Jak pewnie niektórzy zauważyli, blog ostatnio zaniedbałam bardzo. Urlopowanie w Bieszczadach skończyło się zapaleniem oskrzeli i dopiero teraz jakoś dochodzę do siebie. Czytać nie mam siły, pisać tym bardziej, ale mam nadzieję, że w końcu jakoś zbiorę się w sobie i wrócę na dawne tory.
Za to w czasie tych kilku tygodni nieczytania obejrzałam trzy bardzo dobre filmy, o których postanowiłam naskrobać kilka słów i które chcę polecić Wam gorąco. Podkreślę od razu, że pisać o filmach nie potrafię, musicie mi więc wybaczyć niedociągnięcia, mam nadzieję że uda mi się mimo to przekonać Was do prezentowanych obrazów :)
Zacznę od "Róży" Wojtka Smarzowskiego, którą uznaję za dzieło niemalże wybitne. Nie oglądam może zbyt wielu filmów i nie mam za bardzo z czym porównywać, ale ten zrobił na mnie niesamowite wrażenie i mimo, że od seansu minęło już kilka tygodni, ciągle siedzi mi w głowie. Nie jestem w stanie przestać o nim myśleć. Powraca do mnie nawet w snach! Ta brutalna, ale przede wszystkim niezwykle prawdziwa historia wwierca się w mózg i zmusza do refleksji. Wszystko co w "Róży" zostało przedstawione, czyli radziecka "szarańcza", która niszczyła i gwałciła wszystko co napotkała na swej drodze, czy problemy mniejszości (w tym przypadku Mazurów), znane mi było wcześniej, ale dopiero film Smarzowskiego "otworzył mi oczy", pozwolił zrozumieć... Przy całej brutalności, nienawiści przebrzmiewa przez poszczególne sceny jakaś poetyckość, i mimo brudu i powojennej pożogi udało się twórcom uchwycić piękno mazurskiego krajobrazu. Nie sposób, nie wspomnieć też o wybitnych kreacjach aktorskich. Marcin Dorociński i Agata Kulesza zagrali po prostu koncertowo. Jacek Braciak i Kinga Preis z kolei tchnęli w film odrobinę humoru.
Jedyne, co nie do końca do mnie przemówiło to samo zakończenie, trochę inaczej "widzę" finał historii Tadeusza.
Podsumowując... "Różę" trzeba po prostu zobaczyć!
Drugi film opiszę na "świeżo", ponieważ kino odwiedziłam wczoraj (mam to szczęście, że w moim Bytomskim Centrum Kultury, bilet kosztuje 11 zł, a filmy puszczane są niemal te same co w dużych multipleksach, może jedynie z lekkim poślizgiem)
"Rzeź" Romana Polańskiego to taka tragikomedia, przy której z pewnością wielokrotnie się uśmiechniemy, ale która zmusi nas też do głębszej refleksji. Dwa małżeństwa zamknięte w jednym mieszkaniu, rozwiązują problem jakim jest bójka między dziećmi. Jednak kilka niepotrzebnych słów i alkohol szybko odsłaniają maski jakie bohaterowie nałożyli sobie przed spotkaniem. Wychodzą prawdziwe charaktery, a mistrzowska gra aktorska, może w sposób lekko przerysowany, ale tym bardziej prawdziwy, pokazuje jak często zmuszeni jesteśmy do udawania kogoś innego, trwania w ramach narzuconych przez otoczenie i bliskie nam osoby.
Film został nakręcony na postawie sztuki teatralnej Yasminy Reza "Bóg mordu". Akcja toczy się w jednym pomieszczeniu i opiera się głównie na dialogach, z którymi świetnie poradzili sobie Christoph Waltz (Uwielbiany przeze mnie od czasów "Bękartów wojny"), Kate Winslet, Jadie Foster i John C. Reilly.
Gorąco polecam!
Film numer trzy, czyli "Dziewczyna z tatuażem" Davida Finchera z genialną Rooney Marą w roli Lisbeth Salander (dokładnie tak ją sobie wyobrażałam czytając książkę Stiega Larssona). Wydaje mi się, że film przypadnie do gustu osobom, które zaczytywały się w trylogii Larssona. Jest skondensowanym obrazem dzieła szwedzkiego pisarza, pomijającym przydługie opisy, które w książce mogły męczyć. Świetnie zrealizowany, bez "bondowskich" nierealnych scen. Jedyne co mi się nie podobało, to Daniel Craig. I nie chodzi o to, że grał źle, czy sobie z czymś nie radził, po prostu inaczej wyobrażałam sobie Mikaela Blomkvista i nie potrafiłam się przestawić. Nie mam niestety porównania ze skandynawską produkcją... Powinnam nadrabiać zaległości?
