poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rok 2013 muzycznie... ;)



W tym roku w pewien sposób rozwinęłam się muzycznie. Wcześniej wystarczało mi jakieś brzęczenie w radio, bez znaczenia jakie... W końcu chyba jednak dojrzałam. Przede wszystkim staram się przynajmniej raz w miesiącu kupić jakąś płytę i wybór z reguły nie jest przypadkowy :)

Przedstawiam Wam moje odkrycia i ulubieńców tego roku:

Grażyna Łobaszewska

Kiedy usłyszałam piosenkę "Już drogę znasz" w Trójce, po prostu się rozpłakałam. Piękny soulowy głos Pani Grażyny trafia prosto do celu, czyli serca. Kiedy usłyszałam ją na żywo, stało się to samo co przy pierwszym usłyszeniu... Rozpłakałam się :)
Uwielbiam tę płytę!



Domowe melodie


Jest jeszcze ktoś, kto nie zna "Domowych melodii"? Zarażają entuzjazmem, a ich piosenki poruszają często interesujące tematy w dość lekki sposób. Grażka królowała w Trójce, a Zbyszek niezmiennie uwodzi publiczność. Próbowałam wybrać się na ich koncert... Niestety za każdym razem bilety wyprzedawane w mgnieniu oka. A oni mimo wszystko dalej wyglądają, jakby byli tym wszystkim zaskoczeni :) I za to ich uwielbiam. Płyty nie można dostać w żadnym sklepie muzycznym, można zamówić bezpośrednio od zespołu... A jej wygląd w całej swej prostocie zachwyca :)



Mademoiselle Karen


Płytę zakupiłam za 6,49 w Merlinie. Zwróciłam na nią uwagę ze względu na niską cenę i to chyba mój najlepszy zakup odkąd pamiętam. Wpadły mi w ucho francuskie piosenki wyśpiewane niskim i charakterystycznym głosem. A może to po prostu słabość do francuskich tekstów? Nieważne... Miód na moje uszy!



Skubas


Skubas to moje odkrycie tego roku, poczynione dzięki koncertowi w Bieszczadach... Na którym mnie nie było :) Za to posiedzenie na schodach przed Siekierezadą w towarzystwie między innymi Skubasa, oraz poznanie Filipa Jurczyszyna, który w pewien sposób współtworzy projekt, spowodowały, że po powrocie do domu pierwszym krokiem było zamówienie płyty. Słucham jej niemal non stop i ciągle z tym samym uwielbieniem... I ten głos...


 Mela Koteluk

Moje uczucie do Meli jest bardzo trudne. Od zachwytu, przez zupełną obojętność, do wielkiej sympatii. Skutecznie wokalistkę próbował mi obrzydzić chłopak, który jej nie znosi. I poniekąd mu się udało, bo na jakiś czas odwróciłam się do niej plecami. Przekonały mnie na powrót dwie kompozycje: "Wielkie nieba" i wraz z Czesławem (za którym nie przepadam) "Pieśń o szczęściu". Zażyczyłam więc sobie płytę na święta i oto mam. Chłopak rwie włosy z głowy i cierpi niemiłosiernie, a ja non stop słucham ;)



Janusz Radek
A to już moja wieloletnia miłość. Janusz Radek niezmiennie zachwyca mnie swoim głosem, a jego płyty w moim odtwarzaczu pojawiają się regularnie :)




Zastanawia Was pewnie dlaczego głównie polscy wykonawcy królują w moim rankingu? Odpowiedź jest prosta... Śpiewają po Polsku, a ja mogę śpiewać razem z nimi (po angielsku niestety strasznie kaleczę i wszyscy wokoło mają mnóstwo śmiechu...) ;)

niedziela, 29 grudnia 2013

Top 10 w roku 2013

 Postanowiłam przedstawić Wam swoje najlepsze lektury roku 2013. Ilościowo był to gorszy rok niż poprzednie, jednak jakościowo wydaje mi się o wiele bardziej zadowalający.

Wśród moich ulubieńców znalazły się przede wszystkim reportaże i książki podróżnicze. A więc pokrótce o każdej:


Białoruska reporterka tworzy genialne reportaże, obok których nie da się przejść obojętnie. "Czarnobylska modlitwa" wywołuje łzy w moich oczach do tej pory. Nie inaczej  było z relacjami dorosłych, którzy wojnę przeżyli będąc dziećmi iz perspektywy małoletnich o niej opowiadają. Wzruszające...


Już debiut Wasielewskiego w duecie z Marcinem Michalskim "81:1. Opowieści z Wysp Owczych" bardzo mi się spodobał. Bez wahania sięgnęłam więc po kolejny reportaż, zwłaszcza że opis na okładce był bardzo intrygujący. I poczułam się jakbym dostała w twarz. Wstrząsająca historia, którą czyta się z niedowierzaniem i obrzydzeniem. Otrzymujemy powieść grozy, którą niestety w całości napisało życie...


