Podchodziłam do książki nastawiona bardzo negatywnie, przez niskie oceny na portalu Lubimy Czytać. Spodziewałam się marnego czytadła i o dziwo... mile się rozczarowałam.
Tzw. literatura kobieca ostatnio mnie drażni. Mam wrażenie, że wszystkie książki są odbite przez kalki, napisane wg. tego samego schematu. Brak mi jakiejś świeżości... "Miłość w pięciu smakach" spełniła moje oczekiwania, dostałam coś trochę innego.
Isabelle, Amerykanka chińskiego pochodzenia traci pracę i chłopaka. (wiem, to jest schematyczne, ale dalszy ciąg już troszkę mniej...) Ponieważ nic nie trzyma jej w domu, postanawia wyjechać do swojej starszej siostry Claire, która mieszka w Pekinie i jest bardzo znaną prawniczką. W Chinach znajduje pracę w gazecie "Beijing NOW", gdzie zajmuje się m. in. ocenianiem restauracji.
Oczywiście oprócz pracy, w życiu bohaterki pojawiają się też mężczyźni: zwariowany muzyk Jeff i Stateczny ambasador Charllie.
Isabelle przeżywa w Chinach wiele zabawnych przygód, przy których buzia może się uśmiechnąć... a jak skończą się jej perypetie? Koniecznie musicie sprawdzić.
Książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, bo po prostu się przy niej odprężyłam, wyłączyłam myślenie na kilka chwil i mogłam odpocząć. Podobały mi się strasznie sugestywne opisy jedzenia, a że uwielbiam chińską kuchnię (no może pomijając niektóre co "oryginalniejsze" potrawy), to często słyszałam burczenie w brzuchu. Dodatkowo na końcu książki znajdziemy kilka ciekawych przepisów Ann Mah, m. in. na sałatkę z krewetek z solą i pieprzem.
Z pozoru banalna historia, ma swoją głębszą treść, bo Isabelle z wierzchniej powłoki Chinka, wewnętrznie czuje się i jest Amerykanką. Nie zna dobrze języka Chińskiego, dlatego też w Pekinie czuje się jak dziwoląg, o mylącej powierzchowności. W Ameryce jest oceniana przez pryzmat wyglądu i zwyczajów panujących w jej rodzinnym domu, a w Chinach nie jest akceptowana przez to, że jest Amerykanką. W każdym miejscu czuje się trochę wyobcowana. Jest to więc historia o poszukiwaniu samego siebie i swojego miejsca na ziemi.
"...tylko w Chinach, a przez długi czas jedynie w Pekinie, przyrządzano szczególną potrawę znaną jako beijing Kaoya (po chińsku), Peking duck (po angielsku) i canard lacque (po francusku), czyli kaczkę po pekińsku. [...] przyrządzony drób ma lśniącą, złocistą i przyjemnie chrupką skórkę oraz wilgotne soczyste mięso, a całość zniewalająco pachnie i pozbawiona jest zbędnego tłuszczu."
"Uliczni sprzedawcy w Pekinie oferują wiele potraw, takich jak bułeczki na parze, między innymi faszerowane mięsem, pieczone ciasteczka sezamowe, tłuste ciasteczka z cebulką, smażone tofu, pieczone słodkie ziemniaki, które największą popularnością ciesza sie w zimie [...]. Trzeba wstać naprawdę wcześnie, inaczej zanim dotrze się na miejsce, zostaną wyprzedane."
Podsumowując: smakowite jedzenie, zabawne epizody, ciekawe perypetie uczuciowe... Polecam każdemu, kto pragnie chwili odprężenia, przy pysznej historii!
Ja mam mieszane uczucia do tego rodzaju książek.
OdpowiedzUsuńHm... Brzmi ciekawie:) Kto wie, może się skuszę:))
OdpowiedzUsuńJuż sama okładka mnie kusi :) Na pewno po nią sięgnę, bo książki o Chinach bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam książki, w których jest dużo o jedzeniu! I narobiłaś mi smaka na smaki, ale mniejsza. Chcę to przeczytać.
OdpowiedzUsuńAmerykanka w Chinach, to może być bardzo ciekawe :)Zwłaszcza, że ja lubię literaturę kobiecą :)
OdpowiedzUsuńMmmm... same pyszności wkradły się w cytaty :) A książka brzmi tak ciekawie, że na pewno jej nie pominę.
OdpowiedzUsuńTytuł mi się podoba - taki z przymrużeniem oka ;) Cytaty szalenie apetyczne, to chyba jedna z takich książek, przy czytaniu których muszę mieć coś do podjadania... Chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńSuper, że Ci się spodobała, również pozytywnie się rozczarowałam!
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tej pozycji ale już niedługo przekonam się o tym na własnej skórze.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś tygodnia mnie śledi:) Może wypadałoby się z nią zapoznać
OdpowiedzUsuń