Za to w czasie tych kilku tygodni nieczytania obejrzałam trzy bardzo dobre filmy, o których postanowiłam naskrobać kilka słów i które chcę polecić Wam gorąco. Podkreślę od razu, że pisać o filmach nie potrafię, musicie mi więc wybaczyć niedociągnięcia, mam nadzieję że uda mi się mimo to przekonać Was do prezentowanych obrazów :)
Zacznę od "Róży" Wojtka Smarzowskiego, którą uznaję za dzieło niemalże wybitne. Nie oglądam może zbyt wielu filmów i nie mam za bardzo z czym porównywać, ale ten zrobił na mnie niesamowite wrażenie i mimo, że od seansu minęło już kilka tygodni, ciągle siedzi mi w głowie. Nie jestem w stanie przestać o nim myśleć. Powraca do mnie nawet w snach! Ta brutalna, ale przede wszystkim niezwykle prawdziwa historia wwierca się w mózg i zmusza do refleksji. Wszystko co w "Róży" zostało przedstawione, czyli radziecka "szarańcza", która niszczyła i gwałciła wszystko co napotkała na swej drodze, czy problemy mniejszości (w tym przypadku Mazurów), znane mi było wcześniej, ale dopiero film Smarzowskiego "otworzył mi oczy", pozwolił zrozumieć... Przy całej brutalności, nienawiści przebrzmiewa przez poszczególne sceny jakaś poetyckość, i mimo brudu i powojennej pożogi udało się twórcom uchwycić piękno mazurskiego krajobrazu. Nie sposób, nie wspomnieć też o wybitnych kreacjach aktorskich. Marcin Dorociński i Agata Kulesza zagrali po prostu koncertowo. Jacek Braciak i Kinga Preis z kolei tchnęli w film odrobinę humoru.
Jedyne, co nie do końca do mnie przemówiło to samo zakończenie, trochę inaczej "widzę" finał historii Tadeusza.
Podsumowując... "Różę" trzeba po prostu zobaczyć!
"Lato 1945 roku, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej. Tadeusz, polski żołnierz, któremu wojna zabrała wszystko i niczego nie oszczędziła, dociera na Mazury, na ziemie, które przed wojną należały do Niemiec, a po wojnie zostały przyznane Polsce. Odnajduje wdowę po niemieckim żołnierzu, którego śmierci był świadkiem. Mieszkająca sama w dużym gospodarstwie Róża przyjmuje Tadeusza chłodno, pozwala przenocować. Tadeusz odwdzięcza się za gościnę pomocą w obejściu. Róża, choć się do tego nie przyznaje, potrzebuje czegoś więcej - przede wszystkim ochrony przed szabrownikami, którzy nachodzą jej gospodarstwo. Stopniowo Tadeusz poznaje przyczyny jej samotności... Na tle krajobrazu wyniszczonego przez wojnę, gdzie nadzieja stała się narzędziem propagandy, między dwojgiem ludzi z odległych światów rodzi się miłość... niemożliwa"*
Drugi film opiszę na "świeżo", ponieważ kino odwiedziłam wczoraj (mam to szczęście, że w moim Bytomskim Centrum Kultury, bilet kosztuje 11 zł, a filmy puszczane są niemal te same co w dużych multipleksach, może jedynie z lekkim poślizgiem)
"Rzeź" Romana Polańskiego to taka tragikomedia, przy której z pewnością wielokrotnie się uśmiechniemy, ale która zmusi nas też do głębszej refleksji. Dwa małżeństwa zamknięte w jednym mieszkaniu, rozwiązują problem jakim jest bójka między dziećmi. Jednak kilka niepotrzebnych słów i alkohol szybko odsłaniają maski jakie bohaterowie nałożyli sobie przed spotkaniem. Wychodzą prawdziwe charaktery, a mistrzowska gra aktorska, może w sposób lekko przerysowany, ale tym bardziej prawdziwy, pokazuje jak często zmuszeni jesteśmy do udawania kogoś innego, trwania w ramach narzuconych przez otoczenie i bliskie nam osoby.