To chyba najlepszy przewodnik jaki wpadł w moje ręce ostatnimi laty. Autor opisał najdrobniejsze szczegóły Pragi, dzięki czemu z książką w ręce, możemy śmiało zrezygnować z tradycyjnego przewodnika i ruszyć na zwiedzanie miasta.


Kocham Bieszczady, tęsknie do nich cały rok, dlatego chętnie sięgam po wszystko co się o nich pojawia. Bieszczady w PRL-u przybliżają mi okres, którego z racji wieku znać nie mogę. Zupełnie inny obraz mojego ukochanego zakątka, przedstawiony w lekko gawędziarski sposób. 


Ta pozycja trafiła do ulubionych, ze względu na swoje walory artystyczne. Świetne rysunki panów Zycha i Vargasa, do tego to co od zawsze fascynuje... czyli duchy. Nietypowy leksykon w pięknym stylu prezentuje wszelkie zjawy, dzięki czemu możemy odkryć, że nasze miasto wcale nie jest takie spokojne po zmroku jak nam się wydaje... :)


Uwielbiam siostry Sucharskie, więc kiedy tylko pojawiła się druga część ich przygód w te pędy pobiegłam do księgarni. Rudnicka ma szansę zająć miejsce na moim podium kryminału z humorem wraz z uwielbianą Joanną Chmielewską, ponieważ obie części Natalii przysporzyły mi mnóstwo radości i rozrywki


Kocham Stefana! Ups... Powiedziałam to na głos!? 
Uwielbiam Amerykę Południową zwiedzaną wraz z autorem. Jest w nim tyle pozytywnej energii i humoru, że od razu się nam udziela.


Autor poruszył temat znikającego jeziora. Pisze o tym, jak ludzka ingerencja, nieprzemyślana i brutalna, może uśmiercić nie tylko ogromny zbiornik wodny, jakim było Jezioro Aralskie, ale też życie wokół niego. Pokazuje też z pozoru demokratyczny Uzbekistan. Zagląda za zasłonę i  pokazuje prawdziwe oblicze kraju. Do tego wiele fragmentów autor okrasza świetnym poczuciem humoru. Ja poproszę więcej!


Pierwszy raz "zwiedzałam" świat z łodzi i bardzo mi się to podobało. Z zapartym tchem śledziłam trasę Starego i trzymałam kciuki za młodą załogę. Z pewnością nie będzie to moja ostatnia książka o morskich wyprawach. Już sobie ostrzę pazury na relacje Moniki Witkowskiej.


Czytałam od pierwszej do ostatniej strony niemal bez przerwy. Murakami po raz kolejny zabrał mnie w inny, lekko odrealniony świat i mimo rozczarowującego zakończenia, jestem wdzięczna autorowi za tę podróż.



sobota, 28 grudnia 2013

Renata L. Górska "Historia kotem się toczy"



Coraz rzadziej sięgam po literaturę kobiecą, ostatnio jednak moja głowa nie przyjmuje niczego cięższego. Dlatego też przeprosiłam się z babskimi czytadłami i dostarczam sobie rozrywki zagłębiając się w kolejne historie miłosne. A co tam! Czasami trzeba! A jeżeli otrzymuję dodatkowo wątek kryminalny, to całkowite odprężenie i zarwana noc gwarantowane! I tak też było tym razem, za sprawą najnowszej powieści Renaty L. Górskiej.

Ada Gawron namówiona przez córki opuszcza Kraków i przenosi się do niewielkiej, ale malowniczej miejscowości niedaleko Gliwic - Kasztelowa. Ma tam przez rok zająć się byłą teściową, która uległa dziwnemu wypadkowi przed własnym domem. Janina to niezwykle trudna kobieta, na dodatek Ada i starsza pani nigdy nie pałają do siebie sympatią. Już na samym początku poznajemy też "tego złego", złoczyńcę który uprzykrza życie mieszkańcom miasteczka, zabija zwierzęta, niszczy zabytki, siejąc postrach i wzajemną podejrzliwość wśród ludzi. 
Ada szybko przyzwyczaja się do życia w małej mieścinie, poznaje nowych ludzi, w tym aroganckiego, tajemniczego Jeremiego, przygarnia też kota... 

