Natura zgadnie z definicją nie uwzględnia działania ludzkiego. Wszelkie jej twory pozbawione są ludzkiej ingerencji, od wieków radząc sobie w naturalny sposób. Ludzie jednak mają się za istoty wszechwiedzące i często zakłócają to, co od wieków idealnie funkcjonuje, nie zważając na możliwe konsekwencje swych działań. Taka właśnie ingerencja spotkała Jezioro Aralskie. Na skutek ludzkiej chciwości i chęci udowodnienia potęgi ZSRR, szóste co do wielkości jezioro na świecie zaczęło powoli znikać, doprowadzając do jednej z największych katastrof ekologicznych naszych czasów. Od lat 60tych poziom wody w Aralu zaczął systematycznie opadać, a jezioro znikać, aby w 2009 roku osiągnąć zaledwie 1/5 swojej pierwotnej wielkości. Wszystko za sprawą "białego złota" - bawełny i chęci stworzenia na terenie Uzbekistanu ogromnych pól uprawnych tego drogocennego surowca. Dwie rzeki zasilające Aral, czyli Amu-daria i Syr-daria zaczęły służyć jako główne źródło wody dla kanałów irygacyjnych, nawadniających pola uprawne. Kanały budowane naprędce okazały się w wielu miejscach nieszczelne, dlatego duży procent wody, zamiast rzeczywiście nawodnić, bądź też trafić do jeziora po prostu wyparowywał. W ten sposób człowiek bezpowrotnie zniszczył to, co natura stworzyła, pozbawiając życia tysiące stworzeń żyjących w wodach Aralu oraz skazując ogromną liczbę ludzi trudniących się rybołówstwem i żyjących z tego co morze przyniesie na biedę i żywot bez nadziei.
"Coś jest nie tak, coś dziwnego unosi sie w powietrzu. To ten zapach. Morze Aralskie... śmierdzi. Stężenie soli w samej wodzie, powietrzu i błocie jest tak ogromne, że czuć je w nozdrzach. Dziwna, niepokojąca, martwa, trupia wręcz woń. Patrzę na ogromne cielsko umierającego organizmu rozłożone przede mną. Chyba nigdy w życiu nie widziałem niczego bardziej martwego i pozbawionego nadziei. To przerażające. Stoję po kolana w wodzie i jest mi głupio. Nas, ludzi, nie powinno tu być."
Historia Morza Aralskiego dla autora staje się pretekstem do podróży po Uzbekistanie, kraju z pozoru demokratycznym, jednak od lat rządzonym z dyktatorskim zapędem przez Isloma Karimova. Wraz z Bartkiem Sabelą zwiedzamy więc kolejne miasta. Stolicę Taszkent, gdzie piękne fasady stworzone aby cieszyć oczy potencjalnego turysty i prezydenta, zasłaniają biedę i ubóstwo przeciętnego mieszkańca. Samarkandę, czyli jedno z najważniejszych miast dawnego jedwabnego szlaku, z przepiękną zabudową sięgająca XIV wieku, jednak podobnie jak w przypadku Taszkentu, władze pozwalają turystom zobaczyć tylko to co w ich mniemaniu nadaje się do pokazania. Trochę inaczej jest w Bucharze, gdzie zabytki w naturalny sposób mieszają się z tradycyjnymi zabudowaniami. Bartek Sabela powoli przemieszcza się w kierunku umierającego morza, ukazując nam Uzbekistan o jakim pewnie wielu z nas nie miało pojęcia, gdzie zarówno miejsca jak i ludzie warci są odwiedzenia i poznania.
"Może (morze) wróci" to pozycja, która wciąga czytelnika od pierwszych stron. Genialna okładka, prosta kolorystycznie z powoli znikającymi literami, świetne jakościowo zdjęcia obrazujące trasę podróży autora i bardzo dobry tekst, to tylko niektóre czynniki powodujące, że książka Sabeli okraszona w wielu miejscach dużym poczuciem humoru nie pozwala nam się od siebie uwolnić. Jednocześnie budzi refleksję, nad tym jak ludzka bezmyślność i bawienie się w stwórcę może bezpowrotnie zniszczyć to, co od lat funkcjonowało zgodnie z zegarem natury.
Gorąco polecam!