piątek, 1 listopada 2013

Hugh Thomson "Tequila Oil"

 
Hugh Thomson. Nie sposób człowieka nie lubić, dwojakie z nim powinowactwo czuję. Należy dodać, z tym Thomsonem sprzed 30 lat. Ta opowieść jest bowiem relacją pisaną z perspektywy zęba czasu, opisem szalonej podróży, którą autor odbył w roku 79, tuż przed rozpoczęciem swoich studiów. Co do sympatii, najpierw o papierosach: "Od dawna chodził za mną ten pomysł. Przecież dla osób zbyt skąpych, spłukanych albo skłonnych do wypalenia naraz całej paczki, jeśli tylko wpadnie im w ręce (a to był akurat mój przypadek), najlepszym rozwiązaniem byłaby powszechna dostępność pojedynczych papierosów"*. Kto palił spazmatycznie, kto nie potrafił sobie odmówić tej przyjemności i jednocześnie nigdy nie pogodził się z nałogiem, ten wie o czym mowa. Druga bliska mi rzecz - miód na serce - to towarzysząca autorowi w podróży punkowa muzyka i liczne muzyczne cytaty. Tyle prywaty, teraz o książce. 

Zaczyna się niepozornie. Młodziutki, nieźle mówiący po hiszpańsku Hugh leci samolotem do Mexico City, cały bagaż znajduje się w siatkach, ma na sobie dwukolorową koszulę, czarne rurki i mundur polowy z demobilu i raczej nie wzbudza zaufania. Jakimś zaskakującym zrządzeniem losu (a nie ma prawdziwych przygód bez zaskakujących zwrotów losu) stewardessa proponuje mu przesiadkę do pierwszej klasy. Tam z kolei pewien Meksykanin częstuje go szampanem i daje radę jak łatwo zarobić kupę kasy. Należy kupić wielki amerykański samochód, przejechać nim przez Meksyk do Belize i tam spróbować go opchnąć z wielkim zyskiem... Interes życia :)

Chłopak wraca do Stanów po samochód. W przygranicznym El Paso Thomson, nieposiadający prawa jazdy, kupuje wielki używany oldsmobil 98 i rusza przez Meksyk. Przygód będzie co nie miara, ale mocną stroną tej książki są nie tylko nieoczekiwane zwroty akcji, beztroska i wspaniała bezmyślność bohatera. To świetnie napisana i gruntownie "wyczytana" relacja. Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że na każdą napisaną książkę (reportaż) przeczytać trzeba 100 innych. Co się tyczy lektury i podróży to strategie można przyjąć zasadniczo dwie: gryźć temat przed lub po. Thomson, niezamierzający chyba 30 lat temu w ogóle opisywać tej podróży, świadomie czytał niewiele, choć wiedział wystarczająco dużo, by nie poruszać się zupełnie po omacku. Wiedzę o Meksyku uzupełniał jednak przez lata, książka ta jest więc kopalnią informacji o historii prekolumbijskiej, konkwistadorskiej, rewolucyjnej ( patrz m.in.: zawadiacki Pancho Villa) o Meksyku i  Belize lat 70-tych.

Czyta się to z zapartym tchem. Zaskakują styl i erudycja autora, dużo jest wszak książek podróżniczych sprowadzający się do "widziałem i przeżyłem coś ciekawego, do tego zrobiłem kilka niezłych zdjęć". Choć i tego w podróży nie brakuje, może poza zdjęciami, ale sugestywność opisu wystarcza. Raz jesteśmy na rancho i towarzyszymy autorowi w nauce jazdy konnej, innym razem przyglądamy się popijawie w  górskich cantinas. Alkohol...aż by się chciało skosztować tych wszystkich rodzajów tequili i mezcalu. Dalej jest jeszcze bardziej zaskakująco; jesteśmy w ekskluzywnym hotelu w Cuernavace, potem w świątyniach Azteków i Majów, by wylądować ostatecznie w knajpce-burdelu w Belize. Wymieniam jednak tylko niektóre punkty przeładunkowe, to pomiędzy dzieje się historia. Dużo tego jak na jedną podróż, dużo by mieć co wspominać przez całe życie.

Koniec książki to aneks ze współczesności. 50-telni, świeżo rozwiedziony Thomson wraca po 30 latach do Belize, do miejsca gdzie skończyła się jego podróż, by szukać odpowiedzi na (te same?) nurtujące go pytania. Nie ma tu już tego dreszczyku emocji, ale jest niemniej ciekawie. Wśród ruin Majów, na małych pirackich wysepkach...Zresztą sami przeczytajcie...



* Hugh Thomson, Tequila Oil, Wyd. Czarne, Wołowiec s. 98

Autor recenzji: Alen Sierżęga

3 komentarze:

  1. Czytałam niedawno i miałam podobne odczucia, że pierwsza część jest świetna ,druga też dobra, ale już trochę inna. Podróżnik już jakby ostrożniejszy, odpowiednio do wieku i zasobności portfela, przez co brak tej spontaniczności, albo inaczej - spontaniczność trochę na siłę (wyjazd na wyspę).
    I jeszcze: miałam wrażenie, że pierwsza część, to zredagowany po latach dziennik z podróży, tak szczegółowa jest. On w pewnym miejscu wspomina, jakby mimochodem, że robi notatki. Facet ma chyba wrodzony talent gawędziarski.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przepadam za tego typu literaturą, ale po Twojej recenzji, skłaniam się do tego aby sięgnąć po tą książkę. Mam nadzieję, że nie będę żałował.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio mam straszna ochotę na tego typu książki, więc będę o niej pamiętać :)
    Przy okazji zapraszam do wzięcia udziału w moim wyzwaniu - informacje u mnie na blogu :)

    OdpowiedzUsuń

Baner