
"Uśmiechy Bombaju" to książką pod każdym względem wyjątkowa, obok której nie można przejść obojętnie, bez refleksji nad własnym życiem. Po przeczytaniu, odłożyłam ją na bok i nie mogłam przestać myśleć o Jaume, o slumsach i biedzie tam panującej. Wytrzymałam chwilkę i zaczęłam czytać jeszcze raz... Nie potrafię się od tej pozycji teraz uwolnić.
To, że mam czytelniczego bzika na punkcie Indii, nie jest żadną tajemnicą. Staram się od czasu do czasu przeczytać jakąś pozycję o regionie, gdzie oprócz piękna i barw dominuje przede wszystkim bród, ubóstwo i niesprawiedliwość. Najlepszym tego przykładem jest właśnie Bombaj, gdzie piękne budowle kontrastują ze slumsami, które zamieszkują rzesze ludzi bez szansy na jakąkolwiek lepszą przyszłość.
Jaume Sanllorente do Indii trafił zupełnie przypadkiem. Tak naprawdę wakacje chciał spędzić w Afryce, która bardziej go interesowała i o której dużo czytał i pisał. Indie były mu zupełnie nieznane... Pierwsze wrażenie autora? Nigdy więcej! Tuż po wyjściu z samolotu uderza w niego wszechobecny smród, a każdy kontakt z indyjskimi miastami, to kolejne obrazy nędzy i rozpaczy. Ale mimo to, po powrocie z wakacji, u Jaume pojawia się swoista tęsknota za Indiami, która powoduje, że już po niecałym roku wraca... tym razem do Bombaju. Podczas drugiej wizyty trafia do sierocińca Karuna, gdzie poznaje wstrząsające historie dzieci, które mimo całego okrucieństwa, jakie je w życiu spotkało, uśmiechają się! Podejrzewam, że niewielu ludzi jest w stanie wyobrazić sobie ogrom nieszczęść i niesprawiedliwości jaka spotkała te dzieciaki. Jaume Sanllorente postanowił po powrocie do Hiszpanii, że nie może tego tak zostawić, że musi coś zrobić. Zakłada więc organizację pozarządową, której nadaje nazwę "Uśmiechy Bombaju", sprzedaje wszystko co posiada, pieniądze przeznacza na ratowanie sierocińca, a sam przenosi się do miejsca, gdzie jest potrzebny i może pomóc. Młody, przystojny mężczyzna rezygnuje z dotychczasowego życia i w pełni poświęca się dzieciom z najniższej indyjskiej kasty społecznej - niedotykalnych.
To, że mam czytelniczego bzika na punkcie Indii, nie jest żadną tajemnicą. Staram się od czasu do czasu przeczytać jakąś pozycję o regionie, gdzie oprócz piękna i barw dominuje przede wszystkim bród, ubóstwo i niesprawiedliwość. Najlepszym tego przykładem jest właśnie Bombaj, gdzie piękne budowle kontrastują ze slumsami, które zamieszkują rzesze ludzi bez szansy na jakąkolwiek lepszą przyszłość.
Jaume Sanllorente do Indii trafił zupełnie przypadkiem. Tak naprawdę wakacje chciał spędzić w Afryce, która bardziej go interesowała i o której dużo czytał i pisał. Indie były mu zupełnie nieznane... Pierwsze wrażenie autora? Nigdy więcej! Tuż po wyjściu z samolotu uderza w niego wszechobecny smród, a każdy kontakt z indyjskimi miastami, to kolejne obrazy nędzy i rozpaczy. Ale mimo to, po powrocie z wakacji, u Jaume pojawia się swoista tęsknota za Indiami, która powoduje, że już po niecałym roku wraca... tym razem do Bombaju. Podczas drugiej wizyty trafia do sierocińca Karuna, gdzie poznaje wstrząsające historie dzieci, które mimo całego okrucieństwa, jakie je w życiu spotkało, uśmiechają się! Podejrzewam, że niewielu ludzi jest w stanie wyobrazić sobie ogrom nieszczęść i niesprawiedliwości jaka spotkała te dzieciaki. Jaume Sanllorente postanowił po powrocie do Hiszpanii, że nie może tego tak zostawić, że musi coś zrobić. Zakłada więc organizację pozarządową, której nadaje nazwę "Uśmiechy Bombaju", sprzedaje wszystko co posiada, pieniądze przeznacza na ratowanie sierocińca, a sam przenosi się do miejsca, gdzie jest potrzebny i może pomóc. Młody, przystojny mężczyzna rezygnuje z dotychczasowego życia i w pełni poświęca się dzieciom z najniższej indyjskiej kasty społecznej - niedotykalnych.
"Od tamtej pory nie myślę za dużo o swoim życiu, skupiłem się na innych, a konkretnie na moich małych wielkich przyjaciołach z bombajskiego sierocińca. Odkryłem sekret szczęścia. Prawdziwe szczęście jest możliwe tylko wtedy, gdy z powodzeniem zabiegamy o nie u bliźnich. Trudno znaleźć słowa zdolne wyrazić uczucie radości, której się dostępuje , widząc radość innych."

"Jaume znaczy Bóg Ci wynagrodzi. Nam już wynagrodził obecnością Jaumego"
"Uśmiechy Bombaju" to świetny obraz wielkiej metropolii, wstrząsający niemal na każdym kroku, za sprawą pojedynczych historii, jakie miał okazje poznać młody Hiszpan. A to zaledwie ułamek tego, co Bombaj ukrywa w zakamarkach uliczek, czy w naprędce skleconych barakach slumsów. Miliony ludzi, miliony historii, miliony nieszczęść. Jaume poznał ich mikroskopijną część i postanowił zmienić świat. Niewielu jest ludzi takich jak on. Łatwo jest mówić o dobroci, trudniej wziąć sprawy w swoje ręce i działać. I jeżeli jeszcze raz usłyszę, że jeden człowiek nie może nic zmienić i zbawić świata, z czystym sumieniem będę mogła podać przykład Jaume Sanllorente.
Ta lektura, to nie tylko gratka dla miłośników Indii, ale pozycja obowiązkowa dla każdego, ponieważ uczy człowieczeństwa, zaangażowania i empatii. Pokazuje, że do szczęścia wcale nie jest nam potrzebny wielki stan posiadania, a wielkie i otwarte na innych serce.
"Uśmiechy Bombaju" to lektura, która w tym roku zrobiła na mnie największe wrażenie i do której z pewnością jeszcze nie raz wrócę, polecam Wam więc z czystym sumieniem. Po prostu trzeba to przeczytać!
Ps. W Weltbildzie można zakupić "Uśmiechy Bombaju" za 11,9 :) (KLIK)
Wydawnictwo: Świat Książki Stron: 189