wtorek, 28 lipca 2015

Tori Amos "Unrepentant Geraldines"




Przesłuchałem raz, bez entuzjazmu, bez poruszeń synaps  -  więc odstawiłem jak półkownika, w czcigodne miejsce pod innymi płytami, na odwieczne nieruszanie. Ładne melodie i tyle, orzekłem, a do ponownego sięgnięcia po płytę nie przekonałby mnie żaden zagorzały fan artystki, ani nawet autorytet Piotra Kaczkowskiego, wielbiącego ją zdaje się bałwochwalczo. Przekonała mnie żona. Dobrze mieć taką żonę, co ci krzywiznę myślenia na właściwe tory ustawi, ślimaka w uchu naprawi.
Bo płytę tę trzeba odkrywać warstwami, spod wierzchnich ubrań docierać do sedna, wpatrywać się jak w obraz. Analogia nieprzypadkowa, bo właśnie tak jest ten album przez Amos pomyślany. Poszczególne utwory odwołują się malarskich przedstawień. I tak jak odbiór obrazów wymaga cierpliwości, niespiesznych spojrzeń, tak płyta ta wymaga uwagi i skupienia. Obrazy wielkich mistrzów to często zaproszenie do wyrafinowanej gry, możesz więc jedynie rzucić okiem– ale stracisz bardzo wiele. Sięgam po tę płytę teraz wielokrotnie i co rusz jestem zadziwiony.
Muzyka piękna, kameralna i pełna wdzięku. Partie instrumentalne artystka nagrała sama, wraz ze swym mężem Markiem Hawleyem. Nie ma tu rewolucyjnych eksperymentów muzycznych, udziwnień, jednocześnie jednak nie brak zaskakujących rozwiązań. Bogate aranżacje i niesamowite linie wokalne nie pozwalają się nudzić. Królują oczywiście nastrojowe - fortepian i gitara, wzbogacone chórkami, bywa też jednak folkowo i skocznie, momentami jazzująco. Wiele barw muzyczny pozostaje do okrycia; póki co mnie oczywiście najbardziej urzekają celtyckie nuty i elementy amerykańskiego folku.  Tori Amos czaruje magicznym, efemerycznym głosem, a niesamowite partie wokalne – jednocześnie niewymuszone i niepokazowe – budzą podziw. Niektóre utwory, by przywołać chociażby „Trouble’s Lament”, czy „16 Shades of Blue”, nabierają niezwykłej przestrzenności. Nie wiem nawet jak ją określić. Chyba najlepiej określiła to moja żona, mówiąc, że to świetna ilustracja muzyczna do tworzonych przez nią łapaczy snów. I coś jest na rzeczy, wszak w tej muzyce czuje się jakąś zwiewność, czarowność.
Wielką wartością tej płyty są niebanalne, intymne teksty dojrzałej kobiety, traktujące o trudnej miłości do mężczyzny, macierzyństwie, relacjach z córką czy też o polityce. Jak już wspomniałem na początku, poszczególne utwory odwołują się do konkretnych dzieł sztuki. Weźmy chociażby tytułowy "Unrepentant Geraldines”, dla którego punktem wyjścia była bohaterka akwaforty Maclise’a  - pokutująca Geraldine. Piosenka ta to bunt wobec tak przedstawianej i pojmowanej kobiecości. Tori Amos rysuje inny jej wymiar, łączący na pozór sprzeczne ze sobą sfery: duchowość i seksualność mogące istnieć w harmonii. Gdy piosenka się kończy myślę już o innych ilustracjach, nie o umartwionej Geraldine, ale pełnych czerwoności, prześwietlonych bizantyjskim złotem obrazach Venztiego.
Płyta wciąż w odtwarzaczu. I poprzebywa tam pewnie jeszcze chwilę.

 Autor tekstu: Alen Sierżęga

Płyta do kupienia tutaj -> Klik

2 komentarze:

  1. Z góry przepraszam za spam. Zapraszam na mojego bloga zaczytana-w-fantastyce.blogspot.com. Recenzuję tam przeczytane prze ze mnie książki fantasy. Serdecznie zapraszam.

    ~Fantastyczna Domcia

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że wciąż można znaleźć płyty, które są o czymś i przekazują jakąś wartość, jakiś ukryty muzyczny przekaz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Baner