Ada jest dojrzałą kobietą, nie żadnym podlotkiem i taki też typ bohaterki mi bardzo odpowiada. Tym bardziej, że pisarka przydała jej cechy adekwatne do wieku i odpowiednią dojrzałość. Często czytając inne pozycje "kobiece" mam wrażenie, że autorzy zapominają tworząc postaci, że czterdzieści lat na papierze, powinno być kompatybilne z zachowaniami. Nic nie drażni mnie bardziej, niż dojrzali bohaterowie zachowujący się jak nastolatkowie w zupełnie odrealniony sposób. I nie odmawiam szaleństw w kwiecie wieku, nic z tych rzeczy! Po prostu wszystko powinno mieć ręce i nogi. Ot i tyle w tym temacie.

Jako, że jestem Ślązaczką, niezwykle ucieszyło mnie umiejscowienie wydarzeń. Kasztelowo to wymysł autorki, jednak Gliwice to już jak najbardziej prawdziwe miasto. Renata L. Górska zadbała o język swoich bohaterów! Bo jakże to tak, śląska mieścina a ludzie nie mówią gwarą? Nic z tych rzeczy! Janina Gawron, jej znajome i inni mieszkańcy posługują się swoim językiem, który autorka sprawnie przelała na papier. Tak więc... Gorole mogą mieć problem ze zrozumieniem, na szczęście niewielki. :)

Jednego tylko zrozumieć nie potrafię... Okładki. Co ma do tej całej historii młoda kobieta z laptopem!? Coś tu nie pasuje...

Z wielką przyjemnością śledziłam losy Ady, a z jeszcze większą ciekawością i zaciętością próbowałam odgadnąć kim jest złoczyńca zagrażający ludziom. Ciepła i sympatyczna lektura z wątkiem kryminalnym, polecam z czystym sumieniem!

czwartek, 26 grudnia 2013

książkowe kolczyki na sprzedaż :)

Postanowiłam wypełnić czas i rozpoczęłam produkcję :) Niewielkim kosztem odstąpię książkowe kolczyki... 5 zł + 3,7 zł wysyłka. 

Zainteresowanych proszę o kontakt: kolczyki-magiaksiazki@wp.pl

Kolczyki wykonane są z makulatury (starych czasopism), a niektóre dodatkowo z kamieniami naturalnymi :) Każdy wzór pojawia się raz i prawdopodobieństwo, że sie powtórzy jest znikome.
Wzór 1

Wzór 2

Wzór 3

Wzór 4 (rezerwacja)

Wzór 5

Wzór 6

Wzór 7

Wzór 8 (rezerwacja)

Wzór 9

Wzór 10

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!


Życzę Wam radosnych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w rodzinnym gronie i jak co roku masy książek pod choinką! Oby wszystko układało Wam się po Waszej myśli, a zdrowie dopisywało każdego dnia!

W tym roku z bombkami książeczkami

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Dzień z życia introligatora...


 Zastanawialiście się kiedyś jaką drogę przechodzi książka od arkusza papieru do swojej wielostronnicowej formy? Ile osób musi poświęcić czas pracy i ile maszyn musi zostać uruchomionych, abyście mogli delektować się magią słowa pisanego? Przyznam, że do momentu, kiedy nie zaczęłam pracować w zakładzie poligraficznym, nigdy o tym nie myślałam. Nawet nie przypuszczałam ile nakładu pracy trzeba włożyć, aby powstał zwykły klejony notes, albo biuwar! Inserty w gazetach, wlepki z kosmetykami czy innymi cudami, to godziny pracy kilku osób. Praca introligatora to niełatwy kawałek chleba. Oprócz obsługi "wrednych" maszyn, dochodzi gros często żmudnych i czasochłonnych prac ręcznych. Postaram się przybliżyć Wam trochę pracę w introligatorni i pokazać kilka zdjęć z drukarni (tutaj niestety niewiele Wam wyjaśnię, gdyż po prostu zupełnie się na tym nie znam...)

Droga klejonej książki nie jest łatwa... 
Po wydrukowaniu arkusze trafiają pod nóż, czyli gilotynę. Tam są odpowiednio docinane, a następnie przekazywane do falcowania.

Gilotyna, na której akurat przycinane są notesy

Falcerka to taka maszyna, przy której nawet czary Harrego Pottera pewnie by nie zadziałały. Półtora roku się jej przyglądam i dalej wydaje mi się, że została stworzona, żeby uczyć cierpliwości i kombinowania jej operatorów. W każdym razie, na falcerce nasz arkusz zostanie poskładany. To na ile części jest zależne oczywiście od tego, jak został wcześniej przygotowany do druku.





