wtorek, 25 listopada 2014

Konkurs - "Jego wysokość Longin" czyli w co bawiliście się za młodu!?



Mam dla Was egzemplarz książki Marcina Prokopa "Jego wysokość Longin", gdzie autor w charakterystyczny dla siebie sposób przybliża dorastanie w PRL-u.

Zadanie konkursowe jest proste... Napiszcie mi w komentarzu Wasze ulubione zabawy z dzieciństwa. Jak spędzaliście czas w czasach, kiedy nie było internetu! ;) Ciekawa jestem czy mieliśmy podobne rozrywki...

Zasady:

1. Czas trwania konkursu  -  od 25.11.2014 do 5.12.2014, po tym terminie wśród zgłoszeń wylosuję zwycięzcę.
2. Odpowiedź należy zamieścić w komentarzu pod tym postem.
3. Osoby anonimowe proszone są o podpisanie się i pozostawienie adresu e-mail.
4. Nagrodę ufundowało wydawnictwo Znak.


33 komentarze:

  1. Ulubione... ulubione... Było tego tyle, że ciężko mi je sobie teraz wszystkie przypomnieć. Jednego razu zrobiliśmy sobie z bratem nawet listę, na której wszelkie możliwe zabawy spisaliśmy i przez jakiś czas (aż się w końcu kartka zagubiła) spośród niej wybieraliśmy, w co chcemy się bawić. A ileż było przy tym sprzeczek i słownych przepychanek - każdy miał ochotę porobić coś innego, jakże by mogło być inaczej ;) Jedną z zabaw było tak zwane "nie spanie całą noc", a raczej tego próby, bo nigdy nie udało się dotrwać dłużej, jak do północy. Najlepsze były jednak same przygotowania - budowa ogromnego szałasu w pokoju, a w nim znaleźć musiały się latarki, książki, mały, czarno-biały telewizor, masa zeszytów, komiksów, zapasy żywności i płynów... Istny bunkier ;) Cóż jeszcze? Lubiliśmy też budować (z czego popadnie, nawet kasety video służyły do tego celu) wieżowce, domy, a potem wywoływać trzęsienia ziemi i obserwować, jak to wszystko efektownie się sypie :D Poza tym od groma klasyki - piłka nożna, rowerowe pościgi, chowanego, sklep, łażenie po mieszkaniu z zawiązanymi oczami (ślepiec szukał drugiej osoby), pseudo wrestling, domowy odpowiednik telewizyjnych Gladiatorów, szukanie skarbu (karteczki z zagadkami, których rozwiązanie prowadziło do kolejnego miejsca z łamigłówką)... oj, mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Fajne czasy, bez dwóch zdań :)

    Piotrek ze Stacji Sto Słów
    spokowap@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. To nawet on wziął się za pisanie książek? Tego nie chciałabym nawet za darmo, kwintesencja komerchy ;) Zabawy z dzieciństwa pamiętam doskonale i było ich tyle, że ciężko zliczyć, a jakbym miała opisać wszystkie, powstałaby całkiem osobna książka ;) Jedną z zabaw, którą najmilej wspominam, było zamienianie mojego ogrodu w statek, razem z dzieciakami używaliśmy linek, zawieszonych na długim pręcie jako masztu i żagli. Reszta grządek i miejsc, miała swoje różne zastosowania. Za każdym razem powstawała inna opowieść, ktoś wypadł za burtę, załoga się zbuntowała i wyrzuciła kapitana lub po prostu płynęliśmy w rejs wycieczkowy.