Film został nakręcony na postawie sztuki teatralnej Yasminy Reza "Bóg mordu". Akcja toczy się w jednym pomieszczeniu i opiera się głównie na dialogach, z którymi świetnie poradzili sobie Christoph Waltz (Uwielbiany przeze mnie od czasów "Bękartów wojny"), Kate Winslet, Jadie Foster i John C. Reilly.
Gorąco polecam!
"Dwie nowojorskie pary: Alan (Christoph Waltz) i Nancy (Kate Winslet) oraz Michael (John C. Reilly) i Penelope (Jodie Foster). Zdawałoby się, że wszystko je łączy. Nienaganne maniery, wysoki standard życia i satysfakcja z uczących się w najlepszych szkołach dzieci. Wszyscy czworo mogą uważać się za elitę amerykańskiej socjety. Kiedy ich dzieci wszczynają bójkę, na pozór niewinne spotkanie rodziców, zorganizowane celem wyjaśnienia sprawy, przerodzi się w lawinę potyczek i wzajemnych złośliwości. W tym piekielnie zabawnym pojedynku stawką będzie dobre imię i status każdego z uczestników. Nic zatem dziwnego, że wytrawni przeciwnicy dopuszczą się ciosów poniżej pasa. Wkrótce wyjdą na jaw głęboko skrywane tajemnice, a gdy więzy małżeńskie ulegną zaskakującemu rozluźnieniu, okaże się, że w nowoczesnym związku wszystkie chwyty są dozwolone..."*
Film numer trzy, czyli "Dziewczyna z tatuażem" Davida Finchera z genialną Rooney Marą w roli Lisbeth Salander (dokładnie tak ją sobie wyobrażałam czytając książkę Stiega Larssona). Wydaje mi się, że film przypadnie do gustu osobom, które zaczytywały się w trylogii Larssona. Jest skondensowanym obrazem dzieła szwedzkiego pisarza, pomijającym przydługie opisy, które w książce mogły męczyć. Świetnie zrealizowany, bez "bondowskich" nierealnych scen. Jedyne co mi się nie podobało, to Daniel Craig. I nie chodzi o to, że grał źle, czy sobie z czymś nie radził, po prostu inaczej wyobrażałam sobie Mikaela Blomkvista i nie potrafiłam się przestawić. Nie mam niestety porównania ze skandynawską produkcją... Powinnam nadrabiać zaległości?
Mikael Blomkvist, znany dziennikarz oskarżony o zniesławienie, otrzymuje nietypowe zlecenie od właściciela koncernu przemysłowego, Henrika Vangera. Ma zbadać sprawę tajemniczego zaginięcia 16-letniej Harriet Vanger, które miało miejsce w latach 60-tych. Blomkvist nie wie, że każdy jego krok jest śledzony przez niezwykle inteligentną hakerkę, Lisbeth Salander, która wykonuje to na prośbę Vangera. Śledztwo z czasem zaczyna odkrywać krwawą i niebezpieczną historię rodziny Vanger.*
* Opisy pochodzą ze strony http://www.filmweb.pl/
"Róża" i "Rzeź" jak najbardziej w planach:) Żałuję, że nie zobaczę "Róży" w kinie... Choć może to i dobrze, łatwiej będzie mi znieść psychicznie ten film.
OdpowiedzUsuńJa po wyjściu z kina nie byłam w stanie nic powiedzieć do nikogo przez prawie godzinę... zresztą moje współtowarzyszki miały podobnie...
OdpowiedzUsuńZ trzech wymienionych, nie widziałam jedynie Róży, ale ostrzę sobie na nią ząbki:)
OdpowiedzUsuńDziewczynę z tatuażem też mam na oku:))
OdpowiedzUsuńNie widziałam jeszcze żadnego z tych filmów, ale o wszystkich słyszałam. Może się skuszę na któryś z nich.
OdpowiedzUsuń"Dziewczynę z tatuażem widziałam" i bardzo mi się podobała. Chyba nawet bardziej, niż skandynawska. Ale skandynawską też oczywiście warto obejrzeć :) Chociaż za dużo tam pozmieniali jak dla mnie, a amerykańska bardziej trzyma się książki.
OdpowiedzUsuńTrzeci koniecznie, a na pierwszy nabrałam ochoty :)
OdpowiedzUsuńSłyszałem o tych filmach, a Twoja recenzja utwierdziła mnie tylko, że czym prędzej muszę je obejrzeć.:)
OdpowiedzUsuń