. Jak się okazuje dość szybko, w kamienicy, która stoi w miejscu dawnej ambasady niemieckiej dzieją się dziwne rzeczy... Dość szybko małżeństwo odkrywa, że na trzecim piętrze urzędują najprawdziwsi naziści z samym Joachimem von Ribbentropem na czele. W głowie Melanii szybko rodzi się pomysł, aby trochę zmienić historię świata, a wszystko za sprawą kilku gadżetów, takich jak szafa czy najnowszy smartfon.
Historia dość absurdalna, w żaden sposób pewnie by mnie nie raziła, w końcu motyw z przenoszeniem się w czasie jest dość często wykorzystywany, gdyby nie to, że nawet absurd musi się trzymać kupy! Mówiąc brzydko... Jestem w stanie zrozumieć, że wkładając coś do szafy w 1939 roku znajdziemy to w tej samej szafie w 2013 roku, ale odwrotnie? Zawirowania czasowe też jestem w stanie ogarnąć, ale niektóre momenty po prostu jakieś takie mało logiczne. Ale może się czepiam, bo to tylko szczegóły.
"AmbaSSadę" czyta się ekspresowo. Podzielona jest na krótkie rozdziały (2-3 strony) odpowiadające odpowiednim scenom w filmie (tak podejrzewam, gdyż obrazu Machulskiego na wielkim ekranie nie widziałam). Spodziewałam się lektury zabawnej, lekkiej i owszem, kilka razy się uśmiechnęłam pod nosem. Było to jednak raczej nieznaczne uniesienie kącików ust, a nie wybuchy śmiechu na jakie liczyłam. Dialogom w tej książce zdecydowanie brakuje jakiegoś polotu. Miejscami są infantylne, jakby bohaterzy próbowali na siłę być wyluzowani i zabawni, efekt niestety wręcz odwrotny, wyszło bardzo sztywnie (pewnie stąd tyle zarzutów wobec pary aktorskiej wcielającej się w postacie Melanii i Przemka).
Między poszczególne sceny wpleciono kadry z filmu. Miło jest popatrzeć na Roberta Więckiewicza wcielającego się w postać Adolfa Hitlera, czy Adama Darskiego jako Joachima von Ribbentropa... Ale to tylko jeden z wypełniaczy, próbujący odwrócić uwagę od tego, że jednak nie udała się "AmbaSSada" tak jak Machulski obiecywał. Jeżeli film prezentuje poziom książki powstałej na podstawie scenariusza, to do kina z pewnością się nie wybiorę.
Czyta się przyjemnie, od czasu do czasu można się uśmiechnąć, ale nie jest to zdecydowane to, czego oczekiwałam. Alternatywna wizja roku 1939 z pewnością miała szanse stać się hitem, niestety czegoś zabrakło...
Czytajcie na własną odpowiedzialność!
Ps. Czy ktoś widział "AmbaSSAdę"? Polecacie, czy raczej odradzacie wizytę w kinie?
