czwartek, 29 marca 2012

Yoko Ogawa "Muzeum ciszy"


"Muzeum ciszy" to chyba jedna z bardziej niepokojących książek, jakie było mi dane czytać. Teoretycznie wszystko jest oczywiste, narrator opowiada nam historię w trochę leniwy i wydawać by się mogło nudnawy sposób. Jednak jest w tej opowieści pierwiastek tajemniczości i jakby magii, który wywołuje niepokój, a miejscami nawet strach. Niby wszystko jest oczywiste i łatwe do przewidzenia, ale każda kolejna strona po prostu zaskakuje...

W cichym i spokojnym miasteczku pojawia się młody muzealnik, który otrzymuje zlecenie od starszej pani, właścicielki wielkiego domu na wzgórzu. Jego zadaniem jest skatalogować i opisać eksponaty zebrane przez kobietę. A eksponaty te, są bardzo nietypowe. To pamiątki, zabrane mieszkańcom wioski tuż po ich śmierci. Przedmioty z reguły nie przejawiają żadnej wartości materialnej, są to np. sekator po ogrodniku, zużyte tubki farb po malarce, czy też krążek antykoncepcyjny pozostały po skremowaniu zamordowanej prostytutki. Oprócz tworzenia muzeum, zadaniem kustosza jest też pozyskiwanie nowych pamiątek. To co początkowo wydaje się być sprzeczne z zasadami muzealnika, szybko staje się codziennością i częścią pracy. Zaciera się granica między tym co dobre i złe.
Z kolei w miasteczku zaczynają się dziać dziwne rzeczy... Zamach bombowy, czy też pojawienie się seryjnego mordercy, niebezpiecznie łączą się z pracą w muzeum ciszy... A to wszystko obserwują nauczyciele ciszy, którzy mimo iż nic nie mówią, aktywnie uczestniczą w wydarzeniach i dodają mrocznej i pełnej śmierci opowieści tchnienie niezmąconej niczym czystości.

Yoko Ogawa wykreowała świat pełen niedomówień i ciszy, gdzie granica między rzeczywistością a wyobraźnią niebezpiecznie zanika. Bohaterowie nie mają imion, wioska nie ma nazwy. Liczą się pamiątki, które definiują postacie, tworzą historie i chronią przed zapomnieniem. Ogawa pisze pięknym i prostym językiem, który dociera do każdej czytelniczej komórki, wywołując różnorodne emocje, od obrzydzenia po nieskrywany zachwyt. Mroczny klimat, spokojna narracja, wgłębienie się w psychikę głównego bohatera i przemilczenie niektórych wątków, to cechy książki, które powodują, że jest ona niewątpliwie pozycją godną uwagi. Nie sposób ująć w słowach tego wszystkiego, czym raczy nas ta pozycja. Polecam więc, bo warto poznać, a sama z pewnością sięgnę po "Miłość na marginesie" licząc na kolejną "nietypową" lekturę.

7 komentarzy:

  1. Widzę , że klimaty w stylu "Punktu wyjścia" Dawida Kaina :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tę książkę na oku. Zwłaszcza po Twojej recenzji muszę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ''Miłość na marginesie '' bardzo mi się podobała, niesamowity klimat między słowami, tę pozycje mam na półce,czeka na swój czas:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mnie zaciekawiłaś tą książką. Nie słyszałam ani o autorze, ani o powieści, ale chętnie przeczytam. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedługo się za nią biorę. Tak właśnie szukałam na blogach jej recenzji, by wiedzieć na co się nastawiać i po przeczytaniu Twojego tekstu widzę, że będzie to kawałek satysfakcjonującej literatury. Tak swoją drogą, chyba atmosfera niepokoju i lęku to coś charakterystycznego dla japońskich twórców - duża jej doza zawsze znajduje się u Murakamiego, teraz kolejna wschodnia pisarka trwożąca czytelników... POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawa recenzja, zaintrygowała mnie. Muszę przeczytać tę książkę. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zabrzmiało bardzo zachęcająco, chętnie się zapoznam :)

    OdpowiedzUsuń

Baner