    O takich oczywistościach jak zabawy w dom, chowanego, lekarza, berka, klasy, gumę nawet nie wspominam. Ciągle coś się działo i nigdy się nie nudziliśmy. Przyjaciele mieli ogromny zestaw lego i budowaliśmy z niego za każdym razem inne mieszkanie, tak że widok był z góry, jak w Simsach i tam również za każdym razem powstawały różne historie. Teraz przypomniała mi się jeszcze jedna zabawa, która musiała być niezwykle uciążliwa dla naszych sąsiadów :) A mianowicie przez okno wykrzykiwałyśmy z koleżanką program telewizyjny i udawałyśmy, że prowadzimy program telewizyjny, jakoś skargi do nas nigdy nie napłynęły :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście zabawy na podwórzu! Mama krzycząca "Dominika, Dominika...obiad!!/Kolacja!!/coś tam, coś tam" :) Byłyśmy w trójkę, Dominika, Ania i Edyta. Byłyśmy stworzone do uzdrowienia świata. Detna, Antna i Etna. Aby uratować świat musiałyśmy skakać w gumę aż do "paszek". Nie pokonane!! Inna misja to chodzenie po murach - stare famuły mają to do siebie, że są stare i podniszczone, przez co można było wcisnąć stópkę, rączkę między cegły i przejść całą długość muru przyklejoną do niego :P I aby pozbyć się starej zrzędliwej jędzy (czyt. sąsiadki) musiałyśmy narobić hałasu na klatce schodowej skacząc w trepach!! Co z tego, że zrzędliwa jędza była jeszcze bardziej zrzędliwa.. Jej nigdy nie udało nam się pokonać. Nawet wysłanym listem miłosnym. Byłyśmy przekonane, że uwierzy, że to od Pana z klatki obok i że jednak wyprowadzi się do niego. Wtedy nie mieszkałaby w zasięgu naszego rejonu zabaw. Oooo no ale śmiechu!! Dzięki :) Nawet jak nie wygram, to warto było sobie przypomnieć te szaleństwa!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ulubiona zabawa to "urządzanie" domku w szafce. Były 2 pokoje, przyklejone okna z kartonu i szafa zrobiona z kartek pocztowych .Miło tak powspominać.Fajnie było:)
    Liz
    ela239@poczta.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Mieszkałam na wsi więc możliwości zabaw mieliśmy co niemiara. Ale ulubioną zabawą moją i kuzynek z okolicy było tzw. "bawitko". Polegało to na urządzaniu domu w rogu podwórka (albo nie w rogu :)). Najpierw trzeba było zrobić miejsce, czyli przenieś zbędne rzeczy (niezbędne dla rodziców) gdzieś, najlepiej jak najdalej. Wydzielić poszczególne pomieszczenia (kuchnia, pokój i łazienka). Budowaliśmy ściany i podłogi z desek pozbieranych po całym podwórku (przeważnie trochę brakowało na całość, ale co tam). A potem następowało urządzanie domku. To była frajda. Zbieraliśmy wszystko z okolicy co się nadawało: potłuczone butelki (jako flakoniki), zardzewiałe, obtłuczone garnki, powyginane łyżki i potłuczone resztki talerzy (jako zastawa). A największy podziw budziły rzeczy wyniesione z domu - czyste i nie popsute (zabierane potem przez mamę z wielkim o BOŻE). Jak już ten domek urządziłyśmy i przyozdobiłyśmy kwiatkami, gałązkami, chodniczkami itp. to dopiero zaczynała się zabawa w rodzinę. Był tata i mama
    i dziecko i tata wracał z pracy a mama podawała mu obiad, a potem wszyscy szli na spacer... Wspaniała zabawa do późnej nocy, niezapomniane chwile i cudowny czas. Szkoda, że minął...

    magdaxzawadzka@interia.pl

    ps. wspaniały blog, przeczytałam każdy wpis dwa razy (dobrze, że mnie nie zwolnili z pracy :)) c

