"Wenecja Vivaldiego" to kolejna książka, która w głównej mierze traktuje o muzyce, a którą dane mi było czytać. Po świetnym "Hiszpańskim smyczku" Andromedy Romano-Lax, do którego wielokrotnie odnosiłam się przy opisywaniu tego typu powieści, myślałam że nie dostane drugiej równie fascynującej pozycji. Książka Laurel Corony napisana jest w innym stylu, opisuje inną epokę, ale jest w niej coś, co już raz oczarowało mnie tak bardzo w "Hiszpańskim smyczku" - muzyka.
Maddalena i Chiaretta, jako malutkie dziewczynki, trafiają do sierocińca Ospedale della Pieta. Sierociniec, to nie tylko miejsce gdzie znajdują schronienie, porzucone przez matkę kurtyzanę, ale również szkoła, która wykształca w dziewczynkach wrażliwość muzyczną i przygotowuje je do życia w klasztorze albo zamążpójścia. To jedno z niewielu miejsc we Włoszech gdzie tak wielką rolę przywiązywano do edukacji muzycznej dziewcząt. Figlie di coro, sławne były na całą Wenecję i poza jej granicami. Dziewczynki śpiewające i grające za kratą pobudzały wyobraźnie i zaspakajały wyrafinowane gusta muzyczne słuchaczy.
Chiaretta od dziecka wie, że największą jej pasją jest śpiew i w tym kierunku też rozwija się jej talent. Jej głos szybko staje się sławny. Z kolei Maddalena długo szuka swojej drogi. Jej życie odmienia się w dniu, kiedy bierze do rąk skrzypce. Okazuje się, że jest to instrument który staje się dla niej wszystkim, a muzyka na nim tworzona wychodzi z głębi serca i rozpala wyobraźnie słuchaczy pasją i energią z jaką Maddalena ją wykonuje. Zauważa ją sam Vivaldi, u którego już wkrótce pobiera lekcje.
Obie dziewczynki dorastają w murach Piety i rozwijają swoje talenty, jednak przychodzi moment, w którym muszą zdecydować jak potoczy się ich życie, ponieważ reguły Piety zakładają, że po osiągnięciu pewnego wieku wychowanka powinna wyjść za mąż, bądź też zawierzyć się Bogu.
Jakie decyzje podejmą Maddalena i Chiaretta i jak potoczy się ich życie? Czy zaznają szczęścia?
Kiedyś wydawało mi się, że aby sugestywnie pisać o muzyce, trzeba być bardzo z muzyką związanym, grać na instrumencie, śpiewać, sama teoria to jednak nie wszystko. Jednak jak się okazuje, Laurel Corona, nie gra na skrzypcach, nie śpiewa, a świetnie oddała klimat włoskiego świata muzycznego XVIII wieku. Zawsze uwielbiałam "Cztery pory roku" Antonio Vivaldiego, a słuchając ich po lekturze przyznaję, że odnalazłam nowe interpretacje i dźwięki, których wcześniej nie słyszałam, lub nie potrafiłam zrozumieć.
Z reguły nie podoba mi się umieszczanie w fikcji literackiej prawdziwych postaci i przypisywanie im sytuacji i zachowań, które nie miały miejsca. Jednak Corona w genialny sposób przybliżyła postać "Rudego księdza" o którym w zasadzie wiadomo niewiele. Zadbała też, aby daty z książki pokrywały się z rzeczywistymi wydarzeniami, a nawet jeśli w którymś momencie prawda została naciągnięta na potrzeby powieści, to autorka uczciwie o tym wspomina w posłowiu.
"Wenecja Vivaldiego" to też bardzo sugestywny opis miejsca. Dzięki postaci Chiaretty, Laurel Corona wprowadza do powieści obraz oszałamiającego miasta. Panie w sztywnych gorsetach i ich cavaliere servante, gondolierzy, maskowe karnawały to tylko niektóre elementy powieści, które dużo nam mówią o obyczajowości i naturze ówczesnej Wenecji.
Powieść Laurel Corony, to piękna historia obleczona w dźwięki ponadczasowej muzyki Vivaldiego i oszałamiająca przepychem miasta kanałów.
Gorąco polecam lekturę przy dźwiękach "Czterech pór roku"!
Maddalena i Chiaretta, jako malutkie dziewczynki, trafiają do sierocińca Ospedale della Pieta. Sierociniec, to nie tylko miejsce gdzie znajdują schronienie, porzucone przez matkę kurtyzanę, ale również szkoła, która wykształca w dziewczynkach wrażliwość muzyczną i przygotowuje je do życia w klasztorze albo zamążpójścia. To jedno z niewielu miejsc we Włoszech gdzie tak wielką rolę przywiązywano do edukacji muzycznej dziewcząt. Figlie di coro, sławne były na całą Wenecję i poza jej granicami. Dziewczynki śpiewające i grające za kratą pobudzały wyobraźnie i zaspakajały wyrafinowane gusta muzyczne słuchaczy.
Chiaretta od dziecka wie, że największą jej pasją jest śpiew i w tym kierunku też rozwija się jej talent. Jej głos szybko staje się sławny. Z kolei Maddalena długo szuka swojej drogi. Jej życie odmienia się w dniu, kiedy bierze do rąk skrzypce. Okazuje się, że jest to instrument który staje się dla niej wszystkim, a muzyka na nim tworzona wychodzi z głębi serca i rozpala wyobraźnie słuchaczy pasją i energią z jaką Maddalena ją wykonuje. Zauważa ją sam Vivaldi, u którego już wkrótce pobiera lekcje.
Obie dziewczynki dorastają w murach Piety i rozwijają swoje talenty, jednak przychodzi moment, w którym muszą zdecydować jak potoczy się ich życie, ponieważ reguły Piety zakładają, że po osiągnięciu pewnego wieku wychowanka powinna wyjść za mąż, bądź też zawierzyć się Bogu.
Jakie decyzje podejmą Maddalena i Chiaretta i jak potoczy się ich życie? Czy zaznają szczęścia?
Kiedyś wydawało mi się, że aby sugestywnie pisać o muzyce, trzeba być bardzo z muzyką związanym, grać na instrumencie, śpiewać, sama teoria to jednak nie wszystko. Jednak jak się okazuje, Laurel Corona, nie gra na skrzypcach, nie śpiewa, a świetnie oddała klimat włoskiego świata muzycznego XVIII wieku. Zawsze uwielbiałam "Cztery pory roku" Antonio Vivaldiego, a słuchając ich po lekturze przyznaję, że odnalazłam nowe interpretacje i dźwięki, których wcześniej nie słyszałam, lub nie potrafiłam zrozumieć.
Z reguły nie podoba mi się umieszczanie w fikcji literackiej prawdziwych postaci i przypisywanie im sytuacji i zachowań, które nie miały miejsca. Jednak Corona w genialny sposób przybliżyła postać "Rudego księdza" o którym w zasadzie wiadomo niewiele. Zadbała też, aby daty z książki pokrywały się z rzeczywistymi wydarzeniami, a nawet jeśli w którymś momencie prawda została naciągnięta na potrzeby powieści, to autorka uczciwie o tym wspomina w posłowiu.
"Wenecja Vivaldiego" to też bardzo sugestywny opis miejsca. Dzięki postaci Chiaretty, Laurel Corona wprowadza do powieści obraz oszałamiającego miasta. Panie w sztywnych gorsetach i ich cavaliere servante, gondolierzy, maskowe karnawały to tylko niektóre elementy powieści, które dużo nam mówią o obyczajowości i naturze ówczesnej Wenecji.
Powieść Laurel Corony, to piękna historia obleczona w dźwięki ponadczasowej muzyki Vivaldiego i oszałamiająca przepychem miasta kanałów.
Gorąco polecam lekturę przy dźwiękach "Czterech pór roku"!
Przepiękna okładka... ♥
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki!
To ja może sięgnę po "Hiszpańskiego smyczka"? Biedak, odstał już swoje na półce...
OdpowiedzUsuńMnie się bardzo podobała :) Piękne wydanie i ciekawa treść lubię takie połączenia.
OdpowiedzUsuńI też słuchałam Czterech pór roku :)
pozdrawiam
Jesteś bardzo podobna do pani z okładki:) Książki nie czytałem, ale z pewnością to uczynię. Zapraszam na nawy blog http://www.recenzjeizwiastuny.blogspot.com co prawda dopiero się rozkręca ale będzie ok:)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa czy mi się spodoba, czy przemówi do mnie ta muzyka, bo trochę się jej obawiam obawiam, ale z drugiej strony mnie kusi :)
OdpowiedzUsuńA chętnie, chętnie :)
OdpowiedzUsuńMimo zachęcającej recenzji książki nie przeczytam. To jednak nie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mimo iż nie moje klimaty, bardzo mnie ta książka zaintrygowała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ciekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo, ale to bardzo zachęcająco !
OdpowiedzUsuńPiękna okładka, ciekawy tytuł :)
Twoja recenzja bardzo mnie zaciekawiła. Ciekawym doświadczeniem byłoby czytanie tej książki z delikatna muzyką Vivaldiego w tle :)
Piękna okładka i piękna książka! Bardzo, ale to bardzo mi się podobała. Odkąd ją mam, wciąż krąży wśród moich znajomych, ba, nawet kolejki się po nią ustawiają! :)
OdpowiedzUsuńDo Kingi - "Hiszpański smyczek" też mi się bardzo podobał, choć znajomą znudził. Ja czytałam go w Hiszpanii, więc wszystko było "na żywo" :)
Uwielbiam muzykę klasyczną, bardzo jestem ciekawa, jak to w książce wypadło. A tytuł mam już daaawno zapisany, tylko jakoś dotrzeć nie mogę.
OdpowiedzUsuń