Nie wiem jak polecić tę książkę. Bo co napisać o powieści, w której każde zdanie powielokroć szlifowane zasługuje na uwagę. Która cichcem mówi coś prawdziwego i tajemniczego zarazem. Nie wiem. Dlaczego w zasadzie tak nagle „Widnokrąg?” Bo spadł mi z półki, trochę się pogniótł, ja się trochę wściekłem, bo jest pięknie wydany. Bo otworzyłem to tu tam, żeby na nowo posmakować. Mam do tej książki sentyment ponadto szczególny. Dostałem ją w prezencie, gdy moja biblioteka (wciąż skromna) liczyła sztuk ledwie kilkanaście. Co więcej: to wygrana w szachowych bojach z moim dobrym kolegą na austriackiej ziemi. W obozie ogórkowym.
Było to sześć lat temu, ale to jedno z tych dzieł (dzieł właśnie), które pamięta się przez całe życie. Jeśli nie nudzą was opowieści waszych dziadków to rozsmakujecie się w historii 1945plus. Wszystko tu ciche, nawet jak o czymś nieznośnym przez chwilę, to lekko się to brzemię historii niesie. To powieść, jak donosi na obwolucie Jerzy Jarzębski, w dużej mierze autobiograficzna. W głównym bohaterze, którego losy na widnokręgu życia śledzimy od dzieciństwa, aż po przekroczenie progu dorosłości, dużo jest ponoć samego Myśliwskiego. To pamiętnik z okresu dorastania Piotrka-Wiesława, również dorastania (zabliźniania się i rozdrapywania) powojennej Polski.
Jeśli zdecydujecie się sięgnąć to czytanie będzie podróżą po odległym świecie dziadka i babci. Będzie – jeżeli faktycznie coś ponad generacjami jest nam wspólne – przypominaniem sobie uroków dzieciństwa i wczesnej młodości. Zresztą wszystko tu jest. Zapachy wsi, wykwintne damy w zgrabnych kapeluszach, Ruscy powracający z frontu, niemieckie bomby, są potańcówki i urocze dziwki, jest wypas krów i agitacja stalinowska, są targi na rynku (prawdziwe, nie te z dziesięciolecia). Są śmierć i narodziny. Jest wielka miłość.
Powieść tę można czytać na wielu poziomach. Ja się na poziomie niedopowiedzianej codzienności czuję najlepiej. Więc w skrócie o dwóch ważnych, nienarzucających się czytelnikowi bohaterach powieści. Pierwszym są słowa. Czy to lecą jak ptaki z ust aparatu partyjnego, czy upadają w stodole jak ziarno zdumione kobiecą nagością – są żywą częścią opowieści. Nadają jej rytm, otulają, drażnią, koją. No i ta wspomniana miłość, przez małe „m”. Taka wiecie codzienna, nie z fajerwerków paryskich i filmowych szkół tańca. Taka z perspektywy podpieranej ściany na potańcówce, z wyprawy na kajaki, ze stodoły. A propos podpieranej ściany, poniżej fragment z lekcji tanga. Lekcje lekcjami, ale to jak bohater przymierza się później do zajęcia pozycji pierwszej równać się z może tylko opisami Pilcha (fakt, ze okoliczności nie te i stopień zaawansowania inny).
„ – Proszę nie zapominać, że nie wolno partnerki podciągać ku sobie. Czy broń Boże wlec ją aż na środek. Tango zaczyna się tu gdzie pan stanął i gdzie ja do pana wstaję.
I tak mnie tresowały do samej zabawy, otwierając przede mną najdrobniejsze szczegóły tajemnicy tanga. Tańczyły leciuteńko, bez najmniejszych kantów, zadziorów przy najostrzejszych nawet obrotach, skrętach czy zmianach kierunku. Nie stawiały prawie nóg na podłodze, płynęły jak chmury, bezszelestnie bezcieleśnie nieomal. Nie obdarowywały mnie, co prawda, już tym ciepłem, jak wówczas, gdy tańczyły w szlafrokach, nocnych koszulach, rozczochrane, nieumalowane, niewystygłe jeszcze po nocy. Ani też nie przytulały mnie do swoich ledwo przysłoniętych piersi, nie rozkazywały, przytul się Piotrusiu, czy choćby Panie Piotrze. Co najwyżej jakby chuchając na dmuchawiec, ni to szeptały ni wzdychały:
- Troszkę bliżej, panie Piotrze. A tę rękę z tyłu proszę trochę wyżej na kibici. I cały czas powinna być w tym jednym miejscu. Proszę nigdy nie jeździć nią po plecach.”