    OdpowiedzUsuń
  6. Sięgam pamięcią i wraca do mnie wiele cudownych chwil... W zależności czy wśród towarzystwa było więcej dziewcząt czy chłopców wybieraliśmy przewagą głosów - jedno jest pewne nigdy się nie nudziliśmy :-).
    Było skakanie "w gumę" - "od jedynek do dziesiątek" na różnych poziomach- od kostek po uda, "raz dwa trzy" - nawet do paszek, "do na" "za na" "jedna druga na" (ktoś to jeszcze pamięta? :-D), zabawa z gumą nieco inna - dwie osoby brały gumę w ręce jak kopertę, mówiliśmy wierszyk "myszka miki gra w guziki a mis yogi gra w pierogi raz, dwa trzy" i tworzyliśmy kształt z gumy- rodzaj przeszkody przez którą należało przejść i nie dotknąć ciałem gumy.
    Był kabel, fajnie jak było nas więcej, wskakiwaliśmy w kręcący się kabel i wyskakiwaliśmy i do kolejki na drugą stronę ;-)- ale się można było "zmachać" ;-), kto nie zdołał wskoczyć -kręcił :-D.
    Robiliśmy "tory" do kapsli- najlepsze były kapsle te nieuszkodzone -nie wygięte otwieraczem :-D.
    Jak padało budowaliśmy tamy z błota, przelewki- całe konstrukcje.
    Namiętnie graliśmy w piłkę nożną- dobra byłam ;-), w dwa ognie, jak doczekaliśmy się jednego smętnego kosza zamontowanego przez spółdzielnię, to graliśmy w króla.
    Był trzepak oblegany do szarego wieczora... Były podchody- chodniki, bloki w kredowych strzałkach ;-), zabawy w chowanego, na podwórzu stała płacząca wierzba, która rozrastała się dość nisko i okazale i służyła nam za miejsce tajemnych narad- siadaliśmy na jej konarach a jej gałęzie i witki do ziemi osłaniały nas całkowicie... A jak padało spotykaliśmy się u kogoś i graliśmy w Eurobusiness :-D .... no tak trzydzieści lat minęło ;-)...
    pzdr

    Magda
    leon86@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Moją ulubioną zabawą z dzieciństwa była guma. Skakałam od rana do wieczora, wykonując przedziwne akrobacje, których dziś bym już nie powtórzyła :)

    aaalexia@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie przepadałam za gumą, byłam żywym przykładem działania grawitacji :D Poziom kolan był szczytem moich możliwości, podczas gdy koleżanki skakały na wysokości pasa (!!!).

      Usuń
  8. Gra w kapsle na chodniku, przeskakiwanie rowów z dzieciakami i psem, huśtawka na drzewie... Do dziś mam lęk wysokości więc ja zawsze bawiłam się na dole, brat z koleżanką wspinali się po drzewie, podobnie było z tzw. czarnym pudłem. Była to czarna betonowa konstrukcja z dziurą z boku i na górze, a wewnątrz z wodą i rurami. Brat z koleżanką wchodzili do środka i po rurach wspinali się by za chwilę wyłonić się na górze. Spuszczali mi wiaderko, ja im gotowałam sałatę (babka lancetowata), ziemniaki (kamienie) i inne dodatki, gdy obiad był gotowy windowali go do góry. Jak zjedli (wrzucali do wody), spuszczali puste wiaderko i tak w kółko. Raz namówili mnie do wejścia na górę i musieli sprowadzać moją mamę, żeby mnie ściągnęła na dół :P Dziś wiem, czym było czarne pudło. W miejscu, w którym brat z koleżanką wyłaniali się na górze są dziś włazy do studzienek kanalizacyjnych, które teraz są na poziomie trawnika.
    Zapomniałabym o kopaniu dołków w poszukiwaniu gliny i lepieniu z niej :) I zalepianiu okienek od piwnic błotem. Robieniu kiełbasek i fikołków na trzepakach. Odbijaniu piłki przez trzepak. Robienia sałatek z koniczyny i mlecza dla świnki morskiej koleżanki. Ach, to były czasy!

    OdpowiedzUsuń
  9. Podstawową zabawą rocznika ’87, była oczywiście różowo-neonowa guma, zawieszana od kostek po szyje i przeskakiwana na dziesiątki różnych sposobów. Najpierw było raz dwa trzy, potem raz dwa, a na raz człowiek często się „kuł”, bo zapomniał o środku, że trzeba go było wyskakać obiema nogami ;)

    Nieśmiertelny był też berek, albo „masz go na wysokim” – biegało się po całym podwórku na zasadzie berka, ale kto wspiął się na coś wyższego, ten był nietykalny.