Oczywiście potencjalna książka składa się z kilkunastu arkuszy, trzeba je więc skompletować... A to już zadanie dla kolejnej maszyny! Linia to urządzenie powiedziałabym wielofunkcyjne. Z jednej strony możemy poszyć i pociąć kilka arkuszy i stworzyć gotowy zeszyt, z drugiej układając arkusze na kolejnych półkach możemy je skompletować. Czasami książka jest tak gruba, że nie da się skompletować za jednym zamachem całości, wtedy robi się to na raty, a następnie zbiera ręcznie całość.
Kiedy już pofalcowane arkusze zostaną skompletowane trafiają do oklejarki. Oczywiście nie obędzie się bez okładki, która przechodzi osobną drogę. Po druku trafia najczęściej do foliowania i lakierowania (zależnie od życzeń klienta). Następnie musi zostać przycięta do odpowiedniego wymiaru. Gotowy zestaw: okładka+środek na oklejarce zyskuje już kształt książki. Oklejarka to maszyna na której najczęściej pracuję i którą chyba znam najlepiej. Mogłabym ją określić mianem kolejnego wrednego przedmiotu martwego :)

Pamiętamy, że nasza książka to w dalszym ciągu poskładane arkusze przyklejone do okładki? Musimy ją więc pociąć. Tutaj pomocą służy trójnóż. Jak sama nazwa wskazuje, sklejoną książkę ścina z trzech stron. Których? oczywiście łatwo się domyślić... Po przejściu przez 5 maszyn i często z pomocą jeszcze większej ilości osób w końcu trzymamy w ręce gotową książkę...


Wspominałam wyżej o klejonych notesach czy biuwarach. Notesy na początku swojej drogi, to wysoka paleta zadrukowanych arkuszy. Liczymy je ręcznie, w zależności od tego ile stron życzy sobie klient. Oczywiście są sposoby na szybkie liczenie! Przełożone przekładkami arkusze, docięte wcześniej na gilotynie, są nacinane i klejone... Dwa razy... Po wyschnięciu smaruje się je talkiem i rozcina na pojedyncze notesy (dalej w formie dużych arkuszy). Kiedy są już porozdzielane trafiają w końcu pod nóż i przybierają swoją właściwą formę.


 

Ulotka składana na trzy części.

Tutaj droga jest stosunkowo prosta... wydrukowane arkusze trafiają pod gilotynę. Tam zostają przycięte do formy już niemal końcowej i trafiają na falcerkę. Odpowiednio ustawiona maszyna składa docięty papier na trzy części. Szybko... Ale kiedy np klient zażyczy sobie kartę rabatową na wlepce w ulotce, a nakład wynosi 8 tyś? Trzeba zasiąść do stolika, przygotować taśmę z żelkami i kleić do każdej ulotki. Żmudne i czasochłonne.

Prac ręcznych jest mnóstwo i w tym zawodzie niestety sprawność manualna jest podstawą. Klejenie, składanie, kompletowanie, rozszywanie, insertowanie, liczenie, to tylko niektóre...

Na razie tyle, ale myślę że to nie ostatni taki wpis. Zostało mi mnóstwo ciekawych zdjęć, którymi z pewnością się z Wami podzielę :)

niedziela, 22 grudnia 2013

Wyniki konkursu foto!

Nie mogłam wczoraj podjąć decyzji... Musicie mi wybaczyć. Za to dzisiaj postanowiłam przyznać aż trzy nagrody. Książki "Historia kotem się toczy" trafiają do: Izabeli Niśkiewicz za Nerusia i Kotkę oraz Beaty Wietrzykowskiej za Pana Barona. Z kolei Marii Niżewskiej za Rudzię, która mnie po prostu rozbroiła swoim podobieństwem do Garfielda, prześlę nagrodę niespodziankę. Proszę o przesłanie danych do wysyłki! Dziękuję wszystkim za udział w konkursie!



poniedziałek, 16 grudnia 2013

Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord"



Tym razem będzie krótko, bo czegokolwiek nie napiszę, będzie powtórką z wcześniejszych ochów i achów...

Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk chyba nikomu przedstawiać już nie muszę. "Rose de Vallenord"  to drugi tom "Podróży do Miasta Świateł". Sam podtytuł i kilka pierwszych stron powodują, że z zainteresowaniem dajemy się porwać lekturze. Dlaczego? Powieść zaczyna się śmiercią wielkiej miłości Róży - Rogera Vallenorda. Jeżeli ukochany umiera, to jak bohaterce udało się zostać księżną na Val?

Tymczasem we współczesności zrozpaczona Nina, po dziwnym rozstaniu z Miłoszem, wyjeżdża do Paryża śledzić losy Róży. Postanawia odwiedzić miejsce, gdzie kobieta mieszkała, zamek Val. Okazuje się jednak, że ten całkiem niedawno zmienił właściciela, który z kolei zamknął funkcjonujące tam muzeum. Tajemniczy mężczyzna to argentyński kolekcjoner sztuki. Czy to za jego sprawą giną dzieła Rose? A może milioner pomoże odnaleźć człowieka odpowiedzialnego za kradzieże?