Było to sześć lat temu, ale to jedno z tych dzieł (dzieł właśnie), które pamięta się przez całe życie. Jeśli nie nudzą was opowieści waszych dziadków to rozsmakujecie się w historii 1945plus. Wszystko tu ciche, nawet jak o czymś nieznośnym przez chwilę, to lekko się to brzemię historii niesie. To powieść, jak donosi na obwolucie Jerzy Jarzębski, w dużej mierze autobiograficzna. W głównym bohaterze, którego losy na widnokręgu życia śledzimy od dzieciństwa, aż po przekroczenie progu dorosłości, dużo jest ponoć samego Myśliwskiego. To pamiętnik z okresu dorastania Piotrka-Wiesława, również dorastania (zabliźniania się i rozdrapywania) powojennej Polski.
Jeśli zdecydujecie się sięgnąć to czytanie będzie podróżą po odległym świecie dziadka i babci. Będzie – jeżeli faktycznie coś ponad generacjami jest nam wspólne – przypominaniem sobie uroków dzieciństwa i wczesnej młodości. Zresztą wszystko tu jest. Zapachy wsi, wykwintne damy w zgrabnych kapeluszach, Ruscy powracający z frontu, niemieckie bomby, są potańcówki i urocze dziwki, jest wypas krów i agitacja stalinowska, są targi na rynku (prawdziwe, nie te z dziesięciolecia). Są śmierć i narodziny. Jest wielka miłość.
Powieść tę można czytać na wielu poziomach. Ja się na poziomie niedopowiedzianej codzienności czuję najlepiej. Więc w skrócie o dwóch ważnych, nienarzucających się czytelnikowi bohaterach powieści. Pierwszym są słowa. Czy to lecą jak ptaki z ust aparatu partyjnego, czy upadają w stodole jak ziarno zdumione kobiecą nagością – są żywą częścią opowieści. Nadają jej rytm, otulają, drażnią, koją. No i ta wspomniana miłość, przez małe „m”. Taka wiecie codzienna, nie z fajerwerków paryskich i filmowych szkół tańca. Taka z perspektywy podpieranej ściany na potańcówce, z wyprawy na kajaki, ze stodoły. A propos podpieranej ściany, poniżej fragment z lekcji tanga. Lekcje lekcjami, ale to jak bohater przymierza się później do zajęcia pozycji pierwszej równać się z może tylko opisami Pilcha (fakt, ze okoliczności nie te i stopień zaawansowania inny).
„ – Proszę nie zapominać, że nie wolno partnerki podciągać ku sobie. Czy broń Boże wlec ją aż na środek. Tango zaczyna się tu gdzie pan stanął i gdzie ja do pana wstaję.
I tak mnie tresowały do samej zabawy, otwierając przede mną najdrobniejsze szczegóły tajemnicy tanga. Tańczyły leciuteńko, bez najmniejszych kantów, zadziorów przy najostrzejszych nawet obrotach, skrętach czy zmianach kierunku. Nie stawiały prawie nóg na podłodze, płynęły jak chmury, bezszelestnie bezcieleśnie nieomal. Nie obdarowywały mnie, co prawda, już tym ciepłem, jak wówczas, gdy tańczyły w szlafrokach, nocnych koszulach, rozczochrane, nieumalowane, niewystygłe jeszcze po nocy. Ani też nie przytulały mnie do swoich ledwo przysłoniętych piersi, nie rozkazywały, przytul się Piotrusiu, czy choćby Panie Piotrze. Co najwyżej jakby chuchając na dmuchawiec, ni to szeptały ni wzdychały:
- Troszkę bliżej, panie Piotrze. A tę rękę z tyłu proszę trochę wyżej na kibici. I cały czas powinna być w tym jednym miejscu. Proszę nigdy nie jeździć nią po plecach.”
Alen Sierżega
Myśliwski, to mój największy mistrz! i czekam, czekam, czekam na jego najnowszą powieść, która już na dniach się ukaże! :)
OdpowiedzUsuńRecenzja tej książki brzmi bardzo obiecująco. Fajny blog. Zapraszam na nasz:
OdpowiedzUsuńhttp://readgoodbooks1.blogspot.com/
To nasz współczesny wieszcz, nie ma sobie równych... Równie wspaniała proza "Kamień na kamieniu". Gorąco polecam, dużo humoru i śmiechu przez łzy- pozdrawiam serdecznie- molka
OdpowiedzUsuńUwielbiam tego pisarza! W tym tygodniu wychodzi jego nowa książka i nie mogę się doczekać wizyty w ksiegarni :)
OdpowiedzUsuńMyśliwski to jeden z nielicznych współczesnych prozaików naprawdę wielkiego formatu - nie tylko w Polsce, ale i na świecie. A może ostatni, co tak literackiego poloneza wodzi?
OdpowiedzUsuń