    Do szkoły nosiło się buty na zmianę, butlę picia, drugie śniadanie, książki i oczywiście pięciokilogramowy segregator wypełniony po brzegi karteczkami ;) Na przerwach była wymiana i targowanie się, że Kaczor Donald to tylko za dwa inne wzory, a gwiazdy muzyki pop (n sync czy backstreet boys) to minimum trzy albo cztery :)

    Najzabawniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że niby te kolekcje to taka pierdoła, a do dziś mam segregator schowany na strychu – właściwie, jak tylko wrócę do domu, pójdę go poszukać. Gdzieś tam leżą też żetony z tazo (szał na Gwiezdne Wojny), a przed tym wszystkim, zbierało się jeszcze takie małe karteczki z notesików z różnymi obrazkami, ale one niestety już się nie uchowały.

    Były też pojedynki, kto włoży do buzi więcej gum szok i się nie skrzywi, budowanie zoo z udziałem zwierzaków z Kinder Niespodzianki, układanie puzzli (kocham je do dziś!) i moja pierwsza gra elektroniczna „Jajcołap”, czyli rosyjski Wilk i Zając skaczący po ekranie z koszyczkiem na jajka :))

    Rany ile to już lat od tamtej pory minęło… aż normalnie żal mi tego okresu. Ważne jednak trzymać w domu pamiątki i mieć co pokazać swoim dzieciom. Moje zbiory są całkiem okazałe i tak…. jak tylko zawitam w domu, lecę od razu na strych :))

    varia-czyta@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))) przez Ciebie wzięło mnie na wspominki - dziękuję :)))

      http://4.bp.blogspot.com/-HMpcrojvCLw/VHXwvZczO3I/AAAAAAAAFjo/Fz1u2IR-ZD0/s1600/lata_90_Varia-czyta4.tiff.jpg
      http://3.bp.blogspot.com/-XSpz4X3eges/VHXwumn_CpI/AAAAAAAAFjg/q0gFWHVZdUo/s1600/lata_90_Varia-czyta1.tiff.jpg
      http://2.bp.blogspot.com/-EvKhILQigHA/VHXwuU6hrdI/AAAAAAAAFjc/eKcWcsY5YWI/s1600/lata_90_Varia-czyta2.tiff.jpg
      http://1.bp.blogspot.com/-YZhWAu_uA-M/VHXwuQnAG8I/AAAAAAAAFjw/RRMks2hzgQM/s1600/lata_90_Varia-czyta3.tiff.jpg

      Usuń
    2. Aaaaaa! Ty to jeszcze masz?! Ta gra działa? Boziu mogłam w to godzinami grać! I Czarodziejka z Księżyca!! Aaaaa!!! :D

      Usuń
    3. działa choć nie w chwili obecnej, bo baterii brak, ale mimo, że ekranik słabiej już świeci charakterystyczne tik tik tik TIK!! się rozlega :) w sieci krąży też wersja na androida, jednak telefon to nie to samo.

      Usuń
  10. Rany julek to kiedyś nie było internetu??? Nie no żartuję oczywiście :P Jak sobię myślę o czasach dzieciństwa to się zastanawiam jakim cudem moi koledzy i ja wyszliśmy z tego z życiem i to nawet całkiem bez większych uszkodzeń. Mam na myśli to, że nikt się nie pozabijał spadając z dachu, drzewa, trzepaka czy drabinek ani nie został zamordowany ani porwany biegając samopas przez cały dzień po lesie no ale kiedyś to faktycznie inaczej było. Nasza podwórkowa paczka miała to szczęście, że mieszkaliśmy mimo, że w mieście to też pod lasem. Las był terenem dziś już zamkniętych zakładów chemicznych i sądzę, że to ich sąsiedztwo sprawiło, że mieliśmy nie do końca normalne pomysły na zabawy (opary, wybuchy itp musiały nam jakoś zaszkodzić).W lesie znajdowały się i znajdują się do dziś choć aktualnie już zasypane najprawdziwsze poniemieckie bunkry! Ha! Raj dla dzieciaków takich jak my. Oczywistością jest, że urządzaliśmy tam wielogodzinne podchody i cudem jakimś nikt nam tam nie zaginął na wieki. Najlepszą zabawą na bunkrach była zabawa w czterech pancernych i psa. Pancernych co prawda było zwykle więcej niż 4 a w Szarika wcielał się kundel o wdzięcznym imieniu Kotlet ale i tak było super. Dzieciństwo bez internetu było zdecydowanie bogatsze we wspomnienia a i rodzice nawet nie dociekali czemu nie było nas 5 godzin i wracamy ubłoceni w podartych ciuchach. Myślę, że woleli nie wiedzieć :)