Z kolei Róża po powrocie z Polski i śmierci Rogera długo dochodzi do siebie. Na szczęście w pobliżu jest jej wierny przyjaciel Serge Babouchkine. Niemal wszystko wskazuje na to, że tych dwoje w końcu połączy sakrament, jednak na przeszkodzie staje inny mężczyzna. Losy Rose w drugim tomie zaczynamy śledzić w 1892 roku i towarzyszymy bohaterce przez niemal sześćdziesiąt lat!

I cóż ja mogę napisać? Czego teraz nie nakreślę, będzie powtórką z wcześniejszych recenzji "Cukierni pod Amorem" czy pierwszego tomu "Podróży do miasta świateł". W zasadzie mogłabym zrobić kalkę, bo wrażenia niezmiennie takie same. Radość z czytania nie do opisania. Odłożyłam wszystkie sprawy na bok i dałam się porwać lekturze. Obiecywałam sobie, że nie połknę jej na raz, bo więcej nie będzie... Ale nic z tego oczywiście nie wyszło! Autorka po raz kolejny zabrała mnie w literacką podróż w czasie, w której zadbała nawet o najmniejsze szczegóły. Aż żal, że pani Małgosia tak po macoszemu potraktowała okres dwóch wojen, toż to byłby świetny materiał na trzeci tom! Niestety, zmuszeni jesteśmy zadowolić się dwoma.
Mogłabym napisać, że coś jednak mnie irytowało, tylko w zasadzie po co? Są to drobiazgi, cechy charakteru bohaterów, które i tak w żaden sposób nie wpływają na całokształt odbioru. To takie moje subiektywne czepialstwo...
Pozostaje mi jedno... Polecić! Trzy tomy "Cukierni pod Amorem" i dwa "Podróży do Miasta Świateł"

sobota, 14 grudnia 2013

Konkurs foto!







Myślałam, myślałam i wymyśliłam!

Zainspirował mnie kot z tytułu :)

Ogłaszam więc konkurs foto! Co chciałabym zobaczyć na fotografiach? Zwierzęta oczywiście! Oryginalne i zabawne zdjęcia pupilów waszego autorstwa przesyłajcie na adres konkurs-magiaksiazki@wp.pl
Przesyłając zdjęcia wyrażacie zgodę na ich publikację na blogu Magia książki i facebookowym koncie.

Do wygrania oczywiście książka Renaty L. Górskiej "Historia kotem się toczy", którą dzielę się z Wami dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika.

Zgłoszenia przyjmuję od dziś, tj. 14.12.2013 do piątku 20.12.2013. Wyniki ogłoszę dzień później.

Niecierpliwie czekam na zgłoszenia!

piątek, 6 grudnia 2013

Pamela Keogh "Jackie czy Marilyn?"



Początkowo miałam w ogóle nie pisać o tym "poradniku", ponieważ nie doczytałam nawet do setnej strony. Z jakiegoś powodu porzuciłam jednak lekturę, więc i wrażenia się pojawiły.  W tym przypadku bardzo negatywne...
Na pierwszy rzut oka, nic nie wróży bubla... Piękna okładka, twarda oprawa, wewnątrz mnóstwo ilustracji i różowego koloru. Bardzo kobieco. Ale już pierwsze zdania spowodowały, że zapaliła się u mnie lampka ostrzegawcza.
Przytoczę dwa cytaty:
"Jeśli wszystko inne zawiedzie, zawsze możesz też uciec się do niezawodnej metody sław - kłamstwa"
"W epoce Google'a trudno, o ile w ogóle jest to możliwe, udawać, że skończyło się Harvard albo inną renomowaną uczelnię, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby odciąć się od zgrai pomylonych kuzynów, ciotek i wujków! Zapomnij o robotniczych korzeniach na rzecz francuskiej arystokracji (trochę szyku nie zaszkodzi)! Porzuć nudny katolicyzm i przyłącz się do jakiegoś postępowego kościoła!"
Czy ja dobrze zrozumiałam? Autorka namawia nas do kłamania i oszukiwania otoczenia? Marilyn i Jackie kłamały, ale czy ślepo musimy naśladować kobiety, tylko po to, aby być tak stylowymi jak J.K., czy seksownymi jak M.M.? Może zbyt poważnie to traktuję, ale namawianie do nieetycznego postępowania jakoś mnie odrzuca...
Rady typu: odkryj kim naprawdę chcesz być czy pokochaj swoje ciało takim, jakim jest, znajdziemy niemal w każdym poradniku i mimo, że są prawdziwe i ważne, to w połączeniu z poszukiwaniem w sobie Marilyn czy Jackie zalecanym przez autorkę, dają dość groteskowy efekt. Sposoby, które proponuje Pamela Keogh, aby osiągnąć dwa powyższe cele, są po prostu śmieszne. Gdybym miała się zastosować do tych "rad" pewnie wzięto by mnie za lekko pomyloną kobietę.
Poradnik zupełnie nie przystosowany do naszych realiów, rady nieadekwatne do warunków w jakich żyjemy, a jedyny pozytyw tej książki to dość spora garść informacji o Marilyn Monroe i Jackie Kennedy i cytaty obydwu pań, czasami nawet dość trafne i mądre. 

