poniedziałek, 23 grudnia 2013

Dzień z życia introligatora...


 Zastanawialiście się kiedyś jaką drogę przechodzi książka od arkusza papieru do swojej wielostronnicowej formy? Ile osób musi poświęcić czas pracy i ile maszyn musi zostać uruchomionych, abyście mogli delektować się magią słowa pisanego? Przyznam, że do momentu, kiedy nie zaczęłam pracować w zakładzie poligraficznym, nigdy o tym nie myślałam. Nawet nie przypuszczałam ile nakładu pracy trzeba włożyć, aby powstał zwykły klejony notes, albo biuwar! Inserty w gazetach, wlepki z kosmetykami czy innymi cudami, to godziny pracy kilku osób. Praca introligatora to niełatwy kawałek chleba. Oprócz obsługi "wrednych" maszyn, dochodzi gros często żmudnych i czasochłonnych prac ręcznych. Postaram się przybliżyć Wam trochę pracę w introligatorni i pokazać kilka zdjęć z drukarni (tutaj niestety niewiele Wam wyjaśnię, gdyż po prostu zupełnie się na tym nie znam...)

Droga klejonej książki nie jest łatwa... 
Po wydrukowaniu arkusze trafiają pod nóż, czyli gilotynę. Tam są odpowiednio docinane, a następnie przekazywane do falcowania.

Gilotyna, na której akurat przycinane są notesy

Falcerka to taka maszyna, przy której nawet czary Harrego Pottera pewnie by nie zadziałały. Półtora roku się jej przyglądam i dalej wydaje mi się, że została stworzona, żeby uczyć cierpliwości i kombinowania jej operatorów. W każdym razie, na falcerce nasz arkusz zostanie poskładany. To na ile części jest zależne oczywiście od tego, jak został wcześniej przygotowany do druku.





Oczywiście potencjalna książka składa się z kilkunastu arkuszy, trzeba je więc skompletować... A to już zadanie dla kolejnej maszyny! Linia to urządzenie powiedziałabym wielofunkcyjne. Z jednej strony możemy poszyć i pociąć kilka arkuszy i stworzyć gotowy zeszyt, z drugiej układając arkusze na kolejnych półkach możemy je skompletować. Czasami książka jest tak gruba, że nie da się skompletować za jednym zamachem całości, wtedy robi się to na raty, a następnie zbiera ręcznie całość.
Kiedy już pofalcowane arkusze zostaną skompletowane trafiają do oklejarki. Oczywiście nie obędzie się bez okładki, która przechodzi osobną drogę. Po druku trafia najczęściej do foliowania i lakierowania (zależnie od życzeń klienta). Następnie musi zostać przycięta do odpowiedniego wymiaru. Gotowy zestaw: okładka+środek na oklejarce zyskuje już kształt książki. Oklejarka to maszyna na której najczęściej pracuję i którą chyba znam najlepiej. Mogłabym ją określić mianem kolejnego wrednego przedmiotu martwego :)

Pamiętamy, że nasza książka to w dalszym ciągu poskładane arkusze przyklejone do okładki? Musimy ją więc pociąć. Tutaj pomocą służy trójnóż. Jak sama nazwa wskazuje, sklejoną książkę ścina z trzech stron. Których? oczywiście łatwo się domyślić... Po przejściu przez 5 maszyn i często z pomocą jeszcze większej ilości osób w końcu trzymamy w ręce gotową książkę...


Wspominałam wyżej o klejonych notesach czy biuwarach. Notesy na początku swojej drogi, to wysoka paleta zadrukowanych arkuszy. Liczymy je ręcznie, w zależności od tego ile stron życzy sobie klient. Oczywiście są sposoby na szybkie liczenie! Przełożone przekładkami arkusze, docięte wcześniej na gilotynie, są nacinane i klejone... Dwa razy... Po wyschnięciu smaruje się je talkiem i rozcina na pojedyncze notesy (dalej w formie dużych arkuszy). Kiedy są już porozdzielane trafiają w końcu pod nóż i przybierają swoją właściwą formę.


 

Ulotka składana na trzy części.

Tutaj droga jest stosunkowo prosta... wydrukowane arkusze trafiają pod gilotynę. Tam zostają przycięte do formy już niemal końcowej i trafiają na falcerkę. Odpowiednio ustawiona maszyna składa docięty papier na trzy części. Szybko... Ale kiedy np klient zażyczy sobie kartę rabatową na wlepce w ulotce, a nakład wynosi 8 tyś? Trzeba zasiąść do stolika, przygotować taśmę z żelkami i kleić do każdej ulotki. Żmudne i czasochłonne.

Prac ręcznych jest mnóstwo i w tym zawodzie niestety sprawność manualna jest podstawą. Klejenie, składanie, kompletowanie, rozszywanie, insertowanie, liczenie, to tylko niektóre...

Na razie tyle, ale myślę że to nie ostatni taki wpis. Zostało mi mnóstwo ciekawych zdjęć, którymi z pewnością się z Wami podzielę :)

9 komentarzy:

  1. jejku, z wielkim zainteresowaniem przeczytałam ten wpis i mam nadzieję że pojawią się kolejne ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że nie miałam możliwości zobaczenia pracy introligatora w rzeczywistości. Niestety wybrałam inną specjalizację na studiach i nie obejmowała ona niestety praktyk w tym zakładzie - a szkoda :(
    Czekam na kolejne wpisy na ten temat. Dl nas książkocholików to jedna bardzo ciekawa informacja!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie jest to zobaczyć "od kuchni" :) Ostatnio poznałam chłopaka, który zajmuje się oprawianiem książek w skóry i ręcznie na nich rzeźbi różne wzory, fantastycznie to wyglądało...

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny wpis, teoretycznie wiedziałam jak to się odbywa (zajęcia w szkole), ale twoje zdjęcia okazały się bardzo pomocne. Może tak wpis z gatunku: wpadki introligatora? Ciekawa jestem, czy miałaś jakieś pokręcone historie w swojej pracy? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystko Iza opisałaś i przedstawiłaś bardzo fachowo, ale zapomniałaś przedstawić jaką drogę przechodzi czysty arkusz papieru, aby został wydrukowany jednostronnie lub dwustronnie i ile wkładu i trudu musi włożyć w tą prace Drukarz

    OdpowiedzUsuń
  6. Fantastyczny wpis! Świetnie jest się dowiedzieć, jak powstają skarby, które później lądują na naszych półkach. Mam nadzieję, że lubisz swoją pracę:)

    OdpowiedzUsuń
  7. ..ciekawe i bardzo rzetelne. Dowiedziałam się znacznie więcej niż z rozmów i opisów tej pracy. Nie ma to jak dobry tekst i fajne zdjęcia, od razu człowiekowi się wszystko w głowie układa :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny post. Dzieki niemu uswiadomilam sobie, w jaki sposob sa tworzone ksiazki ; )
    Z niecierpliwoscia czekam na kolejne :>
    Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
  9. Iza, ekstra, z otwartą buzią pochłaniałam. Koniecznie pisz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń

Baner