Ta książka pewnie nigdy nie trafiłaby w moje ręce, gdyby nie pewna uczynna istota, która mi ją pożyczyła wraz z jednym z numerów "Lampy" gdzie przy okazji mogłam sobie przeczytać wywiad z Mikołajem Łozińskim, który niewątpliwie ułatwił mi odbiór tej pozycji.
Jest to historia... a w zasadzie dwie historie... Już na pierwszych stronach poznajemy Daniela, który jedzie do Paryża, aby uporządkować sprawy po zmarłej niedawno matce, z którą przez kilka lat nie miał kontaktu. Na miejscu, nasz bohater próbuje odtworzyć ostatnie lata matki poprzez rozmowy z ludźmi z którymi miała do czynienia, lekarzem w szpitalu, niewidomą terapeutką, lokatorem w wynajmowanym przez Astrid mieszkaniu, czy też Caroline, żoną kochanka matki.
Z drugiej strony, na kartach książki , głos zabiera sama Astrid. Kobieta zmaga się ze śmiertelną chorobą i tęsknotą za ukochanym synem.
Powieść ta jest dość nietypowo napisana. Gdzieś na kartach zatarta jest granica między teraźniejszością o przeszłością. Autor często stosuje zabieg retrospekcji i przywołuje bardzo znaczące wydarzenie z życia obojga bohaterów... wypadek na plaży.
W wywiadzie który przeczytałam, Łoziński pisze, że podczas swojego pobytu we Francji wynajmował mieszkanie od starszej kobiety, która nie dbała o pieniądze, zależało jej jedynie na podlewaniu pozostawionych przez nią w mieszkaniu kwiatów. Kobieta ta często przychodziła do młodych ludzi, bądź dzwoniła i opowiadała o swoim synu, którego bardzo kochała, a z którym nie miała żadnego kontaktu. Historia tej kobiety stała się bodźcem do napisania tej książki.
Łoziński skupia się na ludziach, na ich uczuciach. W bardzo oszczędny w słowa sposób, stara się jak najlepiej przekazać odczucia Daniela i Astrid. Nie zajmuje się opisami otoczenia, miejsc, tylko właśnie swoimi bohaterami. W prosty sposób pokazuje, jak dwoje naprawdę kochających się ludzi, nie potrafi się ze sobą spotkać w jednym miejscu. A kiedy sobie to uświadamiają, dla obojga jest już za późno.
Niebanalna książka, ciekawa odmiana po nijakości która zasypuje nasz rynek. Niedawno wyszła kolejna pozycja Łozińskiego "Książka", na którą mam teraz wielką ochotę.
Polecam
Nazwisko autora, gdzieś już obiło mi się o uszy. Podoba mi się książka, o której napisałaś tym bardziej, że w pewnym sensie historia ta, gdzieś miała miejsce. A jeszcze bardziej podoba mi się tytuł kolejnej książki Łozińskiego, o której wspominasz :) Chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie Twoja recenzja, więc książkę wpisuję na listę i mam nadzieję, że uda mi się niedługo przeczytać:). Poza tym - piękna okładka. Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńCiekawa, ciekawa... gdy ją gdzieś zobaczę na pewno długo się zastanowię czy przypadkiem nie zabrać jej ze sobą do domu :)
OdpowiedzUsuń"Reisefieber" kupiłam kiedyś na dworcu w Krakowie i spędziła ze mną miłe godziny w pociągu. Tak ją dobrze wspominam, że teraz natychmiast kupiłam "Książkę". Ale nie o książce tu mowa - jak sobie cichutko myślałam- i... czeka na lepsze dni. Mam nadzieję, że też będzie dobra. Recenzję zamieścił już R.Grzela i pewnie warto. Inny, oszczędny styl. Napiszę coś po lekturze całości. :)
OdpowiedzUsuńKoleżanka, która pożyczała mi tę książkę, czytała już "Książkę" i mówi, że jest już gorzej :) Ale zobaczymy, trzeba samemu ocenić ;)
OdpowiedzUsuńŁoziński... przyznam, że pierwszy raz słyszę o tym autorze. a Francja chyba mnie prześladuje...
OdpowiedzUsuńA sama książka? Jakaś taka smutna mi się wydaje. Chwilowo me samopoczucie wzbrania się przed nostalgicznymi książkami, może kiedys :)
twój opis przypomina mi schmitta
OdpowiedzUsuńo "Książce" pisał pozytywnie Remigiusz Grzela na swoim blogu. A ja też mam zamiar zrobić podejście do "Reisefieber" - dzięki za recenzję, zaciekawiłaś mnie jeszcze bardziej
OdpowiedzUsuń