Ładna otoczka ukrywa puste wnętrze... Nie bądźmy jak Jackie czy Marilyn... Bądźmy po prostu sobą i przede wszystkim żyjmy w zgodzie z sobą. Takie książki to dla mnie co najwyżej "ozdobniki na półce".


Ps. Wszystkie "gwiazdy" polecają tę książkę... Może ta pozycja jest skierowana bardziej w ich stronę i łatwiej im się odnaleźć w tych "poradach"...

czwartek, 28 listopada 2013

Nowości na półce

Jestem ostatnio tak zmęczona, że nie mam siły na czytanie i pisanie. Próbuję skończyć "Sklep potrzeb kulturalnych", który mnie zachwyca, ale nie jestem w stanie czytać dłużej niż pół godziny... Po tym czasie "padam".
Uraczę Was za to stosem z ostatnich dwóch tygodni. Trzy pozycje (Havany w Camelocie, Historia filozofii po góralsku i Buszujący w zbożu) podkradłam chłopakowi, reszta recenzyjna :)

I jeszcze z serii "akcesoria moli książkowych"...




czwartek, 21 listopada 2013

Witold Vargas, Paweł Zych "Duchy polskich miast i zamków"

Tym razem o pozycji w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia i wyjść z zachwytu nie potrafię do teraz... Chociaż powinnam się chyba raczej przestraszyć? W końcu mowa o "Duchach polskich miast i zamków", często przerażających stworach, które można spotkać wszędzie i które budzą od wieków grozę nie do opisania! Autorzy leksykonu - Witold Vargas i Paweł Zych nie tylko skatalogowali wiele duchów, nawet takich o których powoli się zapomina, ale przede wszystkim w wielkim stylu je zobrazowali! Oj tak, ilustracje przepiękne i... Przerażające!
Autorzy w przystępny sposób próbują wytłumaczyć skąd się biorą legendy o duchach. Wyjaśnień jest kilka, przede wszystkim wiara w życie pozagrobowe czy nietypowe życiorysy, które robiły wrażenie na miejscowej ludności. Zdradzam tylko dwa główne źródła, żeby nie odbierać Wam przyjemności zapoznawania się z publikacją. 
Vargas i Zych stworzyli kilka podkategorii duchów, tak więc ze względu na miejsce występowania dzielą się na: zamkowe, miejskie, wiejskie, podziemi, podwodne, cmentarne, leśne, polne i drogowe. Podzielili je również według typu postaci i w tej kategorii znajdziemy np.: znakomitości, białe damy, rycerzy, nikczemników, istoty legendarne, grzeszników, itd.
Duchy i zjawy skatalogowane są według kryteriów geograficznych, w obrębie województw, a następnie poszczególnych miast w których występują. Podejrzewam, że mieszkańcy niektórych miejscowości mogą się zdziwić, że w ich miejscu zamieszkania grasuje duch, albo nawet kilka zjaw! Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że w moim rodzinnym mieście jest ich aż siedemnaście! Bytom zdecydowanie wiedzie prym jeśli idzie o liczbę straszących... No może wyprzedza nas trochę Kraków, ale Kraków to w końcu Kraków...
Każdy duch opisany jest w kilku zdaniach, jednak autorzy zadbali o to, abyśmy mogli pogłębić swoją wiedzę. Do każdego opisu przypisane jest więc źródło w bibliografii, która składa się aż z 219 pozycji. Na pierwszej stronie zamieszczona jest pięknie zilustrowana mapa Polski, z nazwami województw i numerami stron na których możemy je znaleźć. Po prostu nie ma się do czego w tej publikacji doczepić!
"Duch polskich miast i zamków" to jednak nie czytanie, a przede wszystkim oglądanie! Ilustracje Panów autorów, to nie tyle uzupełnienie publikacji, ale jej podstawa. Pobudzają wyobraźnie, budzą zachwyt i grozę. Mam nadzieję, że autorzy pokuszą się o kolejne książki. Chętnie poczytałabym o zbójnikach i czarownicach, o których wspominają we wstępie. Tematów do ilustrowania na pewno nie zabraknie.



Wydawnictwo Bosz zadbało o to, aby książka wydana została na najwyższym poziomie. Gruby papier, na każdej stronie ilustracje, twarda oprawa, a cena... 34,9 zł! Za taką jakość, po prostu śmieszna. Zresztą tyczy się to wszystkich pozycji tego wydawnictwa. Po prostu piękne książki za niską cenę. Poprzednią książkę Panów Vargasa i Zycha "Bestiariusz słowiański", który jest równie zachwycająco wydany, zakupiłam na targach za 25 zł! Cena okładkowa 29,9. Naprawdę warto!

Polecam! Wysoka jakość, za niską cenę. A ile wrażeń...



środa, 20 listopada 2013

Magda Gessler "Smaczna Polska. Regionalny przewodnik kulinarny"


Pani Magda Gessler nie budzi specjalnie mojej sympatii, jednak cenię bardzo jej zdolności kulinarne, podejście do biznesu i wizję. Zasadniczo, zna się kobieta na rzeczy. "Kuchenne rewolucje" lubię oglądać, pod warunkiem, że pani Magda gotuje, a nie "dziwnie" się zachowuje. W programie emitowanym na antenie TVN-u można zauważyć, że każda rewolucja, to sięganie po produkty regionalne, charakterystyczne dla danego miejsca. Podobnie jest ze "Smaczną Polską". Każdy zakątek kraju to przede wszystkim produkty tam występujące. W kuchni kresowej będzie to więc np.ser kozi wołoski, śląskiej - słonina marynowana z Niemczy a mazowieckiej - piwo Ciechan.
Bardzo pięknie, że w czasie kiedy królują pizze, kebaby, kuchnie chińskie czy meksykańskie, ktoś przypomina o pięknych polskich tradycjach kulinarnych!

Dla czytelników i użytkowników tej książki może to być plus i minus niestety. Bo coś co jest charakterystyczne dla kuchni warmińsko-mazurskiej niekoniecznie znajdziemy na Śląsku i na odwrót. A nawet dla mnie Ślązaczki zdobycie produktów wymienionych dla mojej kuchni przez Magdę Gessler jest mało prawdopodobne. Trzeba więc bazować na zamiennikach, kombinować i podmieniać. Jednak kiedy to przeskoczymy, czeka nas już tylko uczta kulinarna, bo potraw serwowanych przez Gessler  nie da się inaczej opisać.

Książka podzielona jest na dziewięć kuchni: kresowa, kujawska, małopolska, mazowiecka, podlaska, pomorsko-kaszubska, śląska, warmińsko-mazurska, wielkopolska. Do każdej przypięte jest osiem przepisów, w tym dwa regionalne. Produkty których używa Pani Magda, nie licząc tych regionalnych, są łatwo dostępne, a trudność przygotowania potraw nie powinna nikogo przytłoczyć. Każdy przepis oczywiście jest zobrazowany za pomocą pięknego zdjęcia. Podane jest też na ile osób przyrządzona porcja wystarczy, o czym w innych tego typu pozycjach często się zapomina.

Książka jest naprawdę pięknie wydana. Twarda oprawa i wysokiej jakości zdjęcia, a wszystko ze smakiem! Przyjemnie się taką pozycję trzyma w ręku, chociaż z drugiej strony strach zabrać do kuchni, żeby przypadkiem nie zniszczyć. Kilka przepisów wpadło mi w oko, więc niebawem uraczę was nimi, a na razie gorąco polecam!



piątek, 15 listopada 2013

Monika Witkowska "Everest. Góra Gór"



Wstępem niech będzie krótki dialog...
- Dlaczego czytasz tę książkę?
-?
- Przecież już wszyscy byli na Evereście!
- Tak?
- No przecież nawet Martyna Wojciechowska była!
- Tak? A co to ma do rzeczy?
- No jak to co? Przecież na Everest mogą cię teraz nawet wnieść. Wszystko o nim już wiadomo.
- Tak? To powiedz mi w takim razie... Jak sikają kobiety na Evereście!?
- ?! Jak?
- A widzisz! Przeczytaj książkę, to się dowiesz!
- No powiedz mi jak sikają!
- Nie! Przeczytaj!

Tak mniej więcej wyglądał dialog z moją drugą połową. Jak widać jest on kolejną osobą, która uległa stereotypowemu myśleniu o górze gór. Wydaje mu się, że wie wszystko, a naszpikowany jest nie do końca prawdziwymi informacjami. Udało mi się je zweryfikować i okazało się, ze po lekturze książki Moniki Witkowskiej, dokształcił się też szanowny ważniak!
Autorka zdobyła w zasadzie dwa Everesty. Pierwszym było zgromadzenie środków na wyprawę, a to bagatela...trzydzieści tysięcy dolarów. A i tak korzystała z usług jednej z tańszych agencji, więc w czasie wyprawy luksusów nie było. Niełatwo zebrać takie pieniądze, jednak po wielu wysiłkach i ciężkiej pracy jakoś się udało.
Wracając na moment do autorki...Niedawno pisałam o książce ""Stary" młodzi i morze", gdzie opisane były dwie morskie wyprawy: na przylądek Horn i przez przejście Północno-Zachodnie. Monika była uczestniczką obydwu! Zresztą, czego kobieta nie uskutecznia... "Żeglarstwo morskie i oceaniczne, (...). Do tego dochodzą nurkowanie, windsurfing, narty i podróże (...). Ponadto były jeszcze inne pomysły: latanie na motolotniach, kurs paralotniowy i spadochronowy, bungee jumping (...)"
Autorka jest też przewodnikiem górskim i można by tak pewnie jeszcze długo wymieniać. Człowiek orkiestra!
Miłość do gór zaczęła się od Bieszczad, jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia, zdobywane szczyty były coraz to wyższe, aż w końcu zrodził się pomysł na... Everest!
Pomysł zrealizowała, górę zdobyła i przy okazji powstał świetny dziennik z wyprawy, w którym Witkowska przybliża nam jak wygląda krok po kroku wyprawa na najwyższy szczyt świata. Autorka wyjaśniła naprawdę wiele kwestii. Odczarowała niejako  Everest, o którym krąży już tyle legend, że nie wiadomo w zasadzie co jest prawdą, a co fałszem. Kim są Szerpowie? Jak przebiega aklimatyzacja? Czym jest okno pogodowe i kiedy występuje najczęściej? Ile czasu gotować jajko na poszczególnych wysokościach, żeby było miękkie? To tylko niektóre pytania, na które znajdziemy odpowiedzi. Monika spotyka też wiele sław, na czele z Reinholdem Messnerem, który przyjechał do bazy kręcić film. Oprócz zdobywcy Korony Ziemi jest Simone Moro (przy okazji autorka przybliża kulisy sytuacji jaka miała miejsce w bazie. Chodzi mianowicie o bójkę między himalaistami a Szerpami. Jak się okazuje wcale nie Ci drudzy jak to sugerowano w mediach są tymi "złymi"), Denisa Urubko czy Peter Hámora.

Bardzo dobry dziennik wyprawy, sympatyczna autorka i gros cennych informacji nie tylko o najwyższym szczycie świata. Naprawdę warto się zapoznać!

http://bezdroza.pl/ksiazki/everest-gora-gor-monika-witkowska,bevere.htm
http://bezdroza.pl/ksiazki/everest-gora-gor-monika-witkowska,bevere.htm

czwartek, 14 listopada 2013

Neil Gaiman "Na szczęście mleko..." + konkurs



Na szczęście mleko... Uratowało świat! A gwoli ścisłości jego właściciel, czyli tata. Wyobraźcie sobie sytuację, w której mama wyjeżdża na delegację, domem zajmuje się tata i nagle okazuje się, że nie ma mleka! Dzieci nie mają z czym zjeść płatków śniadaniowych, a ich rodziciel nie ma czego dolać do herbaty. Rozwiązanie sytuacji jest proste, wystarczy udać się do sklepu za rogiem... Tylko dlaczego tata znika na baaaardzo długo? Wytłumaczenie zjawia się wraz z ojcem, a jest naprawdę zadziwiające. W końcu niecodziennie człowiek ma okazję spotkać piratów, Wumpiry czy galaktyczną policję. A zaczęło się od mleka...

Neil Gaiman był mi do tej pory znany z ekranizacji "Gwiezdnego pyłu". Filmu, który swoim klimatem mnie zauroczył i do którego często wracam. Stąd też pomysł, aby w końcu sięgnąć po Gaimana na papierze. Padło, na pozycję dla dzieci... Tyle że jak się okazało, książeczka skierowana do młodszych czytelników sprawiła mi tyle frajdy, że w zasadzie w dalszym ciągu uśmiecham się pod nosem. Mimowolnie parskałam śmiechem w czasie lektury, żałując że mojego ojca nigdy taka historia nie spotkała... :) 
Myślę, że każdy odnajdzie coś dla siebie w tej pięknie wydanej, świetnie zilustrowanej przez Chrisa Riddella, książce. Dzieci posiadające rodziców chodzących do sklepu po mleko, rodzice kupujący mleko dla dzieci i każdy zwykły śmiertelnik nie mieszczący się w powyższych kryteriach...
Polecam gorąco!

A na facebooku trwa konkurs, w którym wygrać można egzemplarz książki. Zapraszam -> KLIK

Baner