    magda.baranowska87@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Po za czytaniem książek pod kołdrą do białego rana(dwa dni nie spałam, żeby przeczytać oba tomy Krzyżaków! ), zabawą w sklep, dom, skakanie w gumę, granie zbijanego, siatkówkę czy "Króla Lula", mieliśmy z rodzeństwem jedną ulubioną zabawę. Na starym magnetofonie nagrywaliśmy swoje audycje radiowe! Najpierw nagrywaliśmy z radia ulubione piosenki, a później dogrywaliśmy swoje wstawki; prognozy pogody, wiadomości, wywiady :) Były też koncerty na żywo i fałszowanie do radia rzecz jasna:) Ile kaset nagraliśmy, to nasze ;)

    kontakt@szalonooka.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Zabawy z dzieciństwa typowe: skakanka, guma, klasy, berek, chowanego, łażenie po drzewach, zabawa w dom.
    Mniej typowa była zabawa w Sailor Moon i ptaszki. Sailor Moon - każda wybierała jedną czarodziejkę (ja z uporem maniaka byłam Ami Mizuno) i walczyłyśmy z "demonami" (a demonem zawsze był jedyny chłopak który chciał się z nami bawić, czasem był Taxido - o ile mu pozwoliłyśmy, wtedy walczyłyśmy z drzewem)
    No i oczywiście "ptaszki i kukułka". Gdy skoszono trawę robiłyśmy z niej gniazda, w których siedziałyśmy na jajkach (kamyczki). Jedna z nas była kukułką, podrzucała nam swoje jajeczka, chyba że zauważyłyśmy (jak przelatuje obok i wrzuca), wtedy wyrzucałyśmy je z gniazda. Gdy nic nie zauważyłyśmy wychowywałyśmy jak swoje. :) Gdy zabawa nam się znudziła skoszoną trawę zbierałyśmy w jedną sporą kupę i skakałyśmy na nią.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja jestem już tak troszkę z ery "internetów" ale mieszkam na wsi, więc moje dzieciństwo było jeszcze w miarę "normalne". A moje ulubione zabawy to było łażenie po drzewach (jeszcze tak 3-4 lata temu pomykałam po konarach jak rącza gazela ;P) i "Czterej pancerni i pies" na starym traktorze gąsienicowym, który stał u babci na złomowisku (oczywiście istniała też baza na drzewie), i zawsze wtedy chciałam być Olgierdem bo lubiłam dowodzić, a ile czasu spędziłam na strychu babcinej obory na którym był spichrz i siano. Nie wspominając też o takich zabawach jak gra w gumę, czy kwadranta. No i absolutnym hitem były Znowu te kucyki, ale to to nie pytaj, bo teraz to sama bym nie ogarnęła, ale pamiętam, że zawsze byłam Słoneczko, której ukochanym był książę Gwiazdor :D To były czasy

    OdpowiedzUsuń
  14. Ulubionych zabaw było bezliku. Jako rocznik starej generacji i spędzania tylko nocy w domu (dnie zdecydowanie na świeżym powietrzu :)) nie wiem, czy uda mi się odtworzyć wszystkie ciekawe zabawy. Tą, która głównie utkwiła mi w pamięci były podchody. Mogłam od rana do wieczora biegać po osiedlu i gonić z innymi (z drobnymi przerwami na posiłki). W podstawówce guma - nieodłączny składnik każdej przerwy, każdej wolnej chwili. Do tych zabaw dochodzą turnieje siatkówki na placach zabaw (zawsze byłam ich komentatorem, niczym Włodzimierz Szaranowicz. :) Budowanie szałasów z krzeseł, zbijany, gra w klasy, chowanego w lesie. W pierwszej klasie podstawówki wymyśliłyśmy z koleżankami zabawę o dziwnej nazwie "Bzyk". Polegała na uciekaniu paru osób, które owy Bzyk gonił :D Śmiechu co niemiara. Na każdej wycieczce nieodłącznym elementem były "Państwa, miasta", karty, "Pomidor". Kiedy musiałam siedzieć w domu, bo byłam chora zawsze męczyłam dziadka do miliona rozgrywek Chińczyka - od tamtej pory chyba nie może na tę grę już patrzeć :D byłam niezmordowana. Gdy rodzice wracali z pracy, przeważnie ciągnęłam ich na przejażdżkę rowerem i nie było chyba razu, kiedy wróciłam w jednym kawałku :) Bez rozciętej nogi, ręki, czy brody - ale takie sytuacje teraz wspominam wraz z rodzicami z uśmiechem na twarzy. Dla większości mojego pokolenia, nie było obce rozwijanie taśmy z kaset - takie małe hobby, nagrywanie swoich prywatnych audycji, "miksowanie" kaset, no i jeszcze, bym zapomniała! Bajki na kasetach <3 W dalszych latach dzieciństwa Tamagotchi i duck hunt, czy tetris na playstation. Ile bym dała, żeby do tego wrócić! :)

    linda.zielinska@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Moją ulubioną zabawą z dzieciństwa (choć do dziś mam po tym traumę) było zbieranie... stonki. Co roku w gospodarstwie dziadków spacerowałam z kolegami z okolicznych podwórek po polach ziemniaków i zbieraliśmy sobie radośnie stonki (jak wiesz, środki owadobójcze w PRL-u prawie nie istniały). Owady należało złowić do szklanej butelki z wąską szyjką, a po "zbiorach" zakręcić. Starsze dzieciaki rozpalały ognisko, gdzie potem wrzucało się te butelki i patrzyło jak stonki giną z głośnym trzaskiem. Dziś wspominam to ze zgrozą, ale jako dziecko uznawałam to za świetną zabawę. I nie, nie wyrosłam na psychopatkę ;) Jestem normalną, współczującą osobą i nie potrafię zabić bez wyrzutów sumienia nawet małej muszki.
    lustr.rzeczywistosci@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  16. u nas głownie zabawy na podwórku: gra w klasy,w gumę, akrobacje na skaknce, z hula-hop, różne wygibasy na trzepaku. Gry "blok kontra blok" w dwa ognie albo tzw "szczura". Kapsle i rysowanie tras dla nich. Jeszcze była gra- nie pamiętam nazwy- dokładny układ odbijania piłka o ścianę bloku, skala trudności rosła, dostawalo się jakieś punkty za wykonanie określonej figury.... mieliśmy blisko do lasu, więc tam zabawa a dom. Ze skarbó ogródkowcyh- targ, sklep. Wymiana papierków czekoladowych, opakowań z gum, obrazków. Były jakieś skecze organizowane przez strasze dzieci dla młodszych. Gra " królu królu daj wojaka...." n aktórej rozwaliłam sobie kolano i blizna jest do dzisiaj. Skoszona trawa i budowanie z niej domów, labiryntów. Zjeżdzanie na sankach z jakiejkolwiek góki w okolicy... mnóstwo zabaw :)
    panipoirot@onet.eu

    OdpowiedzUsuń
  17. Cóż,pamiętam jak dzisiaj,co popołudnie otwierałam sklep z ciuchami! Jego wrota były to drzwi do szafy,zabieralam też z portfela mamy i taty pieniądze tym samym w sklepie była kasa. Do mojego sklepu prowadziły kierunkowskazy,ktore własnoręcznie przygotowywałam! Na drzwiach pokoju był szyld też zrobiony przeze mnie. Uwielbiałam sie tak bawić,mimo że ciuchy nie były niczym rewelacyjnym to zabawa była przednia.

    OdpowiedzUsuń
  18. Moje dziecięce zabawy były bardzo samotnicze
    - wystarczało kilka miśków, ile ich było, nie zliczę,
    parę krzeseł, koc, poduszka, jakiś kawał materiału,
    but, forma do kapeluszy... i tworzyłam świat pomału,
    odwzorowując, co w książkach wyczytali mi rodzice...
    Takie to miałam zabawy, takie swoje tajemnice!
    Schody były wodospadem, wanienka - przydrożnym barem,
    a na śpiwory zużyłam cieplutkich skarpetek parę,
    stare monety od dziadzia były skarbem zakopanym
    pod stosem szalików wziętych cichcem z szafy mojej mamy...

    Czasem sięgałam po farby i malowałam z zacięciem
    dekoracje na kartonie - dokładne niemal jak zdjęcie...
    Czasem szyłam coś - rodzice mieli warsztat nitek pełen,
    szmatek, przedziwnych guzików, igieł, nożyc, szpilek, wełen...

    I tak mijało dzieciństwo w mej Wyobraźni Krainie.
    Ćwiczyłam ją tak uparcie, że do dziś we mnie nie ginie! :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ulubione zabawy z dzieciństwa? Ależ proszę bardzo, moja magiczna piątka!
    1. Kasztanowce i bzy – przy polu rosło kilka potężnych kasztanów, a obok skupisko powyginanych bzów. Tam miałyśmy (ja i inne dziewczyny) swoją kryjówkę i tam się bawiłyśmy – chodziłyśmy po drzewach, huśtałyśmy się na gałęzi, a nawet zrobiłyśmy sobie ze sznurków do snopowiązałek pajęczynę-hamak i na niej leżałyśmy. Zabawy w dom, sklep, szkołę, lekarza były na porządku dziennym. I tam rodzice nie mieli wstępu. Zawsze nas wołali z daleka!
    2. Huśtawka – kawałek sznurka i kijek między nogi to standard, ale przez jakiś czas nad fosą koło mego zamku krzyżackiego ktoś na gałęzi powiesił starą linę strażacką. Bujanie było ekstremalne. Stojąc nad krawędzią fosy, zakładało się pętlę na plecy i skakało w przepaść, w międzyczasie linę zsuwając pod cztery literki. Gdy lina przestawała się bujać, trzeba było zeskoczyć na dno fosy i wdrapać, ciągnąć linę dla kolejnej osoby. Jednak ktoś pociął linę, gdy jeden chłopak złamał rękę. Ale wkrótce pojawiła się nowa.
    3. Stonka – tak, tak, ta stonka ziemniaczana. Ona zaczynała zjadać liście ziemniaków, a my zaczynałyśmy zbierać ją. Na szyi powieszony był słoik na sznurku lub trzymało się go w ręku. W środku był jakiś płyn, nie pamiętam dokładnie jaki, ale w nim stonka nie umiała pływać. W każdym razie rywalizowałam z siostrą, która zbierze więcej stonki.
    4. Ciemności – moja ciocia mieszkała w pałacu na drugim piętrze, jej mieszkanie było na końcu korytarza, a na korytarzu były różne wnęki, szafy, zakamarki. Gasiłyśmy światło i były egipskie ciemności. Oj było pisku i śmiechu przy szukaniu się nawzajem. Czasami ludzie psuli nam zabawę, gdy raptownie przyszli w gości i musieli zapalić światło na korytarzu.
    5. Murek – przed tym pałacem jest podjazd na sztucznym wzniesieniu, który z 2 stron jest jakby otoczony murkiem. Ów murek nie ma prostej powierzchni tylko lekko ostrą jak czubek trójkąta. Mało tego, z każdej strony murek miał inną wysokość. Raz było to 70 cm, a raz nawet 5 m. Miejscowe dzieci biegały po murku jak szalone, ja zawsze chodziłam powoli i z duszą na ramieniu. Na tym murku bawiliśmy się w różne rzeczy, np. w sklep, robiłyśmy biżuterię z jarzębiny, ale często po prostu siedziało się i rozmawiało.

    Pozdrawiam serdecznie
    martucha180@tlen.pl
    Banerek zamieściłam. I zapraszam do swojego konkursu:
    http://atramentowomi.blogspot.com/2014/11/opetany-konkurs.html

    OdpowiedzUsuń
  20. Trochę tego było. Królowała zabawa w Marusię i Janka, bo " Czterej pancerni pies" właśnie leciało w tv. Jako, że dziewczyny głównie się w to bawiły to Marus było sporo a Janków raczej brakowało. Skakało się też w gumę i kręconego, wisiało na trzepaku, grało w klasy. Popularne były niebka ( dołek w ziemi, do którego wsypywało się kwiatki, zakrywało szkiełkiem i zakopywało). Położenie niebka zdradzało się tylko najlepszej przyjaciółce, ale przy większej ilości tych skrytek to przyjaciółka przydawała się do odszukania, gdy człowiek lokalizacji zapomniał. Chodziło się też na ślimaki, które zbierało się do papierowej torebki, ale celu tej zabawy to już nie pamiętam, bo potem i tak je wysypywaliśmy. . Była tez zabawa w chowanego, strzelanie ze skobelków i milion innych rzeczy. Człowiek nie miał czasu na nudę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i oczywiście zbierało się i wymieniało obrazki z gumy Donald, która ciężka była do dostania.

      Usuń
  21. Lubiłam bawić się sama. Np. w doktora - brałam jakąś zabawkę i robiłam jej operację - najpierw wyciągałam wnętrzności, potem naprawiałam c trzeba i wkładałam wnętrzności wtedy pacjent był super zdrowy.
    Z dzieciakami to bawiłam się głównie na dworze. Chodziłyśmy po plytkach, które był zbudowane w ramach takiego krawęźnika i ciężko było po nich przejść, nie spadając. Potrafłyśmy godzinami próbować przejść całą długość i wymyślać urozmaicenia kroków :)
    Jedna z głupszych zabaw to było robienie waty cukrowej, ale jakie to było pasjonujące ! Brało się patyk jakiś i zawijało się na niego pajęczyny z dworu -- z płotów, piwnic, ze wszystkiego. I tak powstawała powoli, baaardzo powoli, wata cukrowa :D oczywiście troszkę mniejsze rozmiary miała niż normalna i nikt jej nie jadł. Tylko się ścigaliśmy kto będzie miał większa. Nooo tak po prawdzie to zawsze chciałyśmy ją dać jako prezent koledze, którego nie lubiłyśmy, mając nadzieję, że się nie zorientuje co to i to zje Paskudne, wiem :D
    Robiłam jeszcze za szpiega - dziadek wysyłał mnie do garażu podsłuchiwać o czy wujek rozmawia przez telefon. Miał mnie nie widzieć. Echh, wcale mnie nie słyszał.. na pewno - szczególnie że zawsze chodziłam z psem, dużym psem. Z dziadkiem to w ogóle fajnie było.Urządzałam sobie z jego pokój sklep co jakiś czas. Przeglądaliśmy wszystkie rzeczy i pytałam się co mogę kupić [tzn wziąć za darmo] i dostawłam co chciałam, znosiłam wszystko do pokoju i zagracałam go. :)

    dominikahh@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  22. najbardziej lubiłam bawić się w Mortal Combat. Jak byłam zazwyczaj Sub Zero, czyli szczelalam lodem w przeciwnika. Bawiłam się głównie z kolegami na starych płytach i polach za domem. No w nieukończonych domach. Super bylo. No i jeszcze graliśmy w planszowke gdzie trzeba było ubrać babeczki w różne części garderoby. i to też z kolegami, a jakże ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. komentarze pełne treści :) tylko mój będzie krótki, bo już tyle czasu tu spędziłem na czytaniu, że na pisanie brak ;) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  24. Ja jeszcze z tych czasów co się człowiek w Bruce Lee bawił :P DObrze że ręce i nog całe :D

    OdpowiedzUsuń
  25. Klasy (standard;) ) skakanie przez gumę, skakanka, rozmowy przez telefon zrobiony ze sznurka i dwóch kubków po lodach :) gotowanie i zabawa w kuchnię i oczywiście rower non stop z kolegami i koleżankami :)
    sajdakbozena@gmail.com

    OdpowiedzUsuń

Baner