środa, 22 stycznia 2014

Aleksander Lwow "Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później"


Piszę o książce jako laik kompletny, ale ponoć do laików jest skierowana. Jej lektura uczy pokory, zbyt często bowiem – jak przekonuje nas Aleksander Lwow – osoby niemające pojęcia o alpinizmie czy himalaizmie zimowym, wypowiadają się na temat tego sportu z wielkim znawstwem. Patrz: tragedia na Broad Peaku. Wiem, bo tak jak cała Polska, rozprawiałem w tamtym czasie ze znajomymi o śmierci Berbeki i Kowalskiego. Ale to pseudo-znawstwo to przypadłość zdaje się ogólnokrajowa i dotyczy wszelkich dziedzin życia. Polanie znają się po prostu na wszystkim: od fizyki kwantowej poczynając na wojnie domowej w Syrii kończąc. Też mnie to czasem infekuje i trzeba się z tego leczyć. Dobrze więc posłuchać człowieka, który wspina się już przeszło czterdzieści lat i który wie co to piękno, ale i piekło gór. Na jedno nie ma się co zżymać panie Aleksandrze. Ano na to, że media nie interesują się specjalnie tym sportem, chyba, że wydarzy się tragedia i wrócą odwieczne pytania typu: „po kiego ch… oni tam lezą?”. Kibicuję polskim wyprawom i chciałoby się żeby dzienniki informowały o wyprawach codziennie, żeby wielkie sukcesy nie był tylko suchą, 30-sekundową wzmianką. Nie ma co się jednak obrażać na rzeczywistość. Nie jest to sport widowiskowy (no chyba że dla himalaistów), a już na pewno nie jest natychmiastowy i to pomimo rewolucji cyfrowej. I brak w nim wielkiej, międzyludzkiej rywalizacji. Niegdyś był wyścig Messner-Kukuczka, teraz podobnego (wymyślonego bądź prawdziwego) w społecznej jaźni nie ma. Są ludzie kontra góra, ale to już nie rozpala tak wyobraźni.  Jest więc jak jest. Szachiści pewnie też są wściekli, że nad szachownicą świat pochylił się dopiero, gdy w szranki stanęli Amerykaniec-Fischer z Ruskiem-Karpowem, później Karpow z Kasparowem, końcem Kasparow z komputerem. Potem zdaje się cisza, bo nikt z komputerem do stołu już nie zasiadł. Komputery jak wiadomo są coraz doskonalsze, a ludzie coraz głupsi.
Wracając jednak do meritum, czyli do książki. Dużo tu ciekawych informacji dla takich żółtodziobów jak ja. Dowiadujemy się jako to się drzewiej wspinano. Nie tak odległe to czasy jak te opisane w książce Krzysztofa Pisera[1], ale dla człowieka urodzonego w latach 80-tych to jednak jurajski park. Przy opisie początków  swojej przygody ze skałami Lwow przedstawia nam jak rozwijał się sprzęt wspinaczkowy oraz jak wraz z tym zmieniało się samo wspinanie. Nie, but wspinaczkowy nie zawsze był taki jak teraz. O ile można sobie wyobrazić wspinanie w korkotrampkach (na mojej pierwszej wizycie na ściance też mi je polecano na początek), o tyle trzewiki brzmią już absurdalnie. Podobnie jak wiązanie liny pod pachami.
Autor zgrabnie przechodzi od opowieści o swoim życiu, nie tylko zresztą tym górskim, do opisów barwnych postaci takich jak Jerzy „Druciarz” Rudnicki. Świetne są też opisy „Moka” – schroniska nad Morskim Okiem – i przygód taternickiej braci. Nie brak też wycieczek osobistych i rozliczeń z pobratymcami. Fakt, że życzliwych i w duchu pojednawczym. Co zrozumiałe, sporo miejsca poświęcono najwyższym górom. W opowieści o zimowej wyprawie na Everest, Lwow wplata historię zdobywania tej góry. Generalnie ciągle przeskakujemy w czasie, co jakiś czas jesteśmy raczeni porcją różnorodnych informacji. Ale to jednak ludzie są najważniejszymi bohaterami tej książki. Taki zresztą był i zamysł autora, bo już na wstępie zaznaczył: „Piszę o tym, co na przestrzeni z górą czterdziestu lat mojego alpinistycznego życia utkwiło mi w pamięci na zawsze. Dlatego jest w niej tak wiele o ludziach i przemijaniu. A że nie są to wyłącznie epizody, myśli czy uwagi ściśle związane z górami? Cóż, góry plączą się z życiem…”. Zresztą ze zdziwieniem odkrywałem, ilu znanych ludzi związało się z górami. I ilu w nich zostało już na zawsze. Ale pomyli się ten, kto pomyśli, że to tylko epitafium. Ta książka to raczej hołd dla życia pełną piersią. Wielka przygoda opisana z pasją. Himalaizm zimowy to sport ryzykowny jak mało który, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie ściga się ze śmiercią. Autor często podkreśla, że wymaga on nie tylko umiejętności ale i zdrowego rozsądku. Bo zwyciężyć, znaczy przeżyć.

Nie da się jednak wszystkiego zmieścić w jednej książce i po pewnym czasie zacząłem się męczyć. Bo niby jest tu o wszystkim, ale jakby i o niczym w zupełności. Poza tym historie i anegdoty w wielu miejscach się powtarzają. Więc pozostaje niedosyt, a czasami czujemy przesyt.

Tekst: Alen Sierżęga


[1] K. Pisera, Jak dawniej po Tatrach chadzano, Wydawnictwo TPN, Zakopane 2013.

http://bezdroza.pl/ksiazki/zwyciezyc-znaczy-przezyc-20-lat-pozniej-aleksander-lwow,bezwyc.